Propozycja rekonstrukcji rządu może wychodzić naprzeciw zarzutowi, że rząd składający się ze 109 osób kosztuje podatników miesięcznie niemal dwa miliony zł – czyli zbyt wiele.
Według najnowszego sondażu Opinii24 dla Radia Zet Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego dzieli 8 pkt. proc. O miejsce trzecie, którego zajęcie w pierwszej turze wyborów prezydenckich pozwala na wsparcie któregoś z kandydatów w drugiej, toczy się walka nie między Szymonem Hołownią a Magdaleną Biejat, a między Sławomirem Mentzenem a Krzysztofem Stanowskim.
Kampanie Hołowni i Biejat są bardzo umiarkowane, nie rzucają oni prawdziwego wyzwania kandydatowi współkoalicjanta – a koalicja i tak trzeszczy. Szymon Hołownia dopiero od dziennikarza TVN dowiedział się o planowanej po wyborach rekonstrukcji rządu i zmniejszeniu liczby ministerstw.
Zakładając wariant, w którym prezydentem zostaje Rafał Trzaskowski, rząd będzie mógł przejść do ofensywy w zakresie przywracania praworządności i wykazać dalej idącą inicjatywę w sprawie rozwiązań polityk publicznych. Co więcej, część polityków będących dziś w rządzie, a będących współpracownikami Rafała Trzaskowskiego, np. minister sportu, zapewne przeniesie się za nim do Pałacu Prezydenckiego.
czytaj także
W wariancie niekorzystnym dla KO również przyda się przegrupowanie, by minimalizować straty wynikające z prezydentury blokującej działania rządu.
Jednak nie te argumenty są przedmiotem dyskusji, a informacja premiera, że będzie chciał zbudować rząd minimalny, „jeden z najmniejszych rządów w Europie”. Ta zapowiedź może być czytana dwojako: albo jako kolejny przykład przejmowania agendy populistów, dla których ideałem jest tanie państwo z minimalną administracją – a polski rząd liczy teraz 109 osób i kosztuje podatników niemal dwa miliony złotych miesięcznie – albo jako zapowiedź dalszej marginalizacji koalicjantów.
Bo te dwa miliony płacimy za koalicję, dzięki której nie rządzi PiS. Skład rządu wynika z konieczności obsadzenia stanowisk, podziału obszarów ważnych dla poszczególnych koalicjantów. I tak Polska 2050 dostała ochronę przyrody, lasów – temat najczęściej poruszany przez nią w kampanii, a Lewicy przypadł w udziale obszar pracy i równości.
czytaj także
Problem w tym, że ani jedna, ani druga partia nie może poszczycić się wielkimi sukcesami. A jeśli już jakieś są (babciowe, renta wdowia, in vitro) – musi dzielić się nimi z pozostałymi.
Już w czerwcu Polska zagłosowała przeciw projektowi Nature Restoration Law, otwarcie sprzeciwiała się Zielonemu Ładowi i paktowi migracyjnemu, starała się podważyć konwencję genewską, na ostatniej prostej przepadł projekt umów o pracę dla migrantów czy wyższe składki na NFZ. Nawet równość, czyli związki partnerskie i prawa reprodukcyjne, zaczęły być przedstawiane jako mało atrakcyjne.
Zielony, proeuropejski, równościowy elektorat koalicjantów KO dostał figę z makiem, a na pocieszenie może sobie pooglądać coraz marniejsze spektakle przesłuchań posłów PiS przed komisjami sejmowymi.
Teraz zaś, co ujawniła na X ministra Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (być może zawiodły tradycyjne formy kontaktu z kolegami z rządu), nawet na zapisane w umowie koalicyjnej społeczne budownictwo obcięto fundusze o niemal połowę.
Szumlewicz: Jestem przeciwnikiem renty wdowiej, babciowego i 800 plus
czytaj także
Płacimy zatem na koalicję, która nie działa, nie dowozi, jest skłócona, a jej członkowie nie tylko ze sobą nie współpracują, ale nawet nie potrafią rozmawiać.
Zwolennicy jednej listy mogą odczuwać satysfakcję, widząc, jak mniejsi koalicjanci zamieniają się w przystawki i powoli są zjadani. Od początku przekonywali, że tylko jedna lista da zdecydowane zwycięstwo nad PiS i pozwoli stworzyć sprawczy rząd. Problem w tym, że Polacy chcą pluralizmu i bardzo chcieli zobaczyć, że jest możliwy konsensus ponad podziałami, a partie demokratyczne mają pod nogami wspólny grunt wartości i tym najbardziej różnią się od PiS, pod którego ciężarem rozwiera się czeluść.
No to się zawiedli. Teraz z jednej strony mają czeluść, z drugiej polityków, którzy są albo słabi, albo nie chcą ich reprezentować, bo przejmują treści populistyczne. W powietrzu unoszą się słowa wypowiedziane przez Beatę Szydło na finiszu kampanii wyborczej w 2023 roku: zamknijcie oczy, zatkajcie nosy i zagłosujcie. Czy to potencjał na powszechną mobilizację?
Problemem Koalicji Obywatelskiej jest nie tylko pragnienie dominacji nad największym koalicjantem, ale i podwójna gra PSL. Blokowanie progresywnych rozwiązań, determinacja, z jaką partia chce reprezentować Kościół i myśliwych, powtarzane co jakiś czas słowa o tym, że konserwatystów jest więcej, każą zastanawiać się nad ich lojalnością wobec projektu demokratycznego. Niewidoczne jest też zaangażowanie w kampanię wyborczą Hołowni.
PSL jest najbardziej lojalny wobec PSL. Po wyborach prezydenckich, jeśli wygra Rafał Trzaskowski, pójdą za nim, ale jeśli Nawrocki – czy nie stworzą koalicji z PiS i Konfederacją?
Niesnaski w koalicji pozbawiają kampanię mocy. Wysyłają sygnał, że wystarczą głosy najbardziej fanatycznego elektoratu KO, zamiast wzywania wszystkich rąk na pokład. A wygrana to być albo nie być demokracji i wynik musi być jednoznaczny, by PiS nie mógł podważyć ważności wyborów.