Chciałabym, żeby przeciętny Kowalski zrozumiał, że praca seksualna to praca. Żeby rozmowa o pracy seksualnej nie dotyczyła moralności, tylko praw pracowniczych, podatków i składek, zakładania związków zawodowych. Tym zaś, którzy myślą, że zakazy sprawią, że praca seksualna zniknie, mam do powiedzenia jedno: tak się nie stanie – mówi Sonia Nowak.
Paulina Januszewska: „Do czego musi dojść, żeby ludzie zaczęli ogarniać stygmę społeczności osób pracujących seksualnie?” – napisałaś w 2021 roku w dniu widoczności pracownic i pracowników seksualnych, który obchodzimy 2 czerwca. Mamy rok 2024 i twierdzisz, że nic w tym zakresie się nie zmieniło, a sama czujesz się wypalona edukowaniem społeczeństwa i działaniem na rzecz uznania pracy seksualnej za pracę. Zapowiadałaś nawet, że nasz wywiad może być twoim ostatnim. Naprawdę żegnasz się z aktywizmem?
Sonia Nowak: Tak. Moim ostatnim działaniem aktywistycznym było wystąpienie na krakowskiej Manifie w Dniu Kobiet. Zrobiłam tyle, ile mogłam, na więcej nie mam siły i liczę na to, że mimo wszystko znajdą się inne osoby gotowe walczyć o dekryminalizację pracy seksualnej. Nie będę jednak ukrywać, że mam poczucie pewnej porażki, bo to, o co się najbardziej starałam, czyli stworzenie związku zawodowego reprezentującego pracownice seksualne, mimo wielu podejść się nie udało. A taki był mój główny cel, odkąd wróciłam z Londynu.
To właśnie w brytyjskim sądzie wywalczyłaś w 2020 roku prawa pracownicze dla siebie i innych tancerek w klubach, o czym pisano na całym świecie. Zawdzięczasz to własnej determinacji, ale i solidarności branżowej wyrażonej w formule związku zawodowego, czyli tego narzędzia, którego brakuje w Polsce. Dlaczego na Wyspach uzwiązkowienie okazało się tak ważne?
Bo działanie w pojedynkę jest bardzo trudne. Rozmawiam z tobą właśnie dlatego, że chcę w centrum dyskusji o pracy seksualnej postawić zrzeszanie się pracownic. Brytyjski związek zawodowy powstał w 2018 roku w ramach współpracy takich organizacji jak Decrim Now, x:talk project, Sex Worker Advocacy and Resistance Movement, ELSC i United Voices of the World. Poza oczywistym wzajemnym wsparciem w centrum uwagi stawia działania systemowe, polityczno-prawne – tworzenie precedensów, które mają szansę stać się standardem w całej branży i na które będą mogły powoływać się kolejne osoby czy grupy żądające zmian.
czytaj także
W Londynie zostałaś z dnia na dzień zwolniona z klubu, w którym pracowałaś w ramach umowy wprawdzie o samozatrudnieniu, ale wyraźnie nakładającej na ciebie takie wymagania, jakbyś była na etacie. Sąd przyznał ci status pracownicy, co oznacza, że powinno ci przysługiwać między innymi prawo do okresu wypowiedzenia, urlopu czy zasiłku chorobowego.
Zgadza się. Udało mi się tym samym podważyć strategię działania klubu, który wszystkie tancerki zmuszał do samozatrudnienia, czyli nie brał za nie odpowiedzialności jako pracodawca, stwarzając wrażenie, że już za sam fakt możliwości tańczenia – świadczenia pracy, na której zarabiał – powinniśmy całować go po rękach. Dwa lata po mojej wygranej w sądzie to samo udało się kolejnej dziewczynie, a tymczasem prowadzono szereg innych spraw w zakresie ochrony praw pracowniczych. Później nasze osiągnięcia dotarły aż za ocean.
W mekce kapitalizmu założono związek zawodowy?
W 2023 roku tancerki hollywoodzkiego Star Garden Topless Dive Bar pomimo rzucanych im pod nogi kłód ze strony właścicieli klubu wywalczyły prawo do uzwiązkowienia, stając się częścią Actor’s Equity Association, do której należą pracownicy branży filmowej, teatralnej i rozrywkowej. To efekt protestów, które trwały aż od pandemii, czyli w czasie, gdy wiele klubów zamykano, a tancerki zostawiano z niczym.
W Stanach Zjednoczonych nie ma czegoś takiego jak Kodeks pracy ani ustawa o związkach zawodowych, dlatego o możliwość zrzeszenia się trzeba wnioskować w sądzie albo przed regulującymi stosunki pracy organami administracji państwowej. W tym przypadku sprawę rozpatrzyła National Labor Relations Board, która stanęła po stronie tancerek.
Nie tylko Hollywood. W USA wracają strajki i związki zawodowe
czytaj także
Jednak w 2024 roku klub – mimo że przyjął je z powrotem do pracy i musiał uznać powstanie związku – wytoczył im kolejną batalię, horrendalnie pogarszając warunki świadczenia usług, między innymi przez obcinanie prowizji od zysków czy pozbawianie je ochrony. Dziewczyny złożyły kolejny pozew – tym razem o zaniedbanie, bo problemów jest tam naprawdę sporo i wiele z nich powtarza się w innych krajach.
Widać więc, że to, co wydarzyło się na Wyspach, odbiło się szerokim echem dalej, bo informacje i dobre praktyki z Londynu były przekazywane osobom w USA choćby na grupach łączących striptizerki w sieci. Nasze osiągnięcia zwyczajnie też dodały Amerykankom odwagi.
Co sprawia, że w USA powstaje związek, a w Polsce nie? Brakuje solidarności? Wiary w sens zakładania związków zawodowych? Wiedzy, jak to robić?
Na pewno odrzuciłabym kwestię solidarności, bo mamy przecież kolektywy, grupy sojusznicze, sporo wyoutowanych osób, które działają publicznie, chętnie udzielają wywiadów czy występują na panelach poświęconych zagadnieniom pracy seksualnej. Moim zdaniem z jednej strony brakuje woli, by wziąć na siebie dodatkową odpowiedzialność, a z drugiej strony dominuje strach paraliżujący przed jakimkolwiek działaniem. Mam na myśli osoby, które przez bycie w związku zawodowym rozumieją outowanie się. Paradoksalnie to rozumiem, bo sama po powrocie do Polski czułam się znacznie mniej pewnie niż w Londynie, gdzie panuje duża różnorodność kulturowa i otwartość…
…ale?
Umówmy się, że w pracownice seksualne w Polsce nie rzuca się dziś kamieniami czy jajkami. Nie trzyma się ich na jakiejś liście do odstrzału, co miało przecież miejsce w przypadku organizujących pierwsze marsze osób LGBT+ w Krakowie, namierzanych przez Młodzież Wszechpolską. Nie jest więc tak, że gdy wychodzimy na ulice w obronie swoich praw pracowniczych, ktoś od razu zna nasze imiona, nazwiska, PESEL-e i nicki z OnlyFansa. Mam natomiast wrażenie, że spora część osób myśli, że przystąpienie do związku może się wiązać właśnie z takimi – nawet śmiertelnymi – konsekwencjami.
Zgodnie z prawem nie ma przymusu ujawniania swojej przynależności do związku zawodowego.
Ale trzeba się zapisać pod imieniem i nazwiskiem. Wiele osób przeraża sam fakt rejestracji i to, w czyich ona jest rękach, chociaż wstąpienie do związku jest bezpieczniejsze niż rejestrowanie się na OnlyFans, z którego dane rzeczywiście mogą wyciec. To także jedyne działanie, które ma sprawczość polityczną. Możemy w nieskończoność łatać systemowe dziury w ramach pomagania sobie nawzajem jako kolektywy i organizacje, które na przykład dostarczają osobom pracującym na ulicach prezerwatywy i produkty do higieny intymnej. Ale to jedynie zmniejsza, a nie niweluje ryzyko tworzone przez chore prawo i zły ustrój polityczny. Ustrój, którego nikt nie ma odwagi zmienić i który sam generuje patologie w naszych miejscach pracy, a nie je zwalcza.
Zdaje się, że podobne myślenie można rozciągnąć na inne branże.
Z tą jednak różnicą, że w innych branżach twoja praca jest zazwyczaj zdekryminalizowana i nikt ci nie mówi, że jak źle ci w korporacji, to trzeba zakazać pracy w korporacji. Striptiz wprawdzie mieści się w prawie, ale już nie usługi wiążące się ze spotkaniem z klientem, gdzie dochodzi do jakiejkolwiek formy stosunku seksualnego. Chociażby to, że jako domina umawiam się z kimś na pegging, plasuje mnie w szarej strefie.
W szarej strefie, czyli…?
Zgodnie z prawem obowiązującym w Polsce nie mogę pracować z kimś ani u kogoś. Nie mogę nikogo zatrudnić na przykład jako ochroniarza, żeby bezpiecznie wykonywać swoją pracę, bo nasz abolicjonistyczny system traktuje to jak przestępstwo. Tak naprawdę jednak sam stwarza cieplarniane warunki do rozkwitu kryminału, powstawania „agencji” prowadzonych przez piorące pieniądze mafie, a potem zamyka pojedyncze miejsca, mówiąc, że wspaniałomyślnie ratuje skrzywdzone osoby.
Wszystkie – niezależnie od okoliczności trafienia do branży, jesteśmy mniej lub bardziej skazane na łaskę podziemia, które nie liczy się z niczym, stosuje nadużycia, przemoc i przymus. Osoby takie jak ja domagają się, żeby niezależnie od świadczonych usług były traktowane tak samo jak reszta społeczeństwa, a więc mogły tworzyć legalne, podlegające kodeksom miejsca pracy, odprowadzać podatki czy korzystać z ubezpieczenia. Tylko to trzeba zrobić z prawdziwym poszanowaniem równości.
Co dokładnie masz na myśli?
W Niemczech osoby pracujące seksualnie teoretycznie mają lepszą sytuację, ale tylko trochę. Legalizacja pracy seksualnej tworzy system kastowy w obrębie samej grupy, jednocześnie izolując je od społeczeństwa i paradoksalnie wzmacniając ich stygmatyzację. Chodzi o to, że usługi możesz tam świadczyć w określonych miejscach. Musisz się zarejestrować nie jako pracowniczka po prostu, tylko pracowniczka seksualna, mieć specjalne książeczki i kwity, obowiązki badania się co chwilę, bo państwo powiela fałszywą narrację o nas jako nosicielkach wszelkiej wenerycznej zarazy. To nie jest dobry model działania. Dlatego postulujemy dekryminalizację.
czytaj także
Lewica nie rusza tego tematu, bo…?
Nie ma przyjętego spójnego stanowiska wobec pracy seksualnej. To się nie wydarzyło nawet w obrębie samej partii Razem, która wydaje się jedynym ugrupowaniem politycznym zdolnym do jakiejkolwiek refleksji na ten temat. W takiej sytuacji trudno w ogóle zacząć dyskusję. Wszelkie próby rozmowy jako aktywistka podejmowałam jedynie z pojedynczymi osobami, które często przyznawały mi rację. Nie przełożyło się to jednak na nic.
Do wygodnego milczenia dochodzi strach o utratę wyborców. Pokutuje przekonanie, że jeżeli popierasz kurwy, to na pewno będziesz mieć problem. Tymczasem same – notabene mocno niedoszacowane – statystyki policyjne mówią, że w Polsce jest co najmniej 200 tys. osób pracujących seksualnie. Ale problem istnieje też w samej społeczności, której spora część deklaruje się jako apolityczna, antypolityczna albo anarchistyczna, więc nawet nie bierze pod uwagę stworzenia związku zawodowego czy poparcia lewicowej partii. O ile ostrożność w liczeniu na polityków uważam za rozsądną, o tyle kompletnie nie rozumiem całkowitego odwracania się od ludzi, którzy mają wpływ na legislację i tak dalej.
Czy centrale związkowe są w ogóle zainteresowane współpracą z osobami pracującymi seksualnie?
Inicjatywa Pracownicza deklarowała, że u niej znajdzie się dla nas miejsce. Kontaktowałam się z tą centralą w celu stworzenia grupy roboczej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że do IP należą także tacy związkowcy, którzy nie popierają pracy seksualnej, a nawet działają na niekorzyść jej dekryminalizacji, powielając stereotypowe i szkodliwe narracje, że „prostytucja zawsze równa się gwałt i trauma”. Tylko wiesz, centrala związkowa to nie jest partia, w której wszyscy jak jeden mąż mają te same poglądy. Niekoniecznie muszą mi się podobać postulaty jakiejś konkretnej grupy zawodowej, z której usług nie korzystam z przekonania. Ale czy to znaczy, że mam im życzyć beznadziejnych warunków pracy? No, nie.
Jeśli więc dzięki IP mogłabym stworzyć przestrzeń, w której budowałabym podwaliny pod uświadomienie ludziom, że praca seksualna to praca i że skoro mamy związek zawodowy, to trzeba się z nami jakoś liczyć, inne profesje usystematyzowane przez prawo mogłyby być może zrewidować swoje stanowisko. Może na koniec dnia ważniejsza okazałaby się wzajemna solidarność pracownicza niż to, co kto wyznaje i myśli o seksualności w ogóle. Trochę jak z aborcją – nie chcesz, nie rób, ale też nie myśl, że ona zniknie, i nie pozwalaj, by ludzie umierali z jej powodu.
Jako pracownice seksualne nie potrzebujemy klepania po plecach, tylko umów, miejsc pracy, szczelnego prawa, możliwości odprowadzania składek i tak dalej. Jeśli więc słyszę, że „nie założymy związku, bo w IP są swerfki”, to odechciewa mi się czegokolwiek.
czytaj także
Może w niechęci do uzwiązkowienia kryje się jakiś ważny wątek pokoleniowy? To znaczy – osoby wychowane w czasach transformacji deprecjonującej związki zawodowe nie czują, że to jest coś dla nich?
I przyjdą propracownicze zetki, które uratują świat? Sama nie wiem. Z jednej strony bardzo chciałabym w to wierzyć, z drugiej – pamiętam, że w tworzeniu związku zawodowego w Londynie w 2018 roku, gdy sama byłam dwudziestoparolatką, najbardziej zaangażowanymi, a nawet przywódczymi osobami okazały się te z większym doświadczeniem. Miały jakąś przeszłość w prowadzeniu kolektywów i organizacji non profit, ale też potrafiły się ze sobą pokłócić. Nie byłyśmy monolitem, ale miałyśmy wspólny cel, determinację, jasną strukturę. W Polsce zainteresowanie pracą seksualną w kontekście aktywistyczno-politycznym jest stosunkowo świeże. Może dlatego jest zbyt wcześnie na pewne działania.
Nie masz jednak wrażenia, że w ostatnim czasie w mainstreamie patrzy się nieco przychylniejszym okiem na pracę seksualną?
Tak. W przestrzeni medialnej i publicznej mamy zupełnie inną i większą niż kilka lat temu, gdy wyjechałam do Londynu, reprezentację osób pracujących seksualnie. Bardzo się cieszę z tego, że tak wiele z nich publikuje książki, udziela wywiadów, organizuje demonstracje. Nie mam wątpliwości co do wpływu, jaki wywierają one na społeczeństwo. Jednocześnie widzę, że ekran wchłonie wszystko i że w tych narracjach bardzo dużo uwagi poświęcamy takim kwestiom jak język i to, czy ktoś mówi o nas „prostytutki”.
Nie wierzysz w to, że język zmienia rzeczywistość?
Wierzę, ale nie obrażam się na to słowo, bo wiem, że jeśli ktoś chce mnie obrazić, to użyje dużo gorszych obelg. Jednocześnie rozumiem, że ktoś może sobie nie życzyć nadania mu takiej etykietki, ale wydaje mi się, że powszechnie przyjęte nazewnictwo należy raczej emancypacyjnie odzyskiwać niż wyciszać.
O tym zresztą mówią autorki wydanej w zeszłym roku książki Rewolta prostytutek, w której problemem numer jeden nie jest to, co społeczeństwo myśli i mówi o osobach pracujących seksualnie, ale przemoc, jakiej te drugie doświadczają ze strony policji i ustawodawców. Autorki – dwie pracownice seksualne z Londynu, zresztą moje koleżanki, piszą, dlaczego model nordycki i abolicjonizm nie działają i dlaczego dekryminalizacja to obecnie jedyne sensowne rozwiązanie. Przy czym – znowu – przy całym moim entuzjazmie i wdzięczności, że takie i inne publikacje w Polsce wychodzą, zastanawiam się, co z tym zrobi zwykły Kowalski, który przeczyta tę książkę, i czy to jakkolwiek zmienia rzeczywistość?
Historia seksualności może nam wiele powiedzieć o społeczeństwie
czytaj także
Co w takim razie chciałabyś, żeby Kowalski zrobił po przeczytaniu naszej rozmowy?
Zrozumiał, że praca seksualna to praca i że musi być zdekryminalizowana. Ale jeśli nie zrozumie, to trudno. Jeśli pytasz mnie o czyny, to oczywiście czytelnik Krytyki Politycznej nie założy nam związku zawodowego. Apeluję o to do osób z mojej branży, które przeczytają naszą rozmowę. Oczywiście zachęcam do sojusznictwa, ale w kontekście niekoniecznie światopoglądowym, tylko pracowniczym. Potrzebna jest nam solidarność pracowników sektora usług, w którym przecież nie brakuje ludzi pracujących na czarno. Myślę, że niejeden kelner, taksówkarz czy nawet budowlaniec są w stanie utożsamić się z sytuacją osób pracujących seksualnie, bo sami pracują w stresie, są narażeni na wypadki, a nie mają ubezpieczenia i gwarancji żadnego wsparcia. A w przypadku osób pracujących na budowie pojawia się także problem handlu ludźmi.
Chciałabym, żeby rozmowa o pracy seksualnej nie dotyczyła moralności, szacunku czy jego braku ani sympatii do pracownic seksualnych, tylko ich praw pracowniczych oraz systemu, przez który w ten czy inny sposób cierpimy wszyscy. Tym zaś, którzy myślą, że zakazy sprawią, że praca seksualna zniknie, mam do powiedzenia jedno: tak się nie stanie.
Ale może być mocno eksploatowana przez mainstream, co wytykasz choćby tancerkom pole dance, które często wymazują kulturotwórczą rolę tancerek erotycznych. Dlaczego?
Cała popkultura, moda i wizerunek celebrytów są tak naprawdę przesiąknięte estetyką wziętą wprost z naszej pracy. Tzw. buty-szklanki, harnessy, fetyszowa bielizna, stylizowanie się w teledyskach na striptizerki, dominy i tak dalej – przecież to wszystko nie jest nawet oznaczone czerwonym 18+ plus, schowane za kotarami czy w podziemiu, tylko non stop pojawia się w przestrzeni medialnej. Nie ma w tym nic złego, jeśli jednocześnie za wszelką cenę nie próbujesz odżegnywać się od źródeł tej stylistyki albo wprost nie okazujesz pogardy dla osób faktycznie parających się pracą seksualną.
Seks przeciwko władzy: postpornografia (naprawdę) objaśnia nam świat
czytaj także
Oczywiście, widać tu liczne podwójne standardy, a także niechęć na przykład do zatrudniania tancerek erotycznych czy innych osób pracujących seksualnie w scenach filmowych albo w szkołach tańca. W tym miejscu mam największe pretensje do osób czerpiących garściami z naszej – jak by nie patrzeć – kultury i historii, a jednocześnie niepotrafiących nas włączyć w ten proces i odpowiednio wynagrodzić.
Widzę w tym wszystkim także efekt strachu społecznego przed seksualnością i nazywania rzeczy po imieniu. Te ciągle podejmowane asekuracje i akrobacje, by w żadnym wypadku nie powiedzieć o striptizie, gdy tańczysz na rurze i zrzucasz ciuchy, bo przecież „uprawiasz tylko sport” albo zdjęłaś tylko halkę, a stanika – nie, wiele mówią o wszechobecnej hipokryzji, ale i o wzajemnym, naszpikowanym nierównościami wyzysku. Czyli znowu – o tym, jak systemowo kradnie się pracę.
**
Sonia Nowak – pracownica seksualna, aktywistka i performerka. Od 2016 współpracuje z kolektywami, organizacjami feministycznymi i związkiem zawodowym United Sex Workers w Londynie, walcząc o prawa kobiet i osób pracujących seksualnie. W 2019 roku została nominowana przez Sexual Freedom Awards w kategorii Striptizerka Roku, a w 2022 w kategorii Aktywistka Roku.