Można powiedzieć, że Rosja wyświadczyła Polsce przysługę i sama odcięła dostawy, o co wcześniej, najwyraźniej nieprzekonująco, zabiegała Warszawa. Warto przypomnieć, że w zeszłym roku Rosja była równie uprzejma, zakręcając latem kurek gazociągu Nord Stream, o co Polska bezskutecznie zabiegała przez długie lata.
Pomimo wojny Rosjanie pielęgnują relacje z Polakami i sami wychodzą ze szczodrymi ofertami biznesowymi. Na przykład pod koniec lutego dwóch rosyjskojęzycznych jegomości zjawiło się w katowickiej spółce Famur, by odkupić jej rosyjskie aktywa. Famur to znana na Śląsku duża firma zajmująca się głównie produkcją maszyn górniczych. Po rozpoczęciu wojny niemal wycofała się z rosyjskiego rynku, ale pozostawiła tam aktywa warte około 60 mln złotych.
Dwóch panów ze wschodu „zaproponowało” odkupienie tych aktywów za 100 tys. rubli, czyli jakieś 1000 euro. To hojna propozycja, wszak mogli zaoferować 200 euro albo w ogóle nic. Dodatkowo w ramach transakcji dorzucili jeszcze zapewnienie, że nie ujawnią pewnych sfabrykowanych informacji, które miałyby skompromitować spółkę.
Zarząd Famuru nie skorzystał z oferty i zgłosił sprawę do odpowiednich służb. Zresztą już wcześniej Famur spisał na straty swoje rosyjskie aktywa, stwierdzając utratę kontroli nad spółką zależną OOO Famur. Pozostaje pytanie, co z aktywami z Kazachstanu, na które również chrapkę miało dwóch gości z (prawdopodobnie) Rosji.
czytaj także
Szorstka „Przyjaźń”
Niemalże w tym samym czasie Rosjanie postanowili też zadbać o dywersyfikację źródeł surowców energetycznych w Polsce, odcinając Orlenowi dostawy ropy rurociągiem o bardzo przewrotnej nazwie „Przyjaźń”. W ten sposób polskie rafinerie Orlenu zostały pozbawione rosyjskiej ropy, co władza postanowiła błyskawicznie wykorzystać do celów wewnętrznych.
Mateusz Morawiecki opublikował grafikę przypominającą, że za Tuska Orlen sprowadzał 100 proc. ropy z Rosji, a za obecnego premiera równe zero. Bliźniaczą grafikę opublikował też Daniel Obajtek, tylko że zamiast Tuska umieścił Jacka Krawca, prezesa spółki za czasów rządu PO-PSL. Jak widać, postulaty co przytomniejszych obserwatorów życia publicznego, by nie mieszać wojny w Ukrainie z wewnętrzną walką polityczną, nie znalazły szerszego posłuchu. Wydawałoby się, że szantaż surowcowy ze strony Rosji jest na tyle poważną sprawą, że politycy nie wykorzystają tego do wzajemnego okładania się po głowach. Ci ostatni odpowiedzieli jednak „potrzymaj mi piwo”.
Podstawową sprawą jest oczywiście kwestia bezpieczeństwa dostaw ropy do Polski. Wydaje się, że nie powinno być z tym problemów. Na początku lutego Orlen informował, że rosyjska ropa odpowiada już tylko za 10 proc. przerobu w polskich rafineriach. Gdyby Rosja odcięła dostawy ropy do Polski kilka lat temu, spowodowałoby to potężne tąpnięcie na rynku paliw, lecz obecnie nie powinno to sprawić większych problemów.
Zresztą już w zeszłym roku Polska wraz z Niemcami starały się o objęcie unijnymi sankcjami rurociągu „Przyjaźń”, by odbiorcy mogli zgodnie z prawem przestać realizować zawarte wcześniej kontrakty. Jednostronne ich zerwanie mogłoby oznaczać konieczność płacenia kar, co byłoby mało sensowne – Kreml i tak otrzymywałby pieniądze, nie przesyłając przy tym surowca.
Źródełko ropy o nazwie „Przyjaźń” stopniowo zresztą wysychało cały ubiegły rok. Według danych belgijskiego think tanku Breugel jeszcze w styczniu 2021 roku Polska sprowadzała tą drogą 1,3 mln ton ropy miesięcznie. W grudniu zeszłego roku było to już trzy razy mniej (0,45 mln ton). Mniej więcej tyle samo sprowadziły też Czechy i Słowacja, a trzy razy więcej Niemcy.
Czechy, Słowacja i Węgry nadal mogą sprowadzać ropę za pośrednictwem „Przyjaźni”, gdyż jej południowa odnoga wciąż funkcjonuje. Viktor Orbán może więc spać spokojnie. To też przy okazji oznacza, że dostęp do rosyjskiej ropy w dalszym ciągu mają czeskie rafinerie należące do Orlenu – w Litvínovie i Kralupach. Według danych spółki w kraju tym Orlen kontroluje przeszło połowę rynku – czyli nawet nieco więcej niż w Polsce. Nie jest więc tak, że spółka kierowana przez Daniela Obajtka zupełnie skończyła z surowcem ze wschodu. Przestaną ją przerabiać tylko polskie rafinerie.
czytaj także
Sponsorzy wojny
Można więc powiedzieć, że Rosja wyświadczyła Polsce przysługę i sama odcięła dostawy, o co wcześniej, najwyraźniej nieprzekonująco, zabiegała Warszawa. Warto przypomnieć, że w zeszłym roku Rosja była równie uprzejma, zakręcając latem kurek gazociągu Nord Stream, o co Polska bezskutecznie zabiegała przez długie lata.
W rezultacie eksport surowców z Rosji do Europy znów znacząco spadnie. Tymczasem dzięki wprowadzonemu w lutym embargu na diesla import paliw z Rosji do UE już wyraźnie zmalał. Według danych fińskiego ośrodka badawczego CREA w okresie 6–12 lutego (najnowsze dane) UE zapłaciła Rosji za surowce 500 mln euro, czyli dwa razy mniej niż Chiny. Co więcej, rosyjski eksport paliw do UE już właściwie się zrównał z eksportem do Indii. Europa przestała być największym importerem surowców z Rosji, a niebawem spadnie na trzecie miejsce. Rok temu wielu sceptyków przekonywało, że to niemożliwe.
Odcinanie Europy od dostaw ze Wschodu trwało jednak długo i nadal się nie skończyło. W związku z tym przez większość dotychczasowych zmagań wojennych finansowaliśmy Kreml sowitymi opłatami. W ciągu pierwszego roku wojny UE łącznie zapłaciła Rosji aż niecałe 150 mld euro za paliwa kopalne. Drugie Chiny tylko około 60 mld euro. Sama Polska sprowadziła po 24 lutego paliwa z Rosji za 12 mld euro. Czyli 55–60 mld złotych. Jesteśmy pod tym względem na czwartym miejscu w Europie – za Niemcami (niespełna 25 mld euro), Holandią (15 mld) i minimalnie Włochami.
Polska przez długi czas uczestniczyła w finansowaniu wojny i należała pod tym względem do europejskiej czołówki. W dużej mierze to efekt naszego położenia i wcześniejszych zaniedbań w kwestii dywersyfikacji dostaw. Obajtek i Morawiecki nieco mijają się z prawdą, gdy przekonują, że za Tuska sprowadzaliśmy 100 proc. ropy z Rosji – ale tylko nieco.
Według raportu Przemysł i handel naftowy w 2014 roku 91 proc. ropy przerabianej w polskich rafineriach pochodziło z Rosji. Tak więc nie całość, ale zdecydowana większość. Faktem jest też, że po 2015 roku udział rosyjskiej ropy nad Wisłą systematycznie spadał. W 2016 roku wyniósł 81 proc., dwa lata później trzy czwarte, a w 2019 roku dwie trzecie. W 2021 roku 61 proc. ropy w polskich rafineriach było „made in Russia”. Tak więc zaraz przed wojną większość ropy przerabianej w Polsce wciąż pochodziła z Rosji.
Bezpieczna Polska bez ropy, węgla i gazu? [rozmowa z Marcinem Popkiewiczem]
czytaj także
Marzenia ściętej głowy
Obajtek i Morawiecki powinni więc uważać z zarzutami wobec opozycji, gdyż ta ostatnia może się odwinąć i sama ich zapytać, dlaczego tak wolno przeprowadzali dywersyfikację dostaw. Nośne i wpadające w oko grafiki można zrobić na użytek każdej ze stron polskiej sceny politycznej. Czy nie lepiej byłoby jednak, gdyby polscy politycy przestali wykorzystywać ten temat do krajowych sporów?
Sytuacja w Famurze oraz zakręcenie kurka w naszej odnodze rurociągu „Przyjaźń” pokazują, że w nadchodzącym czasie można się spodziewać ze strony Moskwy wielu nieoczekiwanych – ale na pewno niezbyt przyjaznych – zagrań. Według informacji holenderskiego wywiadu Rosjanie próbują lokalizować i mapować infrastrukturę energetyczną na Morzu Północnym w celu – prawdopodobnie – przeprowadzania akcji dywersyjnych. Polską infrastrukturę Rosja ma już zapewne doskonale zmapowaną – przecież większość pochodzi z czasów PRL.
Wchodzimy więc w niebezpieczny okres, w którym Kreml może podejmować zupełnie nieprzewidziane i ryzykowne działania. Równocześnie w Polsce zbliża się kampania wyborcza, więc politycy znad Wisły będą mieli ogromną pokusę, żeby wykorzystywać te – wciąż jeszcze hipotetyczne – zdarzenia do celów wyborczych. Wzajemne oskarżanie się o sprzyjanie interesom Kremla w najbardziej antyrosyjskim kraju Europy jest jednak dosyć absurdalne. Szczytem marzeń byłoby wyciągnięcie tych spraw poza spór polityczny, ale nie ma co się łudzić – ten narkotyk uzależnia zbyt mocno.