Kończąca się kampania wyborcza z punktu widzenia postępowych związków zawodowych była bardzo mizerna. Problematyka rynku pracy znalazła się na marginesie debat wyborczych, a żaden z kandydatów nie potraktował jej jako priorytetowej. Trudno to zrozumieć, biorąc pod uwagę narastający kryzys, a za nim błyskawicznie rosnące bezrobocie i ubóstwo – ocenia Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa.
Przemilczane tematy
Z perspektywy związkowej kandydaci na prezydenta zwyczajnie przespali kampanię. Nie wykorzystali szansy, by porwać ludzi pracy i zdobyć wiarygodność na konkretnych, propracowniczych postulatach. Nie tylko nie przedstawili gotowych rozwiązań, ale nawet nie poruszyli wielu kluczowych dla pracowników kwestii. Nie usłyszeliśmy prawie nic o gigantycznej skali umów cywilnoprawnych i rosnącej skali samozatrudnienia. Ogólnikowe deklaracje o likwidacji śmieciówek nic nie znaczą bez konkretnych rozwiązań. Nie padły propozycje dotyczące ograniczenia umów zleceń czy wyeliminowania wymuszonego samozatrudnienia.
Żaden z kandydatów nie zajął się masowym bezprawiem w miejscu pracy, chociaż temat praworządności był mocno obecny. Nie padły propozycje narzędzi służących obligatoryjnej zamianie śmieciówek na etaty, wypłacie wynagrodzeń na czas, przestrzeganiu przepisów o czasie pracy i przepisów BHP czy zwiększeniu kompetencji Państwowej Inspekcji Pracy. Wszystkie te sprawy w dobie pandemii koronawirusa są bardzo ważne, a mimo to kandydaci na prezydenta nie uznali ich za godne zainteresowania.
Nie było kompletnie nic o związkach zawodowych! Żaden z kandydatów nie przedstawił żadnych rekomendacji dotyczących zwiększenia ich roli na poziomie zakładu pracy, branży czy państwa. Nikt nie zainteresował się partycypacją pracowniczą, układami zbiorowymi, instytucjonalnym umocowaniem związków zawodowych. Nikt nie mówił o rosnącej fali dyskryminacji działaczy związkowych i osłabiania ich roli w czasie epidemii.
Nie pojawił się temat nierówności dochodowych i płacowych. W czasie gdy spadają wynagrodzenia setek tysięcy pracowników, a ludzie masowo tracą pracę, wydaje się oczywiste, że koszty kryzysu w większym stopniu ponosić powinny osoby najbogatsze. Aby zrealizować ten cel, można zwiększyć progresję podatkową, wprowadzić podatek od majątku, obniżyć zarobki osobom o najwyższych dochodach, wprowadzić ograniczenie nierówności dochodowych na poziomie zakładów pracy i całego kraju. Żaden z kandydatów nie odważył się nagłośnić tych postulatów.
Dzisiejsi dwudziestolatkowie nie będą mogli nawet wyemigrować, bo nie będzie dokąd
czytaj także
Propracowniczy PiS?
Opozycja nie wykorzystała szansy, by pokazać, że Andrzej Duda reprezentuje obóz skrajnie antypracowniczy, a jego kadencja dała ludziom pracy bardzo niewiele. Przychylne opinie wobec prezydenta i jego otoczenia politycznego płynęły nie tylko ze strony zwasalizowanego przez władzę NSZZ „Solidarność”, ale też ze strony części komentatorów kojarzonych z lewicą (jak Rafał Woś).
Tymczasem my, związkowcy, na własnej skórze przekonaliśmy się, jakie rząd ma podejście do pracowników. PiS-owscy nominaci w spółkach skarbu państwa prowadzą zmasowany, bezpardonowy atak na niezależne związki zawodowe, stosując pozwy sądowe, groźby, zwolnienia dyscyplinarne w skali dotąd niespotykanej. Wystarczy tutaj wskazać choćby prezesa PLL LOT Rafała Milczarskiego, który wsławił się dyscyplinarnym zwolnieniem 67 osób podczas strajku, a który teraz proponuje wprowadzenie płacy minimalnej na dwa lata dla większości stewardes. Wystarczy wskazać prezesa Państwowych Portów Lotniczych Mariusza Szpikowskiego, który za swojej kadencji zwolnił dyscyplinarnie blisko 50 pracowników i próbuje zastraszać pozwami sądowymi niewygodnych dziennikarzy. Wystarczy wskazać zarząd Poczty Polskiej, który zwolnił dyscyplinarnie lidera Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty Piotra Moniuszkę za wpis na Facebooku informujący o złej kondycji finansowej spółki. Przykłady można mnożyć.
PiS nie tylko przeprowadza czystki w spółkach skarbu państwa, ale też zwalnia niewygodnych urzędników w instytucjach publicznych, próbuje zastraszyć nieposłusznych sędziów, dziennikarzy, aktywistów, członków organizacji pozarządowych. Trudno nam w tym kontekście pojąć, jak można twierdzić, że PiS jest partią propracowniczą. Tym bardziej też dziwimy się, że kandydaci opozycyjni w tak niewielkim stopniu nagłaśniają te patologie, które obnażają antypracownicze oblicze obozu rządzącego. Jest to tym istotniejsze, że Andrzej Duda nigdy nie stanął po stronie krzywdzonych pracowników, chociaż wielokrotnie był proszony o wsparcie. Warto też pamiętać, że prezydent w Polsce jest od wielu lat strażnikiem dialogu społecznego. Tymczasem za kadencji Dudy dialog między władzą, związkami zawodowymi i pracodawcami był czysto fasadowy i nie miał żadnego znaczenia. Urzędujący prezydent nie tylko nie zrobił nic, aby w jakiejkolwiek mierze wzmocnić instytucjonalny dialog między partnerami społecznymi, ale doprowadził do jego całkowitej marginalizacji.
Kosiniak-Kamysz: Tylko ja mam szansę pozszywać pękniętą Polskę
czytaj także
Obóz rządzący, obejmujący Andrzeja Dudę, nie ma żadnych sukcesów w całokształcie polityki społecznej, a zaliczył wiele spektakularnych porażek. W ciągu ostatnich lat szybko rosła liczba umów cywilnoprawnych i samozatrudnienia, znacząco wzrósł odsetek osób zarabiających co najwyżej płacę minimalną, utrzymuje się olbrzymia skala niewypłacania pensji na czas i łamania przepisów dotyczących nadgodzin. Nie wprowadzono żadnych rozwiązań legislacyjnych, aby zwiększyć rolę związków zawodowych, ograniczyć skalę śmieciówek, systemowo podnieść płace.
Jedyną zasługą obozu rządzącego jest dość szybki wzrost płacy minimalnej, ale warto pamiętać, że rosła ona relatywnie szybko już za poprzedniej władzy. Ponadto niekontrolowany przez rząd wzrost skali niestandardowego zatrudnienia umożliwił pracodawcom omijanie wymogu wypłaty ustawowego minimum. Warto też przypomnieć graniczące z pogardą lekceważenie przez rząd i prezydenta nauczycieli, pracowników ochrony zdrowia czy pracowników socjalnych. Pomimo dobrej koniunktury w ostatnich latach płace w tych zawodach utrzymują się na bardzo niskim poziomie i wręcz spadły w stosunku do średniego wynagrodzenia.
czytaj także
Dlatego jako związkowiec gorąco życzę Andrzejowi Dudzie, aby przegrał wybory prezydenckie, a obozowi Prawa i Sprawiedliwości, aby osłabł. Prezydent z opozycji nie zmieniłby polityki rządu, ale mógłby interweniować w wielu sytuacjach, gdy władza brutalnie łamie prawa pracownicze i zwalcza niewygodne związki zawodowe.
Gdzie jest lewica?
Wydawało się, że Robert Biedroń, który deklaratywnie niósł nową perspektywę, świeżość, otwartość na nowe środowiska, naruszy stare układy i porwie nowych wyborców, w tym tych ze środowisk pracowniczych. Niestety, szybko wszedł w stare, zardzewiałe koleiny. Jego kampania okazała się straconą szansą.
W czasie epidemii obóz rządzący przeforsował mnóstwo antypracowniczych rozwiązań, które radykalnie pogorszyły sytuację pracowników. Mimo to kandydat Lewicy nie uczynił tych zagadnień ważnym wątkiem swojej kampanii. Nie przedstawił nowych rozwiązań dotyczących rynku pracy czy polityki społecznej, nie nagłaśniał brutalnych form wyzysku, nie było go u boku pracowników. Nawet tydzień przed wyborami, gdy Związkowa Alternatywa zorganizowała demonstrację przeciwko patologiom w spółkach skarbu państwa, Biedroń, który był w tym czasie w Warszawie, nie znalazł czasu, by wesprzeć pracowników PLL LOT i Poczty Polskiej.
czytaj także
W tym kontekście trudno się dziwić, że zaufanie do niego jest wśród pracowników ograniczone. Wszak ludzie nawet o najbardziej postępowych i propracowniczych poglądach nie poprą kandydata za to, że nosi etykietkę lewicowca, tylko za konkretne działania, które przekonają, że warto na niego głosować. Nawet swoje sztandarowe postulaty związane ze sprzeciwem wobec dyskryminacji LGBT Biedroń mógł zaadresować też do pracowników. Wszak homofobia czy seksizm mają też miejsce na rynku pracy, a w Kodeksie pracy są bardzo precyzyjne zapisy antydyskryminacyjne. Niestety, kandydat Lewicy również tutaj nie skorzystał z okazji do zyskania wiarygodności. W swojej kampanii nie mówił również o walce z mobbingiem, chociaż jego ofiarami są setki tysięcy pracowników.
Jak Trzaskowski może zmobilizować pracowników?
Jest już raczej przesądzone, że do drugiej tury wejdą Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. Może się okazać, że różnica między kandydatami w ostatecznej rozgrywce będzie bardzo niewielka, a w tej sytuacji liczy się każdy głos. Duda, podobnie jak cały obóz rządzący, ma jasno określony elektorat i raczej chce go mobilizować niż zabiegać o nowy. W tym elektoracie ludzie pracy odgrywają rolę marginalną. Ale też wielu pracowników jest nieufnych wobec kandydata na prezydenta wywodzącego się z Platformy Obywatelskiej. Trudno się zresztą dziwić. PO jest partią dość liberalną gospodarczo, która nigdy nie eksponowała przywiązania do praw pracowniczych, a tym bardziej do związków zawodowych. Trzaskowski nie może więc stać się rzecznikiem środowisk pracowniczych, bo byłoby to sprzeczne z jego linią programową. Trudno też, aby postępowe związki zawodowe poparły centroprawicowego kandydata. Co więc mógłby zrobić Trzaskowski, aby powiększyć swój elektorat wśród pracowników?
czytaj także
Jedyną opcją jest tu przedstawienie przez niego kilku konkretnych rozwiązań, które przekonałyby do niego wybrane grupy zawodowe i zwiększyłyby jego wiarygodność. Trzaskowski musiałby zdać egzamin, który oblał Biedroń. Jako polityk liberalny ma on mniej opcji niż kandydat wywodzący się z lewicy, ale powinien z nich skorzystać.
Po pierwsze, Trzaskowski powinien mocno eksponować patologie w spółkach skarbu państwa, pokazując, że jest to przykład skrajnie antypracowniczej polityki rządu. Stąd na ostatniej prostej kampanii kandydat KO powinien jasno opowiedzieć się po stronie pracowników PLL LOT, PPL czy Poczty Polskiej przeciwko PiS-owskim prezesom.
Po drugie, Trzaskowski powinien zająć się grupami, które w kampanii w ogóle się nie pojawiały, a których sytuacja na rynku pracy jest bardzo trudna. Chodzi tu chociażby o kilkaset tysięcy pracownic opieki, które tak w Polsce, jak i w Niemczech czy Austrii wykonują często nieomal niewolniczą pracę. Chodzi o pracowników socjalnych, pracowników wymiaru sprawiedliwości, pracowników szkolnictwa czy pracowników kultury. Wszystkie te grupy są lekceważone przez PiS-owską władzę i opozycyjni kandydaci powinni zaproponować im konkretne rozwiązania. Zamiast licytować się z PiS-em na kolejne 300+ i 500+, politycy opozycyjni powinni skupić się na poprawie warunków pracy w sektorach kluczowych dla jakości życia społeczeństwa.
Wreszcie po trzecie, Trzaskowski powinien bronić postulatów propracowniczych, które są niezależne od identyfikacji politycznych. Trudno uwierzyć, aby Trzaskowski dążył do eliminacji śmieciówek, ale mógłby zaangażować się w kampanię na rzecz walki z mobbingiem i wszelkimi formami dyskryminacji na rynku pracy. W ten sposób mógłby zyskać wsparcie wielu pracowników, a nie rezygnowałby ze swojego dotychczasowego programu.
My, postępowi związkowcy, mamy dosyć autorytarnej władzy i podporządkowanego jej prezydenta. Chcielibyśmy, aby wylądowała ona na śmietniku historii. Ale właśnie dlatego apelujemy do polityków opozycji: zróbcie wszystko, aby nas przekonać do siebie. Pokażcie, że warto na was głosować.
**
Piotr Szumlewicz – socjolog, filozof, publicysta, do stycznia 2019 roku szef rady wojewódzkiej OPZZ, obecnie przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa. Autor książek Ojciec nieświęty i Niezbędnik ateisty.