Twój koszyk jest obecnie pusty!
„Obywatel Michnik”, czyli o lewicowcu, który zgubił globus
Czytając „Obywatela Michnika” zastanawiałem się, jak by ten wyłaniający się z kart lewicowiec, historyk, aktywny i odważny działacz pisał o sobie samym z okresu po 1989 roku.
📖 Książka „Obywatel Michnik” ukazuje młodego, lewicowego Adama Michnika, którego figura została później przesłonięta przez rolę naczelnego „Wyborczej” i transformacyjne spory.
🌐 Autor rekonstruuje „utracony globus” młodego opozycjonisty, pokazując jego formację na Gramscim, Lukácsu i Kuroniu oraz zderzenie z PRL-owską hipernormalizacją.
Przyznaję, że publikację książki Obywatel Michnik pod redakcją Michała Siermińskiego i Przemysława Witkowskiego początkowo powitałem z niechęcią zmieszaną z obojętnością. Adam Michnik to postać ze świata, który mnie uwiera, irytuje. Środowisko „Gazety Wyborczej” od lat uważam za jednego z głównych hamulcowych powstania w Polsce niezależnej lewicy. Sporo swojej energii krytycznej poświęciłem też na mniej lub bardziej otwarte potyczki z tzw. Gadosmolesińskimi. Określenie „Gadosmolesińscy” odnosi się do trzech dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, których krytykował Stefan Zgliczyński za ich podejście do lewicy – byli to Witold Gadomski, Maciej Stasiński i Paweł Smoleński. Zmęczony polską archeologią pamięci, energię koncentruję raczej na odzyskiwaniu zapomnianych postaci lewicy niż antykomunistycznej opozycji w PRL.
I tu właśnie lektura tej książki mnie zaskoczyła. Oto w centrum tak zmitologizowanej opowieści o antykomunistycznej opozycji odnalazłem lewicowca, ba, może nawet młodego lewaka. Taki obraz Adama Michnika wyłania się z obszernej rozmowy z Siermińskim i Witkowskim. Niby nie powinno to być niespodzianką, w końcu założył on „Klub poszukiwaczy sprzeczności”, a nie, dajmy na to, „Klub Miłośników Tocqueville’a”. Moje własne uprzedzenia i późniejsza już potransformacyjna obecność Adama Michnika w mediach ukryły przede mną to, co powinno być oczywiste. Przecież młody Adam Michnik nieprzypadkowo zaznajamia się z Karolem Modzelewskim i Jackiem Kuroniem. To bycie opozycją „z lewa”, a nie z „prawa” sytuuje go na kursie kolizyjnym wobec oficjalnej doktryny i praktyki PRL-u.
„Poszukiwacz sprzeczności” zaczytany w Marksie
Lektura Obywatela Michnika była dla mnie pracą nad własnymi przedsądami, rodzajem anamnezy. Odkrywaniem tego, co przecież wiedziałem. Znałem już zamieszczone w tomie wczesne teksty Michnika (choć czytałem je dawno i nie w tak skondensowanym przekazie), żadne fakty mnie nie zaskoczyły. Znałem je, chociażby dlatego, że od czasów szkoły średniej byłem politycznym „fanem” Jacka Kuronia, a później także Karola Modzelewskiego. Traktowałem ich jako część mojej własnej lewicowej drogi intelektualnej, do której nie zaliczałem Adama Michnika. Na moim oglądzie tego ostatniego zbyt mocno ciążyła jego figura redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Czytając w retrospektywnym uprzedzeniu, widziałem raczej w młodym Michniku zalążek owego późniejszego redaktora niż część tego samego kolektywu myślowego i politycznego, który połączył go z Kuroniem, Modzelewskim i innymi niezależnymi od PRL-u lewicowcami.
Tytuł niniejszej recenzji nawiązuje do rosyjskiego filmu Geograf przepił globus, bazującego na powieści pod tym samym tytułem. Główny bohater, prowincjonalny nauczyciel geografii (w zastępstwie, gdyż sam jest biologiem) porusza się w świecie, w którym „przepił globus”, czyli utracił koordynaty, wedle których można się poruszać. Jednym z rozwiązań, które wybiera, jest przedpolityczny, pełen bezruchu sprzeciw. Ów bunt poprzez letarg jest zawieszony między wycofaniem się a autodestrukcją, której symbolem, jakże oczywistym w postradzieckiej Rosji, jest picie. Ten postradziecki marazm, nihilistyczna niemoc dobrze oddana jest przez poniższy cytat z tekstu Pedagogika postępu autorstwa ukraińskiego filozofa Andrija Mowczana:
„Patrząc z perspektywy czasu, można powiedzieć, że tego utraconego poczucia postępu bardzo nam dziś brakuje. Współrzędnych nadal jeszcze nie odnaleziono […]”.
To sytuacja kogoś, kogo otacza neoliberalna hipernormalizacja świata rozpadu, deregulacji, utraty przyszłości.
Młody Adam Michnik również traci globus. Tyle tylko, że koordynaty nie zostały utracone w bezsensie neoliberalnej hipernormalizacji, ale zostały przejęte przez hipernormalizację reprezentowaną przez porządek PRL-u. Młody, zaczytany w Gramscim i Lukacsu „poszukiwacz sprzeczności” nie może odnaleźć swojego lewicowego kompasu, globusa, gdyż ociężała, nadstabilna autokracja „państwa robotników” je kradnie.
W rozmowie do książki Michnik dodaje do tego zestawu Różę Luksembug i Trockiego, a nawet przyznaje: „W pewnym sensie do dzisiaj wiele myśli i idei Marksa jest mi bliskich. A jego 18 brumaire’a uważam za arcydzieło. Gdy po Marcu ’68 siedziałem w więzieniu w Sztumie, przeczytałem starannie Kapitał. Bardzo mi się podobał. Zawsze czytałem Marksa z zaciekawieniem, ale bez przekonania. Nigdy nie wierzyłem, że USA, Rosja czy Polska mogą być rajem”.
Lenin już nie zrobił na nim wrażenia. Pewnie dlatego, że był zbyt bliski rzeczywistości za oknem. Zbyt blisko było od Lenina z książek do tego, który jako spetryfikowany symbol odpowiadał ze hipernormalizację zabierającego oddech, ruch i przyszłość porządku.
Od „Listów do partii” po dialog lewicy z Kościołem
Michnik w PRL-u szamocze się w świecie opisanym przez Aleksieja Jurczaka w książce To było na zawsze, póki się nie skończyło. Ostatnie radzieckie pokolenie. Opisana przez Jurczaka epoka Breżniewa pokazuje świat, w którym wszystko skostniało. Świat, w którym trafne są słowa przypisywane Sołżenicynowi: „My wiemy, że oni kłamią. Oni wiedzą, że kłamią. Wiemy, że oni wiedzą, że my wiemy, że oni kłamią. Mimo to wciąż kłamią”. Tak, młody Michnik po krótkim okresie odwilży wpada w świat, który gęstnieje, twardnieje w tym normalizującym fałsz świecie późnego PRL-u. Tragedią jest to, że ów proces zasysa, używa do swej legitymizacji dokładnie tych samych ideałów, które wyczytywał młody Michnik z kart Lukacsa czy Gramsciego. Hipernormalizacja odbierająca przyszłość zbudowana z cegieł, które ową przyszłość miały ufundować.
Młody lewicowiec wraz z Listem do partii zostaje w dziwnej pustce. Dobija się, próbuje kruszyć „od lewej” ów kostniejący partyjny beton. Wydarzenia marcowe 1968 roku są cenzurą, Michnik orientuje się, że niewiele już zdziała, „reformując” beton na podstawie swych lewicowych lektur formacyjnych. Te przecież możnowładców PRL-u nie obchodzą. Szuka alternatyw, próbuje na nowo posklejać globus, który dałby mu koordynaty.
Co ciekawe w kontekście debat „okołomarcowych”, Michnik w prezentowanym wywiadzie widzi te wydarzenia bardziej przez pryzmat rozterek lewicowca niż przez ówczesną partyjną nagonkę antysemicką. Dopiero dociskany przez rozmówców silniej porusza tę kwestię. Symboliczny marzec 1968 roku wydaje się końcem złudzeń, że można system reformować, początkiem pewnego dryfu, rozpadem, który zaczyna przezwyciężać dopiero powstanie KOR-u.
Gdzieś w tym momencie do lepionego na nowo globusa Michnik zaczyna dodawać PPS, Piłsudskiego i coraz śmielej używa polskiej polityki historyczno-patriotycznej. To też moment, kiedy powstaje ważna, choć jakże nieszczęsna i brzemienna w skutkach książka Kościół, lewica, dialog. Nie rozumiem i nie przyjmuję tłumaczeń Michnika ani w tekstach publicystycznych, ani w wywiadzie do książki. Jego kościół to „imaginary friend”, co powinni analizować ci, którzy znają się i mają ciągoty ku psychoanalizie. Ten wyobrażony przyjaciel może zaistnieć tylko, gdy Michnik wyprze istnienie „kościoła realnego”, tego, który opisał Marcin Kościelak w książce Aborcja i demokracja, Przeciw-historia Polski 1956–1993. Wymyślony kościół wymagał też od Michnika wyparcia zaangażowania Kościoła katolickiego w zimną wojnę, w zwalczanie teologii wyzwolenia, w popieranie prawicowych i faszystowskich dyktatur i junt wojskowych. W książce ten moment widoczny jest słabo, w wywiadzie Michnik stara się z tego wymigać, a z 25 zamieszczonych tekstów żaden nie jest bezpośrednio temu kościelnemu zauroczeniu poświęcony.
Co młody Michnik napisałby o starym Michniku?
Wróćmy jednak do drogi Michnika, jaka się wyłania z prezentowanych tekstów. Uderza – szczególnie w tych pisanych już po stanie wojennym – odwaga i determinacja. Najdobitniej widać to w jego konfrontacji z Kiszczakiem. To ten Michnik, który mówi własnym głosem. Swój globus skonstruował, czerpiąc z jednej strony ze swej polityczno-społecznej praktyki, z drugiej z niesamowitej erudycji historycznej. Teksty z lat 80. są w tym sensie unikalne, mądre „oddechem historycznym”, ale nie papierowe, gdyż sytuuje je polityczny kontekst pisania. Pisane z miejsc internowania, będące głosem w aktualnej rozgrywce polityczne między „Solidarnością” a władzami PRL-u „papierowe przecież być nie mogły”. PRL zabrał Michnika jako historyka-akademika, ale dał nam „historyka zaangażowanego”.
To połączenie erudycji historyka z wrażliwością na polityczny konkret jest tym, co najlepsze w ówczesnych tekstach Michnika. Już w opublikowanym w 1978 roku tekście Poeta epoki paskiewiczowskiej analiza postaci „zapomnianego poety Erazma Szczurowskiego” staje się dzięki przebierance historycznej rozliczeniem z ówczesnym polem literackim i jego związkami z władzą, co autor kontynuuje w tekście Gnidy i anioły (1979). To zaplecze daje też o sobie znać w bardziej doraźnych „solidarnościowych” tekstach, jak Nadzieja i zagrożenie, Minął rok czy Polska wojna. List z Białołęki. Ich zwieńczeniem jest „antypaskiewiczowski” List do Generała Kiszczaka, gdzie bezkompromisowość i odwaga Michnika są w pełni świadomie legitymizowane polityczną roztropnością, jaką się wykazywał: „Sobie zaś życzę, abym – tak jak zdołałem w Otwocku dopomóc w uratowaniu życia kilku Pańskim podwładnym – umiał być na miejscu w samą porę, gdy Pan będzie zagrożony, i zdołał także Panu dopomóc.”
To był moment, gdy koordynaty („globus”) miał Michnik, a nie dryfująca junta Jaruzelskiego-Kiszczaka.
Czytając Obywatela Michnika zastanawiałem się, jak by ten wyłaniający się z kart lewicowiec, historyk, aktywny i odważny działacz pisał o sobie samym z okresu po 1989 roku. Jak ten walczący z hipernormalizacją późnego PRL-u Michnik napisałby o tym Michniku, który po 1989 roku stał się symbolem hipernormalizacji neoliberalnego rozpadu, gdzie rolę owych poetów epoki paskiewiczowskiej pełnić zaczęli na równi klakierzy „wolnego rynku”, jak i piewcy „kościoła otwartego”. Takiego podwojonego Michnika nie znajdziemy w wywiadzie z nim, ale czytając jego teksty z okresu PRL-u możemy sobie tego „drugiego Michnika” zrekonstruować – posługując się jego metodą, a więc erudycyjnie historycznym i zaangażowanym sytuacyjnie pisaniem, samemu to dla siebie „napisać”. Nawet jeśli ów młody lewicowiec, kolega Kuronia i Michnika po 1989 roku, znów swój globus zagubił.
Dlatego czytajmy Obywatela Michnika – aby poszukać własnych koordynat.





























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.