W podejściu liberalnej opozycji do rzeczywistości jest przerażające lenistwo. Z jednej strony usilnie wypiera ogromne problemy, przed którymi stoją Polska i świat, a z drugiej – odrzuca każdą alternatywę.
Dobrze jest być elitą. My, dzieci wygranych 1989 roku, elitą się czujemy, bo status ten odziedziczyliśmy. Korzystając z możliwości zaoferowanych przez transformację, nasi rodzice zdobyli dobrą, stałą pracę w Warszawie lub Krakowie, często opuszczając mniej dynamicznie rozwijające się miasta, takie jak Lublin czy Kielce. Kupili mieszkanie, zarabiają wystarczająco, żeby co jakiś czas kupić sobie nowy niemiecki samochód (albo dwa) i parę razy do roku pojechać na wakacje (najlepiej w egzotyczne miejsce – może w tym roku Tanzania?). Z czasem awansowali i już nie muszą się martwić, czy będą mieli na emeryturę, czy dadzą radę zapłacić za dobrą szkołę i korepetycje dla dzieci.
Centryzm to nie zdrowy rozsądek, lecz obrona konserwatywnego status quo
czytaj także
Dla wielu innych transformacja była zmiennym błogosławieństwem. Pracują równie dużo, ale na gorszych stanowiskach. Kredyt ciąży im bardziej, a samochód jest używany. Wakacje poza Polską będą raz do roku, dzieci pójdą do dobrej szkoły publicznej (korepetycji też będzie mniej). Niemniej mieszkają w dużym mieście, mają ładne mieszkanie, choć małe, no i w sumie i tak jest lepiej niż za komuny (jedni rzeczywiście pamiętają, innym opowiedzieli rodzice). Ich problemy nie zmieniają faktu, że w skali kraju żyją na bardzo wysokim poziomie.
To właśnie z tych dwóch grup pochodzą nasze wczesnodwudziestopierwszowieczne liberalne elity – politycy, publicyści i wyborcy.
czytaj także
Recepta na rozwój
Ich sukces nie wziął się znikąd. Jest wynikiem uzdolnień, ciężkiej pracy i ogromnego szczęścia wynikającego z prostego faktu, że wchodzili na rynek pracy w okresie bezprecedensowego wzrostu. Wzrostu, który zdawał się niezaprzeczalnie udowadniać skuteczność neoliberalnych idei i neoliberalnej ekonomii. Rosnąca liczba ludzi korzystających na takiej polityce zdawała się gwarantować poparcie ugrupowaniom politycznym wyznającym coraz bardziej dogmatyczną receptę na rozwój, którą można sprowadzić do skrajnego indywidualizmu i ekonomicznego laissez-faire. Ze zrozumiałych powodów uwierzyli, że ciężka praca zawsze prowadzi do sukcesu (a jak nie, to trzeba ciężej pracować).
Paradoksalnie wyznawcy racjonalizmu i logicznego myślenia uwierzyli w wizję świata, która jest niemodyfikowalna w podstawowych założeniach. Skostnienie intelektualne elit, którego ślepy neoliberalizm jest po części przyczyną, a po części symptomem, trzeba uznać za jedno ze źródeł liberalnej niezdolności do poradzenia sobie z kryzysami wewnętrznymi i światowymi. Jeśli polskie elity chcą to zmienić, muszą radykalnie zrewidować swój światopogląd.
Zachód urojony
Bardzo trudno jest określić stosunek naszych elit do Zachodu, co zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę, że „zachodniość” i proeuropejskość mają być ich głównym atutem. Z jednej strony uważają, że Polska częścią Zachodu już jest. Trudno się im dziwić: dla elit i dla ich dzieci nie ma granic. Mówią językami, stać ich na dłuższe wakacje we Włoszech i Francji, opłacenie dzieciom studiów w Wielkiej Brytanii czy Holandii. Sklepy z ubraniami w Warszawie są już takie jak w Londynie (nawet Urban Outfitters wchodzi do Polski). Knajpy są prawie jak w Berlinie, a może nawet lepsze? Jak rodzice pomogą, to dobra praca dla dzieci też się znajdzie i będzie czym płacić za te knajpy i ubrania. Zachód jest tu i teraz (w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu). Jednak z drugiej strony groźba odejścia od Zachodu jest biczem na niepokornych, zwłaszcza na tych, którzy nie zagłosują na główną partię opozycyjną.
Ten bicz jest jednak kompletnie pozbawiony treści i zaskakująco przypomina wypowiedzi polityków antyunijnych. Obie strony uważają, że Zachód powinniśmy przyjmować na naszych warunkach: pieniądze weźmiemy, ale nie niebezpieczne trendy. Dla PiS jest to bliżej niezidentyfikowana „ideologia LGBT”, dla liberalnych elit – każda próba odejścia od neoliberalnych rozwiązań. Zachód, którego chcą polscy liberałowie, nie gwarantuje związków partnerskich dla par homoseksualnych, wysokich podatków dla najbogatszych czy wysokich świadczeń socjalnych. W ich programach nie ma słowa o sekularyzacji państwa.
czytaj także
Być może jednym z powodów, dla których opozycja w Polsce jest tak pozbawiona wyrazu, jest to, że u samej podstawy jej wizji jest iluzja – Zachód, którego nie ma. Abstrahując od pytania, czy powinniśmy być jak Francja i Niemcy, trudno nie zauważyć tej sprzeczności. Krzyczą: pokonajmy PiS i powróćmy na łono Europy! Myślą: ale ta Europa musi być nasza, polska. I wszystko będzie dobrze.
Wyparcie
Wśród liberalnych ugrupowań dominuje samozadowolenie, którego nie umieją pogodzić z odrzuceniem przez wyborców. Efektem jest kuriozalne odcięcie od rzeczywistości: za zwycięstwo PiS, triumf Wschodu nad Zachodem odpowiedzialne jest chamstwo (kupione za 500+ i niezdolne do ciężkiej pracy). „Ciemny lud” jest dla elit tarczą chroniącą ich przed poważną próbą zrozumienia przyczyn powszechnego zniesmaczenia politycznym status quo. Pogarda jest symptomem braku refleksji. Cóż prostszego niż zasłonić własny brak empatii oskarżeniami o cudze braki w edukacji. Mało kto zdaje się być świadom, że nie wszyscy wygrali na 1989.
Jest w tym podejściu jakieś przerażające lenistwo. Szokuje wyparcie skali problemów, przed którymi Polska i świat dziś stoją. Liberalne elity unikają systematycznego odniesienia się do rosnących nierówności i pierwszych zauważalnych zmian klimatu. Bez pomysłu i z uporem godnym lepszej sprawy krzyczą: „Wolność, równość, demokracja!”, tym samym pozbawiając ten slogan jakiegokolwiek znaczenia. Brakuje wśród tych świetnie wykształconych ludzi refleksji nad przyczynami wyczerpania wolnorynkowego paradygmatu.
czytaj także
Sytuacja jest tragiczna (wiemy już przecież, jak te wybory się skończą). To, że wyobraźnia kurczowo trzymających się polityki liberałów jest wypalona, staje się bardziej oczywiste z każdym punktem programu wyborczego. Ich wizja sprowadza się do odsunięcia PiS od władzy, a potem jakoś to będzie. Bardziej niepokojącą konsekwencją tej stagnacji jest maniakalne odrzucanie alternatyw. Ci, którzy proponują odważniejsze rozwiązania, są po prostu odgrzewającą marksizm głupią młodzieżą, która nie docenia tego co ma (miała?), która nie pamięta komuny. Młody wyborca może odnosić wrażenie, jakby w zamian za 1989 był liberałom winien głos. Liberałom, którzy młodego wyborcy nie słuchają.
Koniec historii?
Nie mogę się pozbyć wrażenia, że skostnienie liberalnych elit opiera się na defensywnym przeświadczeniu, że historia się skończyła, że już nic nowego nie trzeba wymyślić. Wydaje się, że u podstaw braku wyobraźni leży lęk, że sprawdzone niegdyś rozwiązania mogą dziś nie wystarczać; że pracy nie ma końca.
Młody wyborca może odnosić wrażenie, jakby w zamian za 1989 był liberałom winny głos. Liberałom, którzy go nie słuchają.
Oczywiście nic dziwnego, że elity nie chcą swojej wizji zmieniać. Ci, których rodziny wybiły się na 1989 roku, nie mają na co narzekać, nawet za PiS-u. Ale biorąc pod uwagę, jakie wyzwania stają teraz przed Polską i światem, alternatywa jest konieczna. Urojony obraz Zachodu i nieelastyczna polityka nie przekonują ludzi, którzy na transformacji nie zyskali bądź w ogóle jej nie pamiętają (zwłaszcza gdy nazywa się ich chamami lub niewdzięcznikami). Niestety, kryzys klimatyczny i wzrost egoizmów narodowych czyni taką postawę niebezpieczną.
PiS nie jest krótkim, choć nieprzyjemnym przystankiem na niekończącej się drodze wzrostu. Nikt też nikomu nie jest winien głosu, a potrzeba fundamentalnej zmiany nie jest utopijna. Nawet ten Zachód, na bazie którego wymyśliliśmy sobie swój własny, próbuje poradzić sobie z podobną stagnacją; też poszukuje nowych rozwiązań. Liberałom potrzeba zarówno nowego i trzeźwego spojrzenia na Polskę, jak i wyjścia z krajowego bagna i zrozumienia skali kryzysów, z którymi muszą się zmierzyć, o ile wciąż chcą rządzić. Bo wcale nie wygląda na to, że – jak twierdzą – wszystko będzie dobrze.
czytaj także
I jeżeli zaczyna to docierać nawet do dzieci tych, którzy najbardziej zyskali na 1989, to najwyższy czas na ich rodziców.
**
Antoni Porayski-Pomsta studiuje historię na Uniwersytecie Oksfordzkim, specjalizuje się w historii społecznej i kulturowej długiego dziewiętnastego wieku. Obecnie pracuje nad przemianami tożsamościowymi wśród pierwszego pokolenia inteligencji pochodzenia chłopskiego.