Wystarczy, że molestowana seksualnie doktorantka zgłosi problem, a natychmiast na scenę wkraczają strażnicy umiarkowania i dobrych manier. Wymagają od pokrzywdzonej zachowania wszelkich standardów estetycznych: ma się zachowywać spokojnie, taktownie, z wyczuciem, bo inaczej zostanie uznana za histeryczkę i zadymiarę.
Do najciekawszych scen w Jokerze należy ta, w której tytułowy bohater spotyka się z Murrayem Franklinem, gospodarzem popularnego programu rozrywkowego, granym przez Roberta De Niro. Franklin napomina Jokera przed wejściem na scenę, że nie wolno przeklinać na wizji, a potem, już w trakcie programu, gani go za niestosowny żart. Odgrywa tym samym rolę strażnika porządku, przyzwoitości i dobrych manier. Ironia polega na tym, że Franklin nie miał wcześniej żadnych oporów, aby upokorzyć publicznie głównego bohatera, doprowadzając go swoim zachowaniem do rozpaczy. Przekleństwa? Nie, jesteśmy na to zbyt przyzwoici. Ale zniszczyć życia przypadkowego biedaka? Czemu nie? Jeśli podniesie nam to oglądalność…
czytaj także
Joker wypomina tę hipokryzję Franklinowi i jego publiczności. „Decydujecie, co jest dobre, a co złe, co jest śmieszne, a co nie!” – wykrzykuje w ich kierunku. Choć nie nazywa tego w ten sposób, to po prostu demaskuje mechanizmy władzy. Decydowanie o tym, co wypada, a czego nie wypada, co uchodzi za dobre maniery, a co nie – jest zazwyczaj przywilejem osób, które stoją na czele hierarchii danej struktury społecznej.
Ciemna strona spokoju
Nie jestem zwolennikiem dyskutowania za pomocą obelg i wyzwisk. Nazywanie ludzi „idiotami”, „kretynami”, hurtowe obrażanie milionów obywateli przez określanie ich mianem „motłochu” – wszystko to nie sprzyja debacie publicznej. Badania pokazują – co za zaskoczenie! – że atakowanie ludzi o innych poglądach jest fatalnym sposobem na przekonanie ich do zmiany zdania; co najwyżej może pomóc nam w wyładowaniu własnych emocji.
Niemniej jest różnica między dbaniem o zachowanie norm przyzwoitości a fetyszyzowaniem norm estetycznych w debacie publicznej. Ostatecznie, kiedy dyskutujemy o, powiedzmy, katastrofie klimatycznej, to celem powinno być znalezienie sposobu na poradzenie sobie z tym zagrożeniem, a nie popadanie w zachwyt nad samym sobą, że odbyliśmy „spokojną”, „miłą”, „kulturalną” dyskusję. Jeżeli dzięki temu spokojowi udało się nam zbliżyć do głównego celu, to świetnie, tak trzymać. Ale jeśli skutkiem jest uwiarygodnienie negacjonistów klimatycznych jako „jednego z wielu głosów w skomplikowanej debacie”, to rachunek zysków i strat nie wypada najlepiej.
Nie chodzi tylko o to, że estetyka debat może nam przysłonić ważniejsze cele. Problem jest głębszy, co trafnie wychwycił Joker w dyskusji z Murrayem. Estetyzacja debaty, w konsekwencji zaś estetyzacja moralności, mogą łatwo zamienić się w hipokryzję i rodzaj opresji.
Każdy, kto zetknął się z problemem molestowania i mobbingu, powinien świetnie znać ten estetyzujący mechanizm. Szczególnie, jeśli ów problem ujawnił się w organizacji o mocno hierarchicznej strukturze, takiej jak na przykład uniwersytet.
Wystarczy, że poszkodowana osoba, na przykład molestowana seksualnie doktorantka, zgłosi problem, a natychmiast na scenę wkraczają strażnicy umiarkowania, spokoju i dobrych manier. Wymagają od pokrzywdzonej zachowania wszelkich standardów estetycznych: musi się ona zachowywać spokojnie, taktownie, z wyczuciem. Innymi słowy, musi grać w grę dobrych manier, bo inaczej zostanie uznana za histeryczkę i zadymiarę. Strażnicy spokoju są bowiem w stanie pogodzić się z zachowaniami podpadającymi pod mobbing i molestowanie, nie mają też z reguły problemu z seksistowskimi żartami, ale nie zaakceptują emocjonalnych zachowań osoby poszkodowanej. Choć zdenerwowanie, płacz, podniesiony głos czy mocne słowa są przecież naturalną reakcją osoby będącej ofiarą molestowania i mobbingu. Zmuszanie poszkodowanej do publicznego tłumienia emocji, może tylko zwiększyć jej stres i sprawić, że sytuacja będzie dla niej jeszcze trudniejsza.
czytaj także
Ten wymóg tłumienia emocji wiąże się często z nieuzasadnionym przekonaniem, że osoba dająca wyraz swoim emocjom powinna być traktowana jako mniej wiarygodna. Niektórzy w ten sposób próbowali zdeprecjonować słynne wystąpienie Grety Thunberg przed ONZ. Zobaczcie, jaka rozedrgana, czy można kogoś takiego traktować poważnie? Aż chciałoby się złośliwie dodać: nie lepiej posłuchać Pawła Lisickiego, który spokojnym, rzeczowym tonem powtarza antynaukowe tezy na temat klimatu?
Spokój to przywilej
Strażnicy spokoju mają zazwyczaj wspólną cechę. Zajmują wysokie miejsce w hierarchii danej struktury – są na przykład profesorami, którzy nie muszą obawiać się ani mobbingu, ani molestowania, ani zwolnienia z pracy. Problem doktorantki, która stoi w hierarchii uniwersyteckiej nisko, jest dla nich problemem z innej planety. Trudno im zrozumieć, jak to jest poruszać się w ściśle hierarchicznej strukturze, gdy okupuje się jej dolne rejony, a osobą napastującą jest człowiek z samej góry.
Spokój, umiarkowanie i kultura to rodzaj przywileju. Łatwiej być spokojnym, gdy ma się poczucie bezpieczeństwa; trudniej, gdy go brak. Zapewne nic nie uspokoiłoby poszkodowanej doktorantki tak bardzo jak brak molestowania, brak mobbingu, brak strachu przed tym, że poniesie konsekwencje za naruszenie środowiskowego tabu.
Spokój, umiarkowanie i kultura to rodzaj przywileju. Łatwiej być spokojnym, gdy ma się poczucie bezpieczeństwa; trudniej, gdy go brak.
To jeden z podstawowych problemów debaty publicznej w Polsce: lekceważenie relacji władzy. Każda osoba, która wzywa do spokojnej, kulturalnej dyskusji, powinna zadać sobie pytanie: mówię to jako kto? Łatwiej być spokojnym, gdy patrzy się na walkę ofiary molestowania z boku, trudniej, gdy samemu się nią jest. Łatwiej rozmawiać spokojnie o katastrofie klimatycznej, gdy ogląda się ją z chwilowo względnie bezpiecznej Polski, a trudniej, gdy trzeba uciekać przed suszą, huraganem lub powodzią. Łatwiej o umiarkowanie i rozwagę, gdy ma się stabilne warunki pracy, trudniej – gdy lękamy się każdego dnia, co będzie z nami jutro.
Nie chodzi o to, że osoba niemolestowana nie ma prawa zabierać głosu w dyskusji albo że spokojne dyskusje nie są cenne. Rzecz w tym, aby nie przedkładać estetycznych standardów bycia miłym, kulturalnym i spokojnym nad wszystko inne i nie narzucać wszystkim wokół swojej uprzywilejowanej perspektywy.
Eliza Anyangwe, publicystka pisząca między innymi dla „Guardiana”, podsumowuje ten problem obrazowo i trafnie: „Jeżeli stawiasz mi but na karku i mówisz, że zejdziesz ze mnie, ale najpierw muszę grzecznie poprosić, to ignorujesz mój dyskomfort i podtrzymujesz swoją władzę nade mną”.
czytaj także
Anyangwe podkreśla, że czasem mamy prawo do publicznego wyrażania złości, a zanim popadniemy w fetysz bycia uprzejmym, warto sobie zadać pytanie: kto w danej sytuacji na tej uprzejmości korzysta? Ofiara, od której wymagamy pełnego opanowania? Osoby z boku, które pragną miłej atmosfery i nie chcą, aby ktokolwiek zepsuł im spokojne popołudnie? A może napastnik, któremu jest na rękę, że osoba poszkodowana musi spełnić szereg wymogów estetycznych, jeśli chce być brana na poważnie?
Społeczeństwo to nie sala seminaryjna
Łatwo zrozumieć, dlaczego ideał spokojnej i kulturalnej dyskusji jest tak atrakcyjny. Czy nie na tym polega nauka? Na odłożeniu emocji na bok i przyjrzeniu się danemu problemowi na zimno? W wielu przypadkach tak, ale społeczeństwo to nie sala seminaryjna. Nie tylko w tym sensie, że dyskusja toczy się na innych zasadach, ale także dlatego, że inna jest natura kwestii, o które się spieramy.
czytaj także
Kiedy doktorantka zgłasza molestowanie, problem nie polega na tym, że nie odbyła z napastującym ją profesorem spokojnej i kulturalnej dyskusji, w której staraliby się wspólnie wypracować definicję molestowania. Firmy paliwowe nie ładowały milionów dolarów w działania negujące wpływ człowieka na zmianę klimatu tylko dlatego, że nikt im nie wyjaśnił spokojnie i merytorycznie, czemu to jest złe. Przyczyny rasizmu czy homofobii też nie sprowadzają się do braku dostatecznej liczby kulturalnych debat o dyskryminacji.
We wszystkich tych przypadkach w grę wchodzą relacje władzy i interes własny, a to są rzeczy, których nie da się przeskoczyć samym spokojem i umiarkowaniem, choć w niektórych okolicznościach jedno i drugie mogą okazać się pomocne.
Kiedy doktorantka zgłasza molestowanie, problem nie polega na tym, że nie odbyła z napastującym ją profesorem kulturalnej dyskusji, w której wspólnie wypracowali definicję molestowania.
Wystarczy rzut oka na historię. Problemu niewolnictwa w USA nie rozwiązano za pomocą zwołanej przez Abrahama Lincolna kilkutygodniowej konferencji naukowej, na której abolicjoniści i ich przeciwnicy debatowali kulturalnie o zagadnieniu człowieczeństwa. Martin Luther King nie zyskał sławy dzięki serii debat telewizyjnych, w trakcie których spierał się uprzejmie z przedstawicielami Ku Klux Klanu, korzystając z pomocy słynnego socjologa Malcolma X. Amerykańskie sufrażystki nie wywalczyły praw kobiet za pomocą serii kordialnych spotkań przy herbacie i kawie w Białym Domu. Zdobycze ruchu pracowniczego też nie są efektem debat, w których związkowcy i pracodawcy wspólnie analizowali wykresy PKB.
W każdym z tych przypadków w grę wchodziły relacje władzy, nie obyło się więc bez emocji, sporów i brutalnych walk, a nawet wojen. Sufrażystki wsadzano do więzień, do strajkujących pracowników strzelano, Martina Luthera Kinga oskarżano o zakłócanie porządku publicznego i tak dalej, i tak dalej.
Centryzm to nie zdrowy rozsądek, lecz obrona konserwatywnego status quo
czytaj także
Żadna z wymienionych osób oraz grup społecznych nie spełniała estetycznego ideału strażników spokoju. Żadna nie próbowała nawet tego robić. I bardzo dobrze, w przeciwnym wypadku nasza historia mogłaby potoczyć się grzeczniejszymi torami, które prowadziłyby wprost do zachowania istniejących relacji władzy. To nie byłby zaś żaden powód do chwały.