To nie tak, że nie lubimy równości albo czegoś nie zrozumieliśmy. Przemówienie Zielonych było po prostu frustrujące.
Byłam na tym wiecu 27 lutego, gdzie po marszu w obronie demokratycznego państwa, na który przyszło nas ponad 80 tysięcy, Marek Kossakowski i Małgorzata Tracz w swoim przemówieniu skrytykowali transformację, przypisując błędy i winy rządom III RP.
Trudno dyskutować z faktami, jakimi są te błędy i winy. Ja też jestem przekonana, że nie ma wolności bez równości. W tamtym czasie toczyły się już procesy globalne, uruchomione przez międzynarodowy kapitał, możliwe z jednej strony dzięki rewolucji elektronicznej, z drugiej dzięki nowym sposobom działania w wielkim stylu na granicy legalności. W krajach demokratycznych międzynarodowy kapitał wykorzystywał słabości demokracji, a tam, gdzie demokracji nie było – równie chętnie żerował na słabościach dyktatury.
Gdyby tzw. komunizm nie upadł, też nie ucieklibyśmy przed tymi procesami. Toczyły się one wszędzie i nigdzie nie zdołano się im skutecznie przeciwstawić. Polska właśnie wychodziła z okresu zależności, która ją wyniszczyła także gospodarczo, więc należeliśmy do najsłabszych i jednocześnie do najbardziej niedoświadczonych. Ale tam, gdzie postawiono na izolację, przebieg choroby bywał jeszcze cięższy.
Świat jest chory na nierówności i nie wie, jak się leczyć. To wszystko nie stało się dlatego, że u nas po 89 roku rządziła Unia Wolności.
To prawda, że III RP nie zdołała ani nas, ani Europy, ani świata obronić przed drapieżnością międzynarodowego kapitału. Za to wzięła na swoje sumienie jego winy wobec społeczeństwa i dołożyła do nich własne błędy, tak jak w całej Europie w różnym stopniu dokładały je inne rządy. Jeśli kiedyś zdołamy sobie poradzić z tym kryzysem, to tylko dzięki organizowaniu się i współdziałaniu państw, bo międzynarodowy kapitał funkcjonuje w taki sposób, że w pojedynkę nie można go spacyfikować.
Ciężko się słuchało oskarżenia III RP wygłoszonego na zakończenie naszego marszu. Gdyby to zbadać, okazałoby się pewnie, że na placu jest mnóstwo ludzi z tzw. budżetówki, pielęgniarek, bibliotekarek, urzędników różnego szczebla i nauczycieli – czyli tych, dla których transformacja nie okazała się szczególnie łaskawa. Jak to inteligencja, przyszli nie po to, żeby upomnieć się o swoje, tylko o sponiewieraną Konstytucję i o Lecha Wałęsę (być może wcale nie ceniąc jego prezydentury). Przyszli upomnieć się o nurzany w szambie symbol Solidarności.
Przemówienie Małgorzaty Tracz i Marka Kossakowskiego nie tylko dla mnie było frustrujące. Źle się tego słuchało i z początku nie rozumiałam, dlaczego aż tak źle, skoro przecież mówili oczywistości. No dlatego, że mówcy widzieli każdą rzecz osobno, jedno z drugim im się nie łączyło, a my czuliśmy, że oskarżenie jest skierowane w stronę polskiej demokracji, której przyszliśmy bronić. Przed kimś innym, kto właśnie usiłuje ją obalić.
Skąd ta niechęć do równości? – pyta retorycznie Patrycja Wieczorkiewicz. Mój głos jest głosem na temat emocji. Przewodniczący Zielonych kończyli w kakofonii trąbek. Ludzie krzyczeli „Konstytucja!” i „Lech Wałęsa!”, póki oni nie zeszli z mównicy. Przyznaję, wyszliśmy z siebie. To z powodu sposobu, w jaki mówiący potraktowali słuchających. Z obu stron zdarzyło się coś istotniejszego niż uchybienie formom, coś, nad czym naprawdę warto się zastanowić. Nie dlatego krzyczeliśmy, bo nie chcemy równości. Tym bardziej nie dlatego, żeśmy czegoś nie zrozumieli. To, co pokazali przewodniczący Zielonych, po prostu trudno było znieść. I nasze zagłuszające okrzyki komuś było trudno znieść.
Z kim będziecie rozmawiać, Zieloni, jeśli nie z tymi, których widzieliście na manifestacji?
A my z kim będziemy rozmawiać?
Magdalena Tulli – polska pisarka i tłumaczka. W roku 1995 otrzymała Nagrodę im. Kościelskich, później była także pięciokrotnie nominowana do finału Nagrody Literackiej Nike. Głosowała na Razem, teraz przyznaje się do rozczarowania.
**Dziennik Opinii nr 61/2016 (1211)