Temat długo niszowy dziś trafia na jedynki największych portali opiniotwórczych w kraju. Afera wizowa, film Agnieszki Holland i połączone z wyborami referendum sprawiły, że wreszcie dostrzegliśmy (chyba), jak ważnym tematem są migracje i uchodźstwo. Szkoda tylko, że ciągle nie potrafimy pisać o nich odpowiedzialnie.
Wszyscy lubimy aferki. Dlatego, gdy pojawiła się afera wizowa (o tym, jak ohydna jest dwulicowość naszych władz, pogadamy kiedy indziej), hasło „migracje” zaczęło nas interesować jeszcze bardziej niż kiedy poznaliśmy ułożone przez PiS pytania referendalne. Albo gdy Tusk wypuścił pierwszy spot, w którym, gdyby zamknąć oczy, równie dobrze mógłby wystąpić Mentzen czy Kaczyński. Nie wymyśliłam sobie tego, zerknijcie na dane Google Trends:
Wyszukiwanie w Google tematów związanych z imigracją wzrosło skokowo w czerwcu, gdy PiS zaczął straszyć „przymusową relokacją”. Drugi skok to początek lipca – pierwszy spot Tuska o groźnych migrantach z krajów muzułmańskich. A wreszcie wrzesień, czyli afera wizowa:
Tymczasem migracje były, są i będą, niezależnie od tego, czy w Polsce albo gdziekolwiek indziej akurat zbliżają się wybory. To jedno z największych wyzwań współczesnego świata i fajnie by było, gdyby dziennikarze i dziennikarki pisały o nim niezależnie od politycznych wydarzeń. Ale to myślenie życzeniowe, wiem, bo przecież żyjemy w dyktaturze klików, a kogo interesuje migrant czy uchodźca (to nie to samo!), jeśli nas nie „najeżdża”, „atakuje” czy „wykorzystuje” – albo nie ma wzruszającej twarzy głodnego dziecka.
Ułożyłam listę moich ulubionych słów, które pojawiły się 15 września w nagłówkach i lidach tekstów dotyczących migracji:
„Apokalipsa” (Wirtualna Polska)
„Najazd” (Polsat News)
„Nielegalny kanał przerzutu” (Onet Wiadomości)
TVP czy Do Rzeczy nie cytuję, bo tutaj zaskoczeń nie ma. Im dłużej jednak obserwuję zainteresowanie mediów głównego nurtu migracjami i uchodźstwem, tym bardziej widzę, że w tych tematach narracja od prawa do lewa jest taka sama – dokładnie tak jak w przypadku PiS i KO.
Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki
czytaj także
Dość wspomnieć, że dziennikarka WP Żaneta Gotowalska-Wróblewska, pisząc o apokalipsie na włoskiej Lampedusie, powołuje się na korespondentkę TVP. A komentarza reporterce udzielił, jakże by inaczej, mieszkający na wyspie proboszcz.
„Najazdów”, „inwazji”, „szturmów” i innych słów zrównujących migracje z wojną lub klęską żywiołową szkoda nawet dalej wymieniać. To zwykłe, dehumanizujące straszaki, nic poza tym. Ale za to jakie popularne! W ogóle kreowanie poczucia zagrożenia sprawdza się najlepiej. Ostatnio na przykład natknęłam się na tekst Aleksandry Cieślik z Polsat News:
„Grupy migrantów kręcą się po ulicach chorwackiego miasta Slunj i okolicznych wsi – donoszą lokalne media. Mieszkańcy czują się zagrożeni, bo – jak twierdzą – »nikt nic nie może im zrobić. – Mamy dość ich puszek i ubrań pod drzwiami. To ludzie, dla których nie ma nic świętego« – opisuje jeden z nich”. Po takim lidzie czytelnikowi pozostaje jedynie krzyknąć „jak zwierzęta!” i zabarykadować wejście na podwórko.
No i wspomniany „nielegalny kanał przerzutu” – tak Onet, a za nim TVN24 i inni opisali handel wizami, za którym stać ma MSZ. Może to określenie nie byłoby aż tak rażące, gdyby nie wszystkie uprzedzenia i bzdury, jakie nagromadziły się wokół niego – że to „nielegalni imigranci” z zapyziałego Gudźaratu w Indiach, gdzie bieda i skąd każdy chce tylko wyjechać do USA (to Andrzej Stankiewicz). Że to może być zamachowiec islamista, bo takich w Indiach jest od groma (Bartosz Węglarczyk). Zastanawiam się, skąd panowie to wiedzą i czy mogliby podać jakieś źródła zamiast rzucać na oślep tezami które są tak prawdziwe jak ta, że Polak to tylko katolik – a do tego pijak i złodziej.
czytaj także
Nikt chyba nie zadał sobie pytania, dlaczego ludziom z krajów globalnego Południa tak trudno jest dostać wizę do Stanów czy Niemiec w sposób legalny. I czy to okej, skoro my, z naszym bordowym paszportem, możemy polecieć niemal wszędzie.
Lubimy powtarzać „nic o nas bez nas”. Dziś przydałoby nam się, drodzy koledzy i koleżanki dziennikarki, „nic o nich bez nich”. Dlaczego gdy piszemy o osobach w drodze, tak rzadko oddajemy im głos? Dlaczego uważamy, że wystarczy przekazać rządowy komunikat, komentarz Straży Granicznej czy obejrzeć kilka zdjęć, by wiedzieć, czym są migracje, czym jest uchodźstwo? By zrozumieć, dlaczego ludzie się na to decydują?
Wiem, większość z nas pracuje głównie zza biurka, więc dotrzeć do ludzi na Lampedusie czy choćby na Podlasiu nie jest łatwo. W takich warunkach zadajmy chociaż sobie minimum trudu i poprośmy o komentarz eksperta, ekspertkę, którzy zajmowali się migracjami zanim to było modne – naprawdę ich nie brakuje. Starajmy się przekazać wiedzę, a nie nakręcać spiralę strachu.
Przeciw populizmowi referendalnemu. O co i po co rząd chce nas pytać?
czytaj także
Kiedyś jeden redaktor powiedział mi, że o migracjach może pisać każdy. Jasne, tak samo jak każdy może napisać tekst o ekonomii, polityce czy kryzysie klimatycznym. Pytanie tylko, czy zrobi to odpowiedzialnie i kompetentnie.
A to, dlaczego ludzie decydują się opuścić swój dom albo co z tego wynika dla UE i reszty świata, jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Piszmy o tym odpowiedzialnie.