Czyli jakie wnioski płyną z drugiej tury wyborów samorządowych. Komentarz Michała Sutowskiego.
Wielkie, duże i średnie miasta PiS przerżnął z kretesem. Spośród metropolii jedynie w Katowicach rządził będzie prezydent z poparciem partii Kaczyńskiego, a i on startował jako niezależny, a na kongresie celowo się nie pojawił, żeby się z PiS za mocno nie skojarzyć. Opozycja triumfuje po miażdżących zwycięstwach „swoich”, głównie KO (28 prezydentów), ale także SLD (sześciu), PSL (1) i Kukiza (też jeden, w Przemyślu, i to jest akurat dość niefortunny wypadek, bo to prawica jadowicie antyukraińska, dużo gorsza od PiS).
Ze 107 miast „prezydenckich” kandydat PiS wygrał w zaledwie sześciu, a największe z nich to 65-tysięczny Zamość – 61. pod względem liczby ludności w Polsce, na Mazowszu wziął jedynie 45-tysięczny Otwock. Z jednym wyjątkiem – Chełma – partia rządząca nie zdołała pozyskać nowych wyborców względem I tury, którzy wystarczyliby do zwycięstwa. Do tego w Olsztynie kandydat Małkowski znany-wiecie-z-czego w końcu drugą turę przegrał (choć tylko sześcioma tysiącami głosów – 28 791 wyborców nie miało najwyraźniej problemu z jego zarzutami). A tak w ogóle to duopol wcale nie dominuje totalnie, bo najwięcej wygrało kandydatów niezależnych.
czytaj także
To co, otwieramy szampana i obwieszczamy „na pewno nie koniec, może nie początek końca, ale z pewnością koniec początku”, jak Winston Churchill po bitwie o Anglię? Z punktu widzenia Koalicji Obywatelskiej wnioski na kolejny wyborczy rok wydają się proste. Duże miasta zdolne są do bezprecedensowej mobilizacji przeciw PiS, która napędza frekwencję i jednocześnie wycina „trzecie siły”, vide Warszawa, ale także np. Łódź oraz Gdańsk (gdyby za „trzecią siłę” nie robił Jarosław Wałęsa z poparciem PO, zapewne nie byłoby II tury).
czytaj także
Wystarczy nieco liftingu (młody kandydat, wyrazisty ideologicznie, dodaje trochę głosów), skuteczna kooptacja nowych twarzy bez zmian programowych, neutralizacja „trzecich sił” i dobry „podział pracy” z PSL-em na prowincji, a perspektywy wydadzą się całkiem, całkiem… A jak jeszcze uwierzymy, że Grzegorz Schetyna wzbije się ponad osobiste ambicje i zapowie, że premierem rządu koalicji po wyborach będzie Władysław Kosiniak-Kamysz (co dałoby niezłego kopa ludowcom, zdejmując z nich łatkę przystawki do PO), jak wreszcie uwzględnimy, że małe miasta konsekwentnie się wyludniają, a aglomeracje rosną – przyszłość na krótką i na dłuższą metę jawi się wręcz jako świetlana.
Tyle że to nie takie proste. Po pierwsze dlatego, że wybory na pozostałych poziomach – powiatu i sejmiku województwa – dają już bardziej złożony obraz; powiaty ziemskie PiS wygrał przytłaczająco, a większości województw nie przejął tylko za sprawą niskiej zdolności koalicyjnej. Po drugie, chociaż sukcesy „kandydatów niezależnych” to przede wszystkim specyfika spersonalizowanych wyborów włodarzy miast, nie należy lekceważyć faktu, że gdyby Bezpartyjni Samorządowcy i Kukiz ’15 startowali razem, a nie osobno, taki blok mógłby stać się języczkiem u wagi w nawet pięciu województwach (i przeważyć szalę na korzyść PiS).
Po trzecie, wyzwaniem pozostaje niższa frekwencja w województwach Polski zachodniej, głównie „ziem (od)zyskanych” (poniżej 53 procent w I turze, a w opolskim wręcz poniżej 50 procent). Tam bowiem PiS przegrywa nie tylko w miastach, ale także w otaczających je powiatach, a więc polaryzacja „cywilizacyjna” na linii miasto-wieś jest dużo słabsza, zaś całe regiony – bardziej postępowe i liberalne; jednocześnie dostępna oferta nie jest dla nich wystarczająco mobilizująca.
Po czwarte, młodzi: 2/3 roczników 89-2000 zostało w domach, również najmniej wśród nich gotowych jest głosować na partie duopolu. Fale zaangażowania społecznego ostatnich lat („czarne protesty” co najmniej dwa razy) pokazują, że nie jest to grupa skazana na bierność lub mobilizację typu prawicowego.
Po piąte wreszcie, wyborcy z rosnącymi wymaganiami. Jakub Majmurek słusznie wskazywał niedawno, że na Rafała Trzaskowskiego głosowało o 120 tysięcy więcej wyborców niż na komitet KO – to znaczy, że wymiana pokoleniowa i otoczenie kandydata mają znaczenie; także dla wielkomiejskiego elektoratu niechętnego PiS „mniejsze zło” to niewystarczający argument do głosowania na partię.
Wszędzie tam znajdziemy „nisko zawieszone owoce”, po które KO i PSL nie zechcą bądź nie będą w stanie sięgnąć. Na dłuższą metę zwłaszcza mobilizacja młodych i mieszkańców Ziem Zachodnich zadecyduje również o tym, czy w Polsce doświadczymy niszczącego „konfliktu cywilizacyjnego” wygranych i przegranych europejskiej modernizacji. Bez nowej siły – nie uwikłanej w establishment, wizerunkowo niepartyjnej, otwartej nie tylko na wielkie miasta (choć i dla nich atrakcyjnej), ze zdolnością koalicyjną – trudno liczyć na optymistyczny scenariusz na rok 2019.