Dla premiera opłata parkingowa to „haracz”. A może chroni nas ona przed samochodowym terroryzmem?
Na początku czerwca Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zaproponowało uelastycznienie systemu nakładania opłat na kierowców w miastach. Główne zmiany? Uwolnienie maksymalnych stawek godzinowych za parkowanie i możliwość wprowadzenia odpłatności także w niedzielę i święta, praktycznie siedem dni w tygodniu przez całą dobę. Decyzje w tych sprawach podejmowałby samorząd.
Tym samym pojawiła się wreszcie szansa na dostosowanie stref parkingowych w miastach do współczesnych realiów. Dziś bowiem maksymalna stawka za pierwszą godzinę parkowania wynosi 3 zł, za drugą i trzecią kilkanaście groszy więcej. Takie kwoty ustalono – arbitralnie – dziesięć lat temu. Od tego czasu nie tylko znacznie zwiększyła się liczba zarejestrowanych samochodów w Polsce, ale także wzrosły płace i inflacja.
Tak niska opłata sprawia, że centra miast toną w samochodach.
Z drugiej strony nikt nie pomyślał, żeby tak samo zabezpieczyć finanse pasażerów komunikacji publicznej i ustanowić maksymalną stawkę za bilet. Miasta regularnie podnoszą więc ceny biletów, jednocześnie nie mogąc podnieść stawek za parkowanie. A przecież to system naczyń połączonych.
Nie trzeba udowadniać, że w mieście, w których większość mieszkańców porzuca samochody na rzecz rowerów czy komunikacji publicznej, żyje się po prostu lepiej. To mniejsze zanieczyszczenie powietrza i hałas, to więcej przestrzeni, która nie jest zaanektowana przez samochody. Podwyższenie opłat parkingowych mogłoby też przyczynić się do zmniejszenia cen biletów. Przecież nie stoi nic na przeszkodzie, by w ustawie zapisać, że wpływy z tych opłat muszą być przeznaczane na dotowanie tramwajów i autobusów, zwiększanie liczby połączeń, uatrakcyjnienie taryf. Wymagałoby to jednak zmiany myślenia zarówno rządu, jak i lokalnych włodarzy – na myślenie w kategoriach dobra wspólnego.
Wiadomo, że politycy, przywiązani do słupków sondażowych, boją się podejmować tego typu decyzji, szczególnie w społeczeństwie, w którym posiadanie samochodu wciąż jest wyznacznikiem statusu społecznego. Wystarczy zajrzeć na fora internetowe i wczytać się w język, jakiego używają przeciwnicy zmian. Ich zdaniem podwyżka opłat to niemalże zamach na konstytucyjne prawo do swobodnego przemieszczania się, a komunikacja miejska jest dobra dla studentów i emerytów. Jednak taka postawa to europejski ewenement: mieszkańcy dużych miasta Europy Zachodniej nie tylko godzą się na opłaty za parkowanie, akceptują też odpłatność za sam wjazd do centrum miasta.
Mam prawo jazdy od dziesięciu lat i wiele razy stanąłem przed koniecznością zaparkowania samochodu w centrum dużego miasta. Miałem wówczas ochotę najzwyczajniej z niego wyjść i dojść do miejsca przeznaczenia na piechotę. Przemieszczanie się na własnych nogach, rowerem czy tramwajem jest nie tylko przyjemniejsze i mniej stresujące – jest przede wszystkim efektywniejsze niż jazda samochodem w centrum. Ale jeśli komuś odpowiada trwające wieczność zwiedzanie autem ciasnych uliczek, szukanie skrawka miejsca, odliczanie pieniędzy na parkomat czy wreszcie stanie w korkach, to na pewno ten tekst go nie przekona. I znajdzie niestety sojusznika w premierze Tusku, który niedawno stwierdził, że parkingowe to „haracz”.
Tylko że to nieprawda – opłata za parkowanie w mieście to powszechne w całej Europie narzędzie regulacji ruchu samochodów w mieście, który sprzyja tworzeniu przyjaznej dla mieszkańców przestrzeni publicznej. Skoro jednak premier używa takich pojęć jak „haracz”, to ja mogę stwierdzić, że opłata parkingowa chroni nas przed samochodowym terroryzmem.
Dlatego trzymam kciuki, żeby Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji pozostało przy swoich planach.