Czy naprawdę potrzebujemy agresywnych narodowców na wykładzie profesora Baumana, żeby zauważyć, że coś jest nie tak?
Gwizdami i okrzykami „Wypierdalaj!” przywitali we Wrocławiu Zygmunta Baumana nacjonaliści pod transparentem NOP-u i kibice w barwach Śląska Wrocław. „Nie będę tolerował w moim mieście nacjonalistycznej hołoty” – odpowiedział skandującym prezydent miasta Rafał Dutkiewicz. Jednak dopiero interwencja policji, w tym grupy antyterrorystów, zakończyła kilkunastominutowy festiwal ksenofobii.
Obok rutynowych okrzyków „Precz z komuną” z ostatnich rzędów sali na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, które zajęła kilkudziesięcioosobowa grupa narodowców, można było także słyszeć „Narodowe Siły Zbrojne” i „Żołnierze wyklęci – Wrocław pamięta!”. Zanim zostali wyprowadzeni przez policję, zdążyli jeszcze rzucić w stronę pracowników Uniwersytetu i organizatorów spotkania drobne przedmioty i plastikową butelkę.
Mieszkanki i mieszkańcy Wrocławia byli w ostatnich latach świadkami podobnych akcji lokalnych środowisk narodowych. W sierpniu 2012 roku NOP objechał miasto legalnie wynajętym tramwajem obwieszonym krzyżami celtyckimi i transparentami z napisem „Biała Siła”. Uczestnicy tej „wycieczki” – bo oficjalnie tramwaj został wynajęty do celów turystycznych – skandowali przez megafon „Raz sierpem, raz młotem…”. Po 11 listopada wrocławscy narodowcy chwalili się też brutalnym atakiem na squat Wagenburg, podczas którego użyto koktajli Mołotowa, a jedna osoba trafiła z poważnymi obrażeniami do szpitala.
Jednak tamte zajścia – w przeciwieństwie do wykładu Zygmunta Baumana – miały miejsce daleko od telewizyjnych kamer i uwagi fotoreporterów.
Wagenburg to squat znany grupce osób, a „tramwaj zwany nacjonalizmem” można zbyć jako wybryk. Co innego, gdy grupa kibiców krzyczy prezydentowi Wrocławia w twarz: „Polska to my, a nie Donald i jego psy!” i „Dutkiewicz – kogo zapraszasz?”. Zdecydowana odpowiedź Dutkiewicza pokazuje, że dopiero wstyd, którego musiał się najeść w obecności dziennikarzy, może być skutecznym impulsem do działań wymierzonych przeciwko postawom ksenofobicznym we Wrocławiu.
W wydanym od razu po wydarzeniach na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii UWr oświadczeniu prezydent pisze: „Stanowczo oświadczam, że nie będę tolerował jakichkolwiek neofaszystowskich, nacjonalistycznych zachowań. Dziękuję policji, że na moją stanowczą prośbę zareagowała szybko i sprawnie. Zwracam się do Ministra Spraw Wewnętrznych: Panie Ministrze! Zadeklarowałem już i czynię to raz jeszcze, tym razem bardziej stanowczo: pomożemy policji finansowo i organizacyjnie. Zajmijmy się nacjonalistyczną grupą chuliganów. Jeżeli tego nie uczynimy – przyniesie to ujmę polskiej demokracji i Państwu Polskiemu”.
Jaki kształt przyjmie ta walka z motywowanymi rasistowsko aktami przemocy? Specjalne brygady policji? Nowy sprzęt do pacyfikowania demonstracji? Więcej zakazów w centrum?
Znowelizowana ustawa o zgromadzeniach publicznych jest wystarczająco restrykcyjna, a kamer i patroli policji w centrum Wrocławia nie brakuje. Rozwiązaniem problemu nie jest więc chyba dozbrajanie mundurowych.
Nacjonalizm i rasizm rozwijają się w „mieście spotkań” nie w formie tajnych organizacji, nie pod przykryciem – lecz na oczach wszystkich.
Nacjonaliści pod nazwiskiem publikują rasistowskie broszurki i gloryfikują przemoc. Otwarcie zapowiadają blokady debat na Uniwersytecie. W zeszłe wakacje grupa zaprzyjaźnionych z wrocławskimi kibolami fanów Wisły Kraków bawiła się na Rynku, pod pomnikiem Fredry, w koszulkach „Jude-Busters” z przekreślonym wizerunkiem pejsatego Żyda. Sto metrów dalej mieści się komisariat straży miejskiej.
Myślę, że wszyscy we Wrocławiu z ulgą przywitają działania skutecznie ograniczające przemoc i prowokującą do przemocy mowę nienawiści. Ale czy naprawdę potrzebujemy agresywnego nacjonalizmu, żeby zauważyć, że coś jest nie tak? Do skandalicznego wydarzenia w trakcie spotkania z profesorem Baumanem być może by nie doszło, gdyby przemoc, która na co dzień spotyka we Wrocławiu Romów, osoby LGBT czy obcokrajowców, była ścigana rutynowo, a nie od święta.
Przykrą ironią jest, że Baumana wygwizdali i obrzucili wyzwiskami ci sami, nad których kondycją się pochyla. Dużą część swojego wykładu profesor poświęcił bowiem „prekaryjnemu” pokoleniu dzisiejszych 16–25 latków – temu, któremu pewnej pozycji w świecie nie jest w stanie zapewnić ani uniwersytet, ani rynek pracy. Tożsamości klasowe dawno przestały być dla niego atrakcyjne, a spójna i dogmatyczna narracja nacjonalizmu kusi mocniej niż socjaldemokratyczne wezwania do globalnej solidarności. „Ludzie czują się zbędni. A gdy czują się zbędni, kierują się w stronę przemocy” – mówił Bauman.
Kulturowe i materialne wykluczenie nie wyczerpuje jednak listy powodów, dla których NOP czy inne organizacje narodowe dają części dzisiejszych dwudziestoparolatków poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty. Zygmunt Bauman analizował także słabość partyjnej socjaldemokracji. W ciągu ostatnich dwudziestu lat europejska lewica instytucjonalna nie tylko nie była w stanie zyskać na upadku komunizmu, lecz rutynowo przegrywa z prawicą walkę o „imaginaire, ideologię, światopogląd, jakkolwiek byśmy to nazwali” – podsumował profesor. Ideologia mieszczańska – obiecująca indywidualny sukces każdemu, pod warunkiem że za szczęście uzna konsumpcję – jest naturalnym terytorium prawicy, trudno więc spodziewać się sukcesów lewicy, która próbuje się ścigać na tym polu.
Bauman podkreślał, że nasilenie agresji i ksenofobii to bezpośredni skutek wzrostu prekaryjności – gdy zamiast proletariatu z jego polityczną podmiotowością mamy grupę jednostek złączonych jednie wspólnym poczuciem niepewności, relacje wróg/przyjaciel na powrót stają się oczywistym sposobem rozumienia swojego miejsca w polityce.
Wykład Zygmunta Baumana był dla Wrocławia lekcją. Nie tylko „poglądową lekcją historii”, jak występ nacjonalistów nazwał sam Bauman. Był także lekcją polityki. Niestety, tej brutalnej, w wydaniu Carla Schmitta, która potrzebuje wroga. Oby się nie okazało, że po siedemdziesięciu latach możemy na własne oczy zobaczyć teorię Schmitta w akcji.
Film Natalii Sawki z Klubu Krytyki Politycznej we Wrocławiu