Dyskusja o bezpłatnej komunikacji pokazuje, że wielu urzędników tak właśnie myśli.
Moda, jak wiadomo nie od dziś, jest czynnikiem zmiennym: To, co nosiło się z zeszłym sezonie, w tym zwykle „nie nadaje się” do założenia – oczywiście przyjmując, że w ogóle nas moda obchodzi. Podobnie jednak falami przychodzi do Polski moda na pewne reformy z zakresu polityki miejskiej. W zeszłym roku mieliśmy ogólnopolski boom na budżety partycypacyjne, kiedy wprowadzano twory tak nazywane – niekoniecznie nimi będące – niemal na wyścigi.
Opole, miasto w końcu wojewódzkie, oczywiście bierze udział w tych wyścigach o charakter miasta modnego / nowoczesnego. Egzamin z budżetu obywatelskiego – który wprowadzono pod koniec zeszłego roku – Opole niestety raczej oblało, o czym wraz z grupą zaniepokojonych samorządowców pisałem niedawno w liście otwartym do władz. Razem z Klubem Krytyki Politycznej, przy współpracy samorządowców, zorganizowaliśmy też dużą dyskusję tuż przed jego wprowadzeniem.
W tym roku fala mody, choć zdecydowanie już słabsza, pewnie z powodów finansowych, przypłynęła z innej strony – obserwujemy rosnące zainteresowanie problematyką transportu publicznego, zwłaszcza pod hasłem nieodpłatnej komunikacji miejskiej (świadomie nie piszę: „darmowej” – bo jest ona płatna, ale z podatków, utrzymywana za pieniądze nas wszystkich dla dobra nas wszystkich). I tym razem Klub Krytyki Politycznej posłużył za platformę dyskusji na ten temat, organizując spotkanie z udziałem aktywistów i urzędników miejskich. Na spotkanie nie dojechała niestety Anna Ujma z Urzędu Miasta Żory, gdzie to innowacyjne rozwiązanie wprowadzono w Polsce po raz pierwszy. Nie dotarła – bo w tym czasie odbierała w Świdnicy nagrodę samorządową za ową nieodpłatną komunikację.
Stawili się jednak urzędnicy z Urzędu Miasta, w tym bodaj najważniejszy w tej kwestii naczelnik ratuszowego Biura Organizacji Transportu Zbiorowego Tomasz Zawadzki, zresztą razem z doradcą. W dyskusji uczestniczyli także: Łukasz Ługowski z ogólnopolskiej inicjatywy „Nie dla podwyżek cen biletów, tak dla bezpłatnej komunikacji miejskiej” oraz Kamil Pelc z Towarzystwa Przyjaciół Komunikacji Miejskiej w Opolu.
W dyskusji pojawiły się oczywiście argumenty, które zazwyczaj padają w rozmowie o komunikacji miejskiej: z jednej strony, że zniesienie opłat to ogromny koszt finansowy dla miasta oraz niewielka skuteczność (zdaniem przeciwników ludzie nie przesiądą się masowo do darmowej komunikacji ), z drugiej strony argumenty ekologiczne i społeczne (wyrównywanie szans, dostępu do miejsc i usług, większa mobilność społeczna).
Znacznie ciekawsze rzeczy działy się, kiedy dochodziło do dyskusji o hierarchii poszczególnych wartości: kilkakrotnie podnoszony był argument, że „darmową” komunikacją zaczną jeździć biedni, co obniży jej status wśród klasy średniej, która z tego powodu wróci do samochodów. Kamil Pelc podkreślał zresztą, że powinniśmy tak reformować komunikację, aby dopasowała się ona do potrzeb klasy średniej, bo tylko jeśli zaczną nią jeździć ci, którzy wcześniej używali samochodów, można będzie mówić o sukcesie z punktu widzenia komunikacji. Tego nastawienia nie zmieniło pytanie Łukasza Ługowskiego, czy problemem jest tu zbytnia dostępność (a cóż to?) komunikacji, czy może po prostu bezdomność w mieście? Pozostało ono bez odpowiedzi.
Argument w podobnym duchu wysunął Tomasz Zawadzki, według którego zlecone przez urząd badania pokazały, że osoby starsze „jeżdżą sobie tą komunikacją ot tak, często bez celu, bo nie mają co ze sobą począć”, a przecież chyba nie o zwiększanie liczby przejazdów takich osób ma nam chodzić, ale o zwiększanie „celowej i ukierunkowanej mobilności ludzi”. W domyśle – klasy średniej. Większa mobilność jest więc jak najbardziej w porządku, ale tylko wtedy, kiedy przyczynia się do czegoś – na przykład do rozwoju gospodarczego, co przebijało w słusznym skądinąd stwierdzeniu, że idealnie byłoby, gdyby komunikacji używali do dojazdów do pracy white collars, pracownicy biurowi różnych szczebli. Gdyby tylko nie ci bezdomni…
W debacie zaznaczył się też wyraźnie krytyczny stosunek urzędników do tego, co „darmowe”. Zawadzki – a później przytakujący mu Pelc – podkreślali, że bezpłatność niesie ze sobą raczej problemy niż korzyści, i to nie tylko finansowe. „Za jakość trzeba zapłacić. Czy udało się wam kiedyś ściągnąć darmowy program z sieci, z którego bylibyście zadowoleni?” – zapytał w kulminacyjnym momencie dyskusji, w zamierzeniu chyba retorycznie, Zawadzki, samemu sobie odpowiadając: „Bo mnie nigdy”.
Darmowe jest więc dla urzędników z założenia gorsze. Pewnie równie złe jak darmowy program komputerowy są bezpłatne badania na obecność raka piersi.
Puentą tego wątku była odpowiedź Zawadzkiego na pytanie Adama Pieszczuka, radnego SLD: Czy gdyby miasto miało zapewnione odpowiednie środki, wykonane byłyby wszystkie inwestycje, zagęszczona siatka autobusów, kupiony nowoczesny tabor, czy wtedy Tomasz Zawadzki byłby za nieodpłatną komunikacją? „Tu można dyskutować, ale nawet wtedy unikałbym zniesienia biletowania. Można by wtedy może rozważyć niższe ceny biletów” – odparł. Powód? Jeśli komunikacja będzie darmowa, mieszkańcy będą ją niszczyć, tak jak się dzieje z darmowymi ławkami w parkach, nikt o autobusy nie zadba, a władza straci zainteresowanie reformami. Pytanie jednego z uczestników, jakim więc cudem o darmowe (aż chciałoby się dodać: na razie darmowe) chodniki mieszkańcy się jednak upominają, a miasto wciąż poprawia ich jakość – pozostało bez odpowiedzi.
„Darmowość” to jednak strasznie skomplikowane zagadnienie.