Marsze papieskie są pokazem pogardy wobec ofiar, są pluciem w twarz prawdzie, są pochwałą zakłamania i bezprawia. Ktoś mógłby wzruszyć ramionami, że to tylko polska specyfika i chodzi o kult osoby, której przyznaje się święte atrybuty. Ale idee mają konsekwencje.
Dziś, po 18 latach od śmierci Jana Pawła II, nie ma już żadnych wątpliwości, że polski papież na masową skalę ukrywał i wspierał księży pedofilów. Tych wątpliwości nie ma zresztą nawet sam Watykan, co dosadnie wyraził niedawno Franciszek, mówiąc, że w tamtych czasach wszystko tuszowano.
Długo można wymieniać afery pedofilskie za pontyfikatu Jana Pawła II. Wystarczy wspomnieć o Macielu Degollado, paranoicznym pedofilu, który gwałcił nawet własne dzieci. Setki osób pisały błagalne listy do papieża Polaka, by interweniował w jego sprawie, ale nasz Ojciec pozostawał nieugięty. Nawet gdy artykuły na temat zbrodniczych czynów Maciela pojawiały się w prasie międzynarodowej, papież uparcie przedstawiał okrutnego pedofila jako wzorzec dla młodzieży i wyrażał dla niego pełne poparcie.
czytaj także
Innym dowodem na rzecz ukrywania pedofilów przez Wojtyłę była słynna instrukcja kościelna Crimen Sollititationis, która nakazywała utajniać wiedzę na temat pedofilskich występków księży. Obowiązywała ona do 2001 roku, czyli przez prawie cały okres pontyfikatu Jana Pawła II.
Warto też wspomnieć, że w wyniku śledztw dziennikarskich i postępowań prokuratorskich wyszły na jaw setki przypadków pedofilii za pontyfikatu Jana Pawła II, co dotyczy między innymi Stanów Zjednoczonych, Irlandii i Niemiec. Nie ma żadnych wątpliwości, że papież wiedział o patologiach, a obciążanie wyłączną winą za tuszowanie pedofilii jego najbliższych doradców przypomina popularne w czasach stalinowskich przekonanie, że Józef Stalin był niewinny, a za wszelkie zło odpowiadali jego okrutni urzędnicy.
Zresztą nawet część wyznawców Jana Pawła II wcale nie ma pewności co do czystości swojego guru. Przyznają oni, że w archiwach kościelnych mogą pojawić się różne niespodzianki. Mimo to uważają, że papież jest bezwzględnym autorytetem i nikt nie powinien go krytykować.
Taka też wydaje się intencja organizatorów marszów papieskich. Na stronie organizatorów warszawskiego marszu czytamy: „Obecne wydarzenia pokazują, że za bardzo ściszyliśmy głos w narracji zapraszającej do schedy po Janie Pawle II. Brakiem zdecydowanej reakcji na nabierające przyspieszenia ataki na Papieża, pozwoliliśmy na wzbudzenie nieufności i nienawiści do katolickiej wiary i Kościoła, zwłaszcza wśród najbardziej bezbronnego młodego pokolenia”.
Nie ma tam wcale tezy, że polski papież nie tuszował skandali pedofilskich. Wybrzmiewa za to przekonanie, że niezależnie od faktów nie powinniśmy się godzić na krytykę Ojca Świętego. Tak brzmi zresztą przekaz czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, Solidarnej Polski czy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie chodzi o prawdę, lecz o zachowanie czystości narodowego autorytetu.
Takie podejście przyjęła też duża część polskiego społeczeństwa. W sondażu dla OKO.press i Tok FM IPSOS zadał pytanie: „Czy dziennikarze powinni zajmować się przeszłością polskiego papieża, czy też lepiej chronić pamięć o Janie Pawle II ze względu na jego zasługi?”. Odpowiedź poraża: dziennikarze zdecydowanie powinni zajmować się przeszłością Jana Pawła II według 23 proc. pytanych; 17 proc. twierdzi, że dziennikarze raczej powinni zajmować się przeszłością Jana Pawła II, tyle samo, że raczej lepiej chronić jego pamięć ze względu na zasługi. Odpowiedzi „zdecydowanie lepiej chronić jego pamięć ze względu na zasługi” udzieliło 32 proc. badanych; trudno powiedzieć – 11 proc.
Blisko połowa respondentów uważa więc, że warto ograniczyć wolność słowa i zablokować dostęp do prawdy historycznej, aby tylko pozostawić autorytet papieża nietkniętym! Nie liczą się ofiary pedofilów, nie liczy się odpowiedzialność gwałcicieli w sutannach, nie ma znaczenia ukrywanie zbrodni przez potężną organizację zaufania publicznego – kluczowe jest to, aby nic nie naruszyło narodowego autorytetu.
Ostatecznie marsze papieskie są pokazem pogardy wobec ofiar, są pluciem w twarz prawdzie, są pochwałą zakłamania i bezprawia. Demonstrujący mogliby nieść na transparentach hasła „Tylko nie mów nikomu”, „Ukrywanie pedofilów prawem Kościoła”, „Ręce precz od księży pedofilów”. Ktoś mógłby wzruszyć ramionami, że to tylko polska specyfika i chodzi o kult osoby, której przyznaje się święte atrybuty. Ale idee mają konsekwencje.
Nie zapominajmy, że od czasu emisji materiału Franciszkańska 3, ruszyła nagonka na TVN24, Poczta Polska wycofała się z dystrybucji „Tygodnika Nie”, a Solidarna Polska forsuje w Sejmie ustawę, zgodnie z którą za krytykę świętego można trafić do więzienia. Marsze na cześć papieża są więc częścią całościowych działań inicjowanych przez obóz rządzący.
Ale histeryczna obrona papieża połączona z próbą zastraszenia jego oponentów ma jeszcze jeden bardzo niepokojący wymiar. W dyskusji o odpowiedzialności Jana Pawła II za ukrywanie pedofilów nie chodzi bowiem tylko o to, czy mamy uznawać papieża za narodowy autorytet. Podejście wielu Polaków do papieża nawiązuje bowiem do najbardziej haniebnych elementów historii Polski i do różnych form represji i wykluczenia, które mają miejsce codziennie w wielu zakątkach kraju.
czytaj także
Większość z nas wie, że Jan Paweł II na masową skalę ukrywał księży pedofilów. Ale też większość z nas wie, że polski papież był potężny i wpływowy. Chociaż od dawna nie żyje, pamięć o nim buduje naszą narodową historię, daje nam poczucie mocy i satysfakcji, a pomimo doniesień o ukrywanych przez niego zbrodniach wciąż uchodzi za wielkiego.
To dość prosty schemat, który odtwarza się na wielu poziomach życia publicznego. Wszak na tej samej zasadzie duża część PiS-owskiego elektoratu marginalizuje notoryczne łamanie konstytucji przez Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudę, wybacza olbrzymie marnotrawstwo środków publicznych przez Zbigniewa Ziobrę czy Jacka Sasina, przymyka oko na lewe interesy Tadeusza Rydzyka.
Ale zejdźmy jeszcze jeden poziom niżej, do lokalnej wspólnoty, firmy, grona znajomych. Tam wypieranie niewygodnych faktów, usprawiedliwianie zła, wybielanie liderów grupy trwa nieprzerwanie. Gdy potężny prezes firmy mobbinguje jednego z podwładnych, większość pracowników milczy, a część wręcz przyłącza się do nagonki, aby podlizać się szefowi. Gdy w autobusie ktoś kopie bezdomnego, zazwyczaj nikt nie reaguje, a część pasażerów zaczyna wyrażać poparcie dla agresora. Gdy w małej wiosce wpływowy polityk, biznesmen, polityk czy ksiądz zaszczuwa kogoś, kto jest dla niego niewygodny, większość milczy.
Na tej samej zasadzie nikt w Jedwabnem nie chce rozmawiać o pogromie na Żydach, a w skali kraju sam temat antysemityzmu nie jest mile widziany nawet przez część osób o liberalnych poglądach. Po prostu wielu z nas nie chce słuchać o winach swoich krewnych, bliskich, rodaków, a już na pewno nie życzy sobie rozmowy o własnych nagannych czynach. Bardzo rozpowszechnione jest uciekanie od odpowiedzialności, któremu często towarzyszy ostry atak na tych, którzy poszukują prawdy. Można mówić o wszystkim poza tym, co nas obciąża.
czytaj także
Dokładnie to samo ma miejsce w przypadku Jana Pawła II. Jego wyznawcy nie tylko bronią swojego guru, ale agresywnie atakują każdego, kto odsłania niewygodne fakty. W tym kontekście stawką sporu o Karola Wojtyłę jest nie tylko pamięć o papieżu Polaku. Chodzi też, a raczej przede wszystkim, o akceptację dla krytycznego myślenia, o wolność słowa, o pluralizm w życiu publicznym, o gotowość do kwestionowania dogmatów.
Chodzi też o to, czy potrafimy stanąć po stronie ofiar, gdy oprawcami są ludzie silni i wpływowi, czy stać na to, by przeciwstawić się naszemu szefowi, nauczycielowi czy ojcu, gdy ten czyni zło, czy potrafimy publicznie nie zgodzić się z opinią większości. Patrząc na podejście większości społeczeństwa do Jana Pawła II, odpowiedzi na powyższe pytania niestety nie są optymistyczne.