W sobotę, poza zwyczajową Paradą Schumana, w Warszawie odbyły się Marsz Wolności, protest popierający żądania rodziców osób z niepełnosprawnościami i Marsz św. Huberta. Każde z tych wystąpień uderza w obecny układ władzy.
Po ciągnącej się ponad tydzień majówce polityczna Warszawa ożyła. W sobotę poza zwyczajową Paradą Schumana przez miasto przeszły aż trzy marsze: organizowany przez KOD, Nowoczesną i PO Marsz Wolności, protest popierający żądania rodziców osób z niepełnosprawnościami, wreszcie skupiający środowiska Radia Maryja, myśliwych i hodowców zwierząt futerkowych Marsz św. Huberta.
Politycznie dzieliło je wszystko, trudno wyobrazić sobie, by te trzy wydarzenia mogły utworzyć jakąś wspólną platformę polityczną. Tym niemniej każde z tych wystąpień uderza w obecny układ władzy, pokazując przy okazji, że przekonanie o wielokadencyjnej hegemonii PiS wcale nie musi być prawdziwe. I to mimo widocznej także w sobotę słabości opozycji.
Piosenki, które już znacie
Największą liczbę uczestników zgromadził Marsz Wolności. Organizatorzy mówią o 55 tysiącach „w szczytowym momencie”. Podobne liczby padały przy okazji ostatniego Czarnego Protestu, który optycznie wyglądał na bardziej liczny. Nawet jeśli liczba uczestników była podobna, to Czarny Protest został oddolnie zorganizowany w ciągu kilku dni przez niezależne, pozbawione finansowania z budżetu struktury. Na Marsz Wolności największa partia opozycyjna, od lat hojnie wspomagana z budżetu, mobilizowała swoich sympatyków z całego kraju, do Warszawy zjechały wypełnione aktywem autokary z najdalszych od stolicy województw. Jak na taki wysiłek organizacyjny i stojące za marszem struktury frekwencja nie powala, choć jak na polskie standardy nie przynosi wstydu. Zwłaszcza że PiS nie robi akurat nic, co można by sprzedać jako wymagające wyjścia na ulice „zagrożenie dla demokracji”.
Z pewnością frekwencja powinna wystarczyć do realizacji podstawowego celu marszu: pokazania sympatykom, że PO nie tylko stoi na placu boju i jest gotowe do walki z PiS w samorządach, ale jest też jedynym sensownym liderem opozycji. Nikt nie miał bowiem wątpliwości, że to partia Schetyny, a nie KOD, czy w zasadzie kończąca właśnie swój samodzielny partyjny byt Nowoczesna, grała w sobotę pierwsze skrzypce.
Co mogliśmy usłyszeć na marszu? Absolutnie nic zaskakującego. Dobór tematów i lista mówców wyglądały jak playlista ułożona na imprezę tematyczną pt. „Ludzie lubią piosenki, które już znają”. Poza partyjnymi liderami byli więc Andrzej Seweryn i profesor Rzepliński, nie dojechał profesor Strzembosz. Słyszeliśmy słowa o konieczności obrony konstytucji i samorządów przed PiS, ogólnie słuszne proeuropejskie deklamacje, zapewnienia o i wezwania do jedności opozycji.
Można słusznie utyskiwać, że PO i skupiona wokół niej opozycja nie mają nowych idei, konkretnych projektów, odnoszących się do realnych społecznych problemów. Nic nie wskazuje jednak na to, by takie pojawiły się przed wielkim wyborczym trójskokiem, zaczynającym się jesienią w samorządach. Jak słusznie rekonstruuje to na łamach „Rzeczpospolitej” Michał Kolanko, strategia Schetyny jest inna.
Lider PO zakłada, że bardziej niż wrzucanie nowych idei i obietnic opłaca się mu czekać, aż PiS się zużyje – a widać, że partia Kaczyńskiego zużywać się zaczęła. Razem z premią za jedność z Nowoczesną (czy raczej za połknięcie tej partii) da to PO przyzwoity wynik w samorządzie – zwycięstwa w dużych miastach, plus obronę większości sejmików. Względny sukces w samorządach doda z kolei paliwa na kolejne wybory, a przy okazji wzmocni napięcia w PiS, gdzie ileś osób i koterii nie dostanie samorządowych łupów, na jakie już ostrzy sobie zęby.
Schetyna do Sierakowskiego: Celem PO jest odsunięcie PiS od władzy
czytaj także
Grzegorz Schetyna może się też jednak przeliczyć. Jeśli PO zrobi bardzo słaby wynik w sejmikach, może to przyspieszyć rewolucyjne czy rozpadowe nastroje w tej partii. Zwłaszcza w sytuacji, gdy partia spektakularnie przegra sejmiki, a Rafał Trzaskowski wygra w Warszawie może nas czekać kolejna runda walki o zmianę pokoleniową w partii.
Drugie Białe Miasteczko?
Niektórzy uczestnicy Marszu Wolności poszli także pod Sejm wesprzeć protestujących z niepełnosprawnościami. Liderów środowisk organizujących marsz tam jednak nie było. Dla politycznych przeciwników liberalnego centrum będzie to kolejny dowód jego bezduszności i oderwania od problemów „zwykłych ludzi”. Za decyzją, by nie pojawiać się pod Sejmem, stała pewnie polityczna kalkulacja, że postaci takie jak Grzegorz Schetyna i tak nie będą tam mile widziane.
PO nie jest bowiem w sprawie niepełnosprawnych szczególnie wiarygodne. Problemy, o którym mówią protestujący dziś w Sejmie, były doskonale znane już w czasach rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. PO nie rozwiązała ich wtedy i nie ma żadnych propozycji, jak rozwiązać je teraz.
Protestuję w tej sprawie już od 12 lat. Na ulicach, w Sejmie, gdzie się da
czytaj także
PO postanowiło więc chyba przeczekać protest niepełnosprawnych z nadzieją, że przede wszystkim zaszkodzi on rządzącym. A zaszkodzić może. O ile sobotni protest pod Sejmem nie zgromadził tłumów, to coraz dłużej przeciągający się protest zdesperowanych osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów ciągle ma potencjał, by stać się dla rządzącej partii poważnym politycznym kłopotem, drugim Białym Miasteczkiem. Ten protest pielęgniarek pod Kancelarią Premierą z lata 2007 roku wzbudził wielką sympatię opinii publicznej, znacząco przyczyniając się do klęski PiS w wyborach jesienią tamtego roku.
Partia rządząca wyraźnie nie radzi sobie przy tym z zarządzaniem wywołanym przez protest niepełnosprawnych wizerunkowym kryzysem. Nie chodzi tylko o osławione wypowiedzi posła Jacka Żalka o tym, że protestujący w Sejmie opiekunowie traktują swoje dzieci jak „żywe tarcze”, czy uwiecznioną na zdjęciu obrażoną minę uciekającej przed protestującymi posłanki Bernadety Krynickiej.
Na pierwszym planie posłanka PiS, Bernadeta Krynicka, która chciała „znaleźć na nich paragraf". Polska PiS na jednym zdjęciu… ? pic.twitter.com/oj890kwXlx
— Robert Biedroń (@RobertBiedron) May 11, 2018
Protest opiekunów osób z niepełnosprawnościami uderza w PiS o wiele mocniej, niż uderzałby w PO. To PiS miał być przecież tą socjalną, wrażliwą społecznie alternatywą. To ludzie Kaczyńskiego przekonywali w ciągu ostatnich dwóch lat, że czasy, gdy państwo mówiło potrzebującym „nie da się”, dobiegły końca. Trudno jest teraz politykom obozu rządowego wytłumaczyć, dlaczego akurat w wypadku osób niepełnosprawnych się nie da. Zwłaszcza, że ich sytuacja budzi współczucie opinii publicznej, a żądania wydają się uzasadnione i rozsądne.
czytaj także
Czy protest rodziców i opiekunów pomoże jakiejś nowej sile politycznej? W sobotę na proteście pod Sejmem były m.in. Razem, Ogólnopolski Strajk Kobiet, Akcja Demokracja. Organizacje szeroko pojętej nowej lewicy, które wielokrotnie pokazały, że potrafią efektywnie organizować poparcie dla ważnych społecznych protestów, co jak dotąd nie przekładało się na partyjne poparcie. Nic nie wskazuje, by protest z soboty zmienił ten mechanizm.
Psy i sokoły
Marsz świętego Huberta liczył, jak podaje Oko.press, około 300 osób. Niewiele. Protest kilkuset myśliwych, leśników, hodowców i zwolenników Radia Maryja, którego organizatorzy zachęcali uczestników, by wzięli ze sobą „psy i sokoły”, może wydawać się pozbawioną większego znaczenia egzotyką. To jednak mylne wrażenie.
Myśliwi i hodowcy to dobrze zorganizowany elektorat, który nie raz pokazał, że potrafi dbać o swoje interesy. Zawsze też miał dobre relacje z prawicą, do dziś ma licznych sympatyków w obozie władzy. Jak donosili znający sytuację w PiS dziennikarze, pakiet ustaw uderzających w interesy myśliwych i hodowców, który został przyjęty przez Sejm na życzenie prezesa Kaczyńskiego, wywołał w szeregach PiS bunt. Kaczyńskiemu udało się go spacyfikować, ale posłów do swojego stanowiska nie przekonał, myślą dalej swoje.
Marsz św. Huberta miał być manifestacją niezgody na „prozwierzęcy” kurs partii na zapleczu PiS. Nawet jeśli, jak pisze Łukasz Warzecha, miał to być „protest w granicach lojalności”, to partia zareagowała na niego dość nerwowo, zakazując swoim posłom udziału. Dopiero po zakończeniu marszu do protestujących wyszedł Jan Szyszko.
Nieco mniej martwa natura, czyli co się zmieniło w prawie łowieckim
czytaj także
Zjawiła się za to skrajna prawica: ONR i liderzy ruchy narodowego – Robert Winnicki, Krzysztof Bosak, Artur Zawisza. Narodowcy i Kukiz będą walczyć o podobny, rozczarowany PiS prawicowy, „myśliwsko-futrzarski” elektorat. W sytuacji ewentualnego rozpadu rządzącej formacji może też on się stać jednym z ośrodków krystalizacji jakieś sukcesyjnej, silnie prawicowej formacji. Marsz kilkuset ekscentryków z soboty może mieć jeszcze istotne polityczne znaczenie.
PO-PiS raz jeszcze?
Cała polityczna sobota potwierdziła ostatnią tendencję: PiS słabnie, ale opozycji ciągle daleko do zbudowania nowej hegemonii. Tworzy to dość patową sytuację polityczną. Potwierdza to sondaż IBRIS z piątku. PiS ciągle wygrywa w nim z koalicją PO i Nowoczesnej, ale tylko 2,5 punktami procentowymi. Trzecie jest SLD z poparciem 10%, w Sejmie są także Kukiz i ludowcy.
Jeśli taka tendencja się utrzyma, oznacza to remisowy wynik w następnym Sejmie i albo rządy PiS z Kukizem, albo koalicji liberalnej z Sojuszem i pewnie PSL. W efekcie dostajemy kolejne rozdanie w ramach tego samego układu, który organizuje polską politykę od roku 2005. To fatalna wiadomość dla wszystkich tych, którzy widzą konieczność prawdziwej zmiany i nowego otwarcia, wyjścia z błędnego koła PO-PiSu. Grające na takie nowe otwarcie środowiska (Razem, ruchy miejskie, Robert Biedroń, Barbara Nowacka) powinny pilnie myśleć, jaką formułę wyborczą zaproponować w zbliżającym się kampanijnym trójskoku, by ich zwolennicy mieli jakąkolwiek szansę na polityczną reprezentację.