Majmurek: O co chodzi prawicy z „wariantem rumuńskim”?

Tego typu teorie ośmieszają PiS i umacniają w społeczeństwie opinie, że formacja Kaczyńskiego coraz bardziej utraciła kontakt z rzeczywistością.
Jarosław Kaczyński. Fot. Monika Bryk

Prawica grozi nowym potworem, czyli unieważnieniem wyborów prezydenckich przez PO, gdyby przegrał je Trzaskowski. Brzmi dziwnie? Jak coś, czego ludzie nie kupią? Wyjaśniamy, po co prawicy opowieść o „ukradzionych” wyborach.

Gdy zbliżają się wybory, to można być pewnym, że polska prawica – ta z PiS i mniejszych prawicowych ośrodków – uruchomi swój teatrzyk grozy, próbując mobilizować wyborców przez strach. W teatrzyku tym w głównej roli obsadzane były różne potwory i demony. Od „ideologii gender”, przez osoby LGBT+, uchodźców, migrantów, po Zielony Ład i robaki, jakimi w jego ramach przymusowo będzie karmić pragnących karkówki Polaków Komisja Europejska.

W tym sezonie pojawiło się jednak nowe monstrum: „wariant rumuński”. To nim polska prawica straszy najczęściej w ostatnich tygodniach. Co dokładnie oznacza i do czego potrzebny jest prawicy?

Jak przegrają, to unieważnią

Najkrócej mówiąc, „wariant rumuński”, w formie, w jakiej przedstawia go prawica, miałby polegać na tym, że gdyby Trzaskowski przegrał wybory prezydenckie, to zostałyby one unieważnione przez Platformę w podobny sposób, jak stało się to w Rumunii w grudniu z wyborami, których pierwszą turę ku zaskoczeniu wszystkich wygrał radykalnie prawicowy, ekscentryczno-ezoteryczny kandydat znikąd Călin Georgescu.

Georgescu, który w sprawozdaniu finansowym wykazał zerowe koszty działań kampanijnych (!), miał świetnie sfinansowaną i zorganizowaną – zwłaszcza w mediach społecznościowych – kampanię. Do dziś nie bardzo wiadomo, kto dokładnie za nią zapłacił, co było jedną z przyczyn, dla których rumuński sąd konstytucyjny unieważnił wybory, a następnie zablokował Georgescu możliwość startowania w ich powtórce w maju tego roku.

Nie bardzo wiadomo, jak by ta analogia miała działać w Polsce. Po pierwsze, o ważności wyborów ciągle decyduje u nas Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, złożona wyłącznie z neosędziów. Trudno wyobrazić sobie, by to neosędziowie odebrali zwycięstwo kandydatowi PiS. Po drugie, dziś problemem PiS nie jest to, że ktoś chce odebrać zwycięstwo „kandydatowi obywatelskiemu” partii, ale to, że kandydat ten jest tak beznadziejny, że może nawet przegrać walkę o drugą turę z Mentzenem.

Traczyk: Polaryzacja może pomóc Rafałowi Trzaskowskiemu w pierwszej turze [rozmowa]

Niemniej jednak PiS, bliskie mu media i liderzy opinii nakręcają panikę wokół „Bukaresztu w Warszawie”. Pod koniec marca były zastępca ministra-koordynatora służb specjalnych z PiS, Stanisław Żaryn, przestrzegał w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem, że w ABW powstał rzekomo „specjalny zespół, który dostał dziwne zlecenie, by odpytać rumuńskie służby o to, jakie materiały były wystarczające dla sądu konstytucyjnego, że ten unieważnił wybory prezydenckie w Rumunii”.

Podobna narracja była widoczna zwłaszcza w minionym tygodniu, gdy pretekstu do niej dostarczyły dwa wydarzenia. Pierwszym był cyberatak na Platformę Obywatelską. Zdaniem prawicy informacje o ataku to operacja mająca umożliwić władzy unieważnienie wyborów – pod pretekstem elektronicznej ingerencji z zewnątrz w proces wyborczy.

„Nad Polską coraz wyraźniej zaczyna być dostrzegane widmo «wariantu rumuńskiego», gdzie z powodu rzekomych ingerencji wyborczych za pomocą mediów społecznościowych unieważniono pierwszą turę wyborów prezydenckich” – tak o cyberataku informował portal braci Karnowskich wPolityce.

W podobny sposób na informację o ataku zareagowała była marszałek Sejmu z PiS Elżbieta Witek: „od pewnego czasu jesteśmy karmieni […] informacjami przez polityków Platformy Obywatelskiej […] o tym, że być może należy wyłączyć X na czas kampanii albo że będą cyberataki […] ze wschodu, a patrząc na to, co się wydarzyło w Rumunii czy teraz Francji, mam poważne obawy co do tego, co się będzie działo za niecałe dwa miesiące”.

Wydarzenia z Francji, czyli skazanie Marine Le Pen za defraudację publicznych środków, co uniemożliwia jej start w następnych wyborach prezydenckich we Francji, było drugim, obok informacji o cyberataku na PO, tematem, wokół którego budowano narrację o „wariancie rumuńskim” w Polsce w ostatnich dniach.

Le Pen winna defraudacji funduszy publicznych. Nie wystartuje w wyborach prezydenckich

Dla polskiej prawicy to, co stało się nad Sekwaną, jest bowiem dowodem, że „lewackie” elity europejskie, zagrożone przez budzące się w końcu społeczeństwa Europy, zdecydowały się na przykręcenie śruby, przechodząc do eliminacji pod banalnymi pretekstami swoich przeciwników z walki wyborczej przy pomocy sądów. Jak skomentował to europoseł PiS Arkadiusz Mularczyk: „Marine Le Pen wykluczona z wyborów, bo prowadzi w sondażach. Francja – podobnie jak wcześniej Rumunia – eksportuje nową wersję demokracji: tylko dla swoich. Liberalny porządek boi się urn, więc sięga po sądy”.

Pół biedy, jeśli chodzi o mobilizację

Tego typu teorie z jednej strony ośmieszają PiS i umacniają w społeczeństwie opinie, że formacja Kaczyńskiego coraz bardziej utraciła kontakt z rzeczywistością i podobnie jak w okresie między katastrofą smoleńską a wyborami samorządowymi w 2014 roku pogrąża się w alternatywnym świecie teorii spiskowych. Jednocześnie tego typu język, podważający zaufanie do procesu wyborczego w Polsce, jest potencjalnie po prostu niebezpieczny. Zwłaszcza gdy używa go ciągle największa partia opozycji, która w ostatnich wyborach zdobyła najwięcej głosów. W takiej sytuacji trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego PiS sięga po tego typu argumenty, jaki strategiczny zamysł może się za tym kryć?

Najpewniej jest to szukanie pomysłu na mobilizację i polaryzację. Widać już wyraźnie, że wystawienie Karola Nawrockiego jako „obywatelskiego kandydata” było wielkim błędem. Nawrocki nie porywa elektoratu PiS i trudno mieć o to do elektoratu pretensje. PiS szuka więc narracji, która będzie w stanie przekonać prawicowych wyborców, by mimo wszystko zmobilizowali się i zagłosowali na wyjątkowo nieprzekonującego ich kandydata.

Próbowano w tym celu różnych narracji: straszenie „domknięciem systemu” przez Tuska i „terrorem bodnarowców”; spiskowej narracji o tym, że jeśli obecna koalicja zdobędzie pełnię władzy, to na zlecenie Brukseli i Berlina zlikwiduje polską niepodległość; próbowano wreszcie przedstawić wybory prezydenckie jako referendum wokół obecnego rządu, który faktycznie ma problem z nastrojami społecznymi. Nic jednak nie działało, sondaże Nawrockiego pozostawały słabe, a Mentzen niebezpiecznie się do niego zbliżał.

Stąd być może opowieść o Rumunii, próba porwania elektoratu PiS opowieścią: musimy się zmobilizować, bo jeśli nie wygramy zdecydowanie, to oni unieważnią nasz głos. Obawiam się, że także ona specjalnie nie pomoże Nawrockiemu. I gdyby chodziło tylko o to, na opowieści o „wariancie rumuńskim” można by machnąć ręką. Można się jednak obawiać, że PiS chodzi o coś znacznie bardziej niebezpiecznego.

Droga do polskiego 6 stycznia

Konkretnie o podważenie legitymacji zwycięstwa kandydata obecnej koalicji, wytworzenie w wyborcach PiS przekonania, że wybory w jakiś sposób zostały sfałszowane, „ukradzione” prawicy i nowy prezydent nie ma żadnej legitymacji. Ta narracja nieustannie grzana jest na łamach bliskich PiS mediów.

„Już wiadomo, że wybory prezydenckie nie odbędą się w sposób uczciwy. Otwartą kwestią pozostaje tylko to, jaka będzie skala oszustw, manipulacji, nagięcia czy też łamania prawa, jakich dopuści się rządząca koalicja. Aparat państwa od wielu miesięcy jest podporządkowany temu, by osadzić na fotelu prezydenckim Rafała Trzaskowskiego i domknąć system uśmiechniętej – wyszczerzonej demokracji walczącej, którą zaprowadza w Polsce Donald Tusk” – pisał niedawno na łamach „Tygodnika Sieci” Dariusz Matuszak.

Jeśli przed wyborami podobnym językiem będą posługiwały się nie tylko media bliskie PiS, ale także jego politycy, to może to oznaczać, że partia uznała, że nie wygra wyborów prezydenckich i by uniknąć wewnętrznych rozliczeń i wyciągania konsekwencji z fatalnej decyzji o wystawieniu Nawrockiego, lepiej zrobić awanturę wokół tego, że wybory „sfałszowano”.

Biorąc pod uwagę, że PiS robi często to – i to na o wiele większą skalę – co zarzuca swoim przeciwnikom, to można się obawiać, że im bardziej partia straszy „wariantem rumuńskim”, tym bardziej prawdopodobne jest to, że sama przy pomocy neo-Izby Kontroli może spróbować unieważnić wyniki wyborów, zwłaszcza jeśli w drugiej turze Nawrocki przegra bardzo niewielką różnicą głosów. A wtedy czeka nas polityczny kryzys, jakiego do tej pory nie znaliśmy w historii III RP.

Zobaczylibyśmy wtedy w Polsce sceny podobne do tych, jakie Stanom pięć lat temu, 6 stycznia 2021 roku zafundowali wyborcy Trumpa szturmujący Kapitol. W sytuacji, gdy za naszą granicą toczy się wojna, gdy chwieje się geopolityczny porządek zapewniający nam bezpieczeństwo, nie możemy sobie pozwolić na taki chaos.

Szaman, owszem, był zabawny, ale szturm na Kapitol to nie groteska

Klasa polityczna zachowała się nieodpowiedzialnie, nie będąc się w stanie porozumieć się tak, by wskazać ustawowo sąd zdolny poza wszelkimi wątpliwościami orzec o ważności wyborów – wina spada tu głównie na prezydenta Dudę. Pytanie, czy odpowiedzialnie zachowa się elektorat i czy zagłosuje tak, by zdusić w zarodku argumenty o „wariancie rumuńskim” czy „fałszerstwie”, fundując kandydatowi PiS zdecydowaną i bezdyskusyjną klęskę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij