Trzaskowski przegrał. Teraz usłyszymy, że społeczeństwo mamy takie, a nie inne, że PiS użył potężnych narzędzi takich jak TVP, a poza tym Trzaskowskiemu nie pomogła cała opozycja. Tylko że to nie jest analiza, która może nas przybliżyć do zwycięstwa w kolejnych wyborach – pisze poseł Maciej Gdula.
Polityka jest okrutna. Nawet jeśli zabraknie ci jednego głosu, przegrywasz. A co dopiero, gdy zabraknie 250 tysięcy. Można pocieszać się na różne sposoby, ale Rafał Trzaskowski przegrał. I warto zastanowić się dlaczego.
Na pewno powstanie sporo tekstów o tym, że społeczeństwo mamy takie, a nie inne (konserwatywne, tradycjonalistyczne), że PiS użył potężnych narzędzi takich jak TVP, a poza tym Trzaskowskiemu nie pomogła cała opozycja. Tylko że to nie jest analiza, która może nas przybliżyć do zwycięstwa w kolejnych wyborach. Raczej po raz siódmy i ósmy historia się powtórzy i wyborcy opozycji ze zdziwieniem przełykać będą porażkę.
Na początek trzeba stwierdzić, że idea zjednoczenia opozycji wokół Platformy po prostu wyborczo nie działa. Gdy pada hasło „wszyscy muszą stanąć przy najsilniejszym”, dzieją się dwie rzeczy. Ludzie, którzy nie odnajdują się w duopolu, nie mobilizują się. Mobilizują się natomiast przeciwnicy PO i stają przy PiS-ie, żeby nie wrócił podwyższony wiek emerytalny, żeby nie zabrali 500+ czy żeby nie sprywatyzowali szpitali. Powtarzanie przez przedstawicieli PO, że tak się nie stanie, nie działa.
Trzaskowski, chociaż deklarował się jako kandydat obywatelski, nie był w stanie wzbudzić prawdziwej nadziei na wyjście poza podział plemienny. Potwierdzeniem tego było zorganizowanie dwóch osobnych debat. Gdy Duda rozmawiał z ludźmi w Końskich, Trzaskowski rozmawiał z dziennikarzami w Lesznie. Jeśli jest się za prawdziwą demokracją, to trzeba ją rozumieć także jako spór i jako ryzyko. Sztab Trzaskowskiego wybrał mówienie do swoich. I to był błąd.
Po pseudodebatach: dwóch kandydatów, dwa światy i dwie Polski
czytaj także
Kampania Trzaskowskiego na poziomie retoryki otwierała się czasem na nowe tematy, np. na kwestie ekologiczne, ale generalnie unosiła się nad nią atmosfera starej polityki uprawianej bez marzeń i wizji. Kiedy Duda pełną piersią mówił to, o czym myśleli jego zwolennicy, Trzaskowski unikał jasnych deklaracji w kwestiach fundamentalnych. Nie spotkał się nawet z Robertem Biedroniem, bo chyba bał się, że będzie skojarzony z LGBT.
Ta „dorosłość” i „realizm” ciążyły zarówno kandydatowi, jak i jego otoczeniu. Tylko 1/3 wyborców Trzaskowskiego myślała, że wygra on wybory. Jego zwolennicy w mediach społecznościowych nie przekonywali, odwołując się do programu czy idei, ale do szantażu: „Jeśli nie zagłosujecie na Trzaskowskiego, zdradzicie demokrację”. Nie dziwne, że był deficyt entuzjazmu.
Symbolem „realistycznej” polityki stało się puszczanie oka do Konfederacji. Lewica ostrzegała, żeby tego nie robić. Sztab i sam kandydat wybrali inaczej. Wiem, jaki będzie argument. Przecież wyborcy Lewicy i tak zagłosują, a tamtych trzeba zdobyć. Tak, ale 50 proc. wyborców Konfederacji i tak poparło Dudę, a część lewicowego i liberalnego elektoratu była tak zniesmaczona, że deklarowała niepójście na wybory. Powstawał dysonans między obrazem otwartego liberalnego polityka a wizerunkiem bezwzględnego wyjadacza, który jak będzie trzeba, to pójdzie i w Marszu Niepodległości.
Dla tych, którzy wierzyli w Trzaskowskiego, był on wcieleniem demokracji, otwartości i świeżości w polityce. Warto jednak spojrzeć na jego kampanię z innej perspektywy. Okazało się, że ludzie, którzy widzieli w nim po prostu polityka PO albo politycznego gracza, ewentualnie człowieka bez jasnej wizji, jaka zmiana powinna nastąpić, nie stanowią małej mniejszości.
Celem opozycji powinno być dotarcie do tych ludzi. Nie wszyscy są zaślepionymi zwolennikami Kaczyńskiego. Często są to osoby myślące na różne sposoby i osoby o odmiennej wrażliwości. I powinny mieć różnorodną ofertę polityczną prezentowaną przez polityków, którzy wierzą w swój przekaz, a nie dostosowują go do wyimaginowanego przeciętnego wyborcy.
Jak Konfederacja rozumie wolność gospodarczą? Sprawdziliśmy to
czytaj także
Kolejne wybory będą za trzy lata. Szczęśliwie się składa, że będą to wybory samorządowe i parlamentarne. Nie wygrywa w nich jeden człowiek. Może wyłonić się natomiast nowy, większościowy układ różnych sił politycznych zdolnych ze sobą współpracować pomimo różnic. To może być droga do zmiany władzy. Możemy też oczywiście skorzystać ze sprawdzonego sposobu „zjednoczeni przy najsilniejszym”. Tylko potem się nie dziwmy.