Myśliwi wiedzą, że ich pasja nie jest powszechnie pochwalana, bo mylą z dzikami rowery, psy i własnych kolegów. Powody niechęci można mnożyć. Dlatego starają się przekonać, że są potrzebni.
Był sobie łoś… Na pewno znacie tę historię, bo wzruszają się nią wszyscy. Maleńka, kilkudniowa łoszaczka, porzucona przez matkę – pewnie dlatego, że była biała, więc trudniej ją ukryć przed zagrożeniem. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie: myśliwi, którzy przyjechali i ją uratowali.
Sporo w tej pięknej opowiastce niewiadomych. Czy jest pewne, że klępa porzuciła Karolcię? Zwierzę trafiło do myśliwych zaledwie kilka dni po urodzeniu. Jak szybko łosięta są w stanie podążać za matką? Czy podobnie jak młode sarny spędzają wiele czasu same, a matka przychodzi do nich tylko kilka razy dziennie, by je nakarmić?
Miej wątpliwość
– Zaraz po porodzie matka z dzieckiem przebywają razem, leżą koło siebie, matka to młode liże, wącha, nawiązują więź – tłumaczy biolog Robert Maślak. – Potem jest różnie: u sarny, jelenia, daniela młode pozostaje długo samotnie, skulone w trawie czy w krzakach, matka oddala się, czasem czuwa kilkaset metrów od niego, ostrzega, jeśli zobaczy np. lisa, a młode, które nie wydziela niemal żadnego zapachu, przylega wtedy całkowicie do ziemi – to taktyka na przetrwanie. Matka przychodzi kilka razy w ciągu doby, żeby nakarmić młode. To trwa do miesiąca. U łosi jest inaczej, łosięta ukrywają się w trawach tylko kilka dni, a potem mogą już wędrować z matką. Są potężniejsze od innych jeleniowatych, mogą aktywnie bronić młodych – opowiada Maślak.
Słodka sarenka w trawie? A dlaczego jej nie zabrać? Przez dobę na mleku z kartonu, potem maskotka piszczy w nocy, więc w ciężkim stanie trafia do Ośrodka Jelonki. Trudno się dziwić, tęsknota za matką i rozwalony przewód pokarmowy to nic przyjemnego. Nie wiadomo czy przeżyje. 1/2 pic.twitter.com/NPI88Thgix
— Robert Maślak (@RobertMaslak) May 22, 2023
W sytuacji Karolci były dwa młode, być może to drugie było sprawniejsze i odeszło z matką, która za kilka godzin wróciłaby po to pierwsze. W relacjach nie było informacji, że młode było wychudzone, zaniedbane, w złym stanie, co również wskazywałoby, że nie przebywało samotnie długi czas.
Wiemy za to, że myśliwi podjechali dwa razy. Czy mogliby przepłoszyć łosie? Robert Maślak uważa, że wcale o to niełatwo. To duże zwierzęta, potrafią bronić młodych. A odejście może być próbą odciągnięcia uwagi drapieżnika od młodego, w tym momencie zbyt słabego, by samo mogło się oddalić.
Kolejna wątpliwość dotyczy umaszczenia łosia. Karolcia jest biała, jej kolor wynika z braku melaniny. Czy z tego powodu mogła zostać przez matkę odrzucona? Biolog uważa tę teorię za naciąganą.
czytaj także
– Takie ubarwienie jest rzadkie, ale spotykane. W całej Europie widywane są dorosłe osobniki leucystyczne. Nie jest tak, że samice porzucają młode z powodu jasnej sierści. Gdyby porzucanie z tego powodu było regułą, dorosłych osobników w ogóle by nie było – tłumaczy mój rozmówca.
Czy myśliwi nie postąpili zatem pochopnie? Przyjechali wezwani przez zaniepokojonego rolnika, wrócili za jakiś czas i zgarnęli Karolcię. Co należałoby zrobić, żeby przekonać się, czy łoś rzeczywiście został porzucony?
Robert Maślak uważa, że należałoby poświęcić kilkanaście godzin na rozpoznanie sytuacji. Co nie oznacza, że myśliwi powinni siedzieć w tym czasie koło łosia. Ekspert sugeruje ustawienie fotopułapek, którymi z pewnością dysponują myśliwi i Lasy Państwowe.
Odnaleziony łoś już nigdy nie będzie samodzielny. – Zawsze będzie w niewoli. Łoś bardzo łatwo się oswaja, wychowany przez człowieka na smoczku będzie szukać towarzystwa ludzi, a jest zwierzęciem dużym i mogą z tego być kłopoty, wzbudza panikę i najczęściej kończy zastrzelony – tłumaczy Robert Maślak.
Zastrzelony najpewniej również przez myśliwych.
W obronie Wieliszewa. Co jest nie tak z polską gospodarką wodną?
czytaj także
Wilk z głodu, myśliwy dla trofeum
Myśliwi wiedzą, że ich pasja nie jest powszechnie pochwalana, bo mylą z dzikami rowery, psy i własnych kolegów. Często dochodzi do wypadków z ich udziałem, ale badań psychologicznych co pięć lat powtarzać już nie muszą, dzięki prezydentowi, który stosowną ustawę podpisał w kwietniu. Powody niechęci można mnożyć: myśliwi strzelają blisko domów, ich grupa hobbystyczna jest jawnie uprzywilejowana i wolno im było polować w lasach nawet w czasie pandemicznego lockdownu. A przede wszystkim – zabijają dla sportu.
Dlatego starają się przekonać, że są potrzebni. Uratują Karolcię, zadbają o bioróżnorodność, zorganizują konkursy rysunkowe (w których, co ciekawe, dzieci tworzą raczej portrety zwierząt niż martwą naturę), wyciągną z rowu młode sarny, wracając ze służby, w czasie której strzegli pola przed dzikami. Albo przed łosiami, do których strzelać nie wolno, mimo że wchodzą w szkodę.
– Myśliwi od dawna próbują przekonać władze do zdjęcia moratorium na polowania na łosie, bo niszczą, wpadają pod samochody. Małego łosia ratują, ale na dużego chętnie by zapolowali. Czasem przekonują, że jeleniowatych jest za dużo i powodują rolnicze szkody, a czasem narzekają, że są wybijane przez wilki i to wilki należałoby odstrzeliwać – mówi Robert Maślak.
Tymczasem wilki, choć są pod ochroną, padają ofiarą kłusowników. O kłusownictwo podejrzewani są myśliwi. – Profesor Henryk Okarma, biolog i myśliwy, przekonuje, że jeżeli dopuścimy odstrzał, to kłusownictwa będzie mniej, bo myśliwym chodzi o trofea. Czasem wyjadą więc do Rosji, czasem do Białorusi, a jak nie można, to kłusują. Mamy w tej chwili do czynienia z masowym kłusownictwem na wilka, a ministerstwo nic z tym nie robi – mówi dr Maślak.
Profesor Okarma przekonuje, że myśliwi muszą „gospodarować wilkiem”, gdyż powoduje największe pod względem zabitych osobników straty wśród zwierząt hodowlanych, za co rekompensaty wypłaca budżet państwa.
Robert Maślak z tym stanowiskiem się nie zgadza.
– Zwierzęta hodowlane stanowią zaledwie około 1 proc. diety wilków. Przypisuje się im powszechnie straty, które często powodują psy, tyle że za psy odpowiedzialność ponoszą właściciele, i o ile nie mają specjalnie wykupionej polisy – nie otrzymują rekompensat, tak jak ma to miejsce w przypadku wilków. Rzadko można spotkać uczciwego hodowcę, chociaż i tacy się zdarzają. Parę lat temu jeden z nich pokazał monitoring, na którym widać, że stado danieli wybił pies, nie wilki.
czytaj także
Dr Maślak przekonuje też, że sam odstrzał wilków sprawi, że więcej z nich zacznie napadać na zwierzęta hodowlane. – Odstrzał rozbija grupę rodzinną. Wilki polują zespołowo. Samotne i rozproszone mogą szukać łatwiejszego celu, jakim są zwierzęta gospodarskie.
Ekspert zwraca także uwagę, że drapieżniki podchodzą pod gospodarstwa, bo ludzie wyrzucają w ich pobliże odpadki. – Mnóstwo drapieżników gromadzi się wokół ferm, gdzie wyrzucane są szczątki ptaków, a wiele jest takich, które zamiast utylizować ciała martwych kurcząt, wyrzucają je za płot. To ściąga drapieżniki, przyzwyczaja je do zapachu człowieka.
Wydaje się, że niechęć myśliwych do wilków wynika z faktu, że obecność tych zwierząt podważa zasadność obecności myśliwych. Wszak wilki dużo lepiej dają sobie radę z regulacją populacji jeleniowatych. Dowodzą tego programy reintrodukcji wilków w parkach narodowych, w tym ten głośny w Yellowstone, który pokazał, jak wataha wilków wzbogaciła cały ekosystem.
– Wilki wybierają najsłabsze osobniki ze stada, myśliwi, jak już mówiłem, polują dla trofeów. Widać teraz wzmożoną antywilczą propagandę, przede wszystkim w lokalnych mediach, które często związane są z samorządami, a te z kolei ulegają wpływom lobby myśliwskiego – mówi Robert Maślak. – Cały szereg przykładów takiej propagandy pojawił się zwłaszcza od momentu, kiedy policjant upublicznił zdjęcia obgryzionych zwłok człowieka z okolic Birczy. Prokuratura umorzyła śledztwo, nie znaleziono dowodów na to, że do śmierci przyczyniły się zwierzęta. Człowiek umarł śmiercią naturalną, a jednak te zdjęcia wciąż są pokazywane jako dowód na to, że wilki są zagrożeniem nie tylko dla zwierząt, ale i dla ludzi.
Kto zdelegalizuje media samorządowe? PiS zabiera się za relikt z lat 90.
czytaj także
Czy w ogóle interweniować?
Może warto zatem wtrącać się mniej, skoro nawet jeśli przyświecają nam dobre intencje, możemy narobić więcej szkody niż pożytku? To zależy. Jeśli widzimy młode w lesie, lepiej go nie zabierać, ale jeśli potrącimy zwierzę na drodze, to mamy obowiązek zająć się nim, udzielić pomocy i wezwać odpowiednie służby.
Kogo wezwać? Czasem zdarzają się przecież takie sytuacje jak ta, kiedy wezwany myśliwy, zamiast ranną sarnę opatrzyć, zarzynał ją nożem. Czasem wzywane są inne służby: gminny weterynarz, policja czy inne, które mogą dysponować bronią i dobić ranne zwierzę. Bywa też tak, że zwierzę długo umiera w męczarniach, służby nie przyjeżdżają, a ludzie nie potrafią pomóc. Ostatnio niedaleko Sokółki tuż przy drodze łoś konał niemal przez dobę, mimo wzywania pomocy przez mieszkańców.
czytaj także
– Myśliwi albo leśnicy są wzywani do takich sytuacji, bo nie mamy dobrych, kompetentnych służb ochrony przyrody – mówi Robert Maślak. Jednak ogólną wiedzę myśliwych o zwierzętach oceniam dość nisko, to wycinki związane na ogół ściśle z podchodzeniem zwierząt. Brak im szerszego, ekosystemowego spojrzenia. Organizacji pozarządowych jest mało, a jeszcze mniej tych, które zajmują się dzikimi zwierzętami.
Mój rozmówca wymienia też inne zagrożenia, które czyhają na zwierzęta. – Kilka łosi tylko w ostatnim tygodniu umarło, bo zawisły na płotach. Nie potrafimy egzekwować przepisów budowlanych, ludzie stawiają wysokie płoty zakończone kolcami, chociaż polskie prawo zakazuje takich praktyk, gdy wysokość ogrodzenia wynosi mniej niż 180 cm. Łoś jest w stanie przeskoczyć taki płot pod warunkiem, że nie jest ostro zakończony – tłumaczy. – Jednego z łosi, który utknął na ogrodzeniu w tym tygodniu, udało się uratować dzięki temu, że w pobliżu znalazł się Radosław Miazek, aktywista i pasjonat łosi. To jednak wyjątek, służby nie są przygotowane na takie sytuacje – dodaje.
Jakiś morał z opowieści o Karolci? Może taki, że za każdą „uratowaną” Karolcię zapłaci jakiś wilk. Albo po prostu – nie spieszcie się wierzyć myśliwym.