Hierarchowie Kościoła nie chcą uznać zmiany władzy i demokratycznych reguł gry. Czy za chwilę wstawią się za kolejnymi PiS-owskimi politykami, którym grozić będzie odpowiedzialność karna za łamanie prawa, konstytucji, niegospodarność, handel wizami, respiratorami czy wybory kopertowe?
Barbara Kamińska i Roma Wąsik, żony przestępców skazanych przez sąd na więzienie za przekraczanie uprawnień urzędników państwowych, napisały do abpa Stanisława Gądeckiego z prośbą o mediację. A ten obiecał pomoc, prosząc jednocześnie obu skazanych, by zaprzestali głodówki.
„Aby móc upominać się o sprawiedliwość, trzeba żyć” – napisał z troską, dodając, iż „życie każdego z Panów ma wartość dla naszej wspólnej Ojczyzny i może przyczynić się do tego, by czynić ją bardziej sprawiedliwą”. Napisał tak, mimo że Adam Bodnar już ogłosił, że nie zwolni skazanych z więzienia, gdzie czekają na przeprowadzenie postępowania ułaskawiającego, które zainicjował prezydent Duda.
Przewodniczący #KEP @Abp_Gadecki wystosował list do przebywających w więzieniu panów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika z propozycją podjęcia w ich sprawie interwencji humanitarnej u Ministra Sprawiedliwości pana Adama Bodnara.https://t.co/qn014pmsOL pic.twitter.com/Hl2QAfZSk8
— EpiskopatNews (@EpiskopatNews) January 17, 2024
Chodzi oczywiście o szopkę polityczną, o to, by pod więzieniami gromadzić wyborców PiS, którzy zapomnieli już o aferze gruntowej, o metodach, którymi posługiwał się PiS, by pogrążyć Samoobronę i Andrzeja Leppera w 2007 roku. Gdyby nie chodziło o szopkę, prezydent wybrałby krótszą drogę ułaskawienia, sięgając po artykuł 139. konstytucji, on woli jednak przeprowadzać postępowanie z Kodeksu karnego, czekać na akta sprawy i apelować do Adama Bodnara o zwolnienie Kamińskiego i Wąsika z więzienia.
Teraz, kiedy w sprawę włączył się Kościół katolicki, oczekuję, że cały ten cyrk zostanie wzbogacony o msze pod murami więzienia.
Gotowość Kościoła katolickiego do wzięcia udziału w tej sprawie, gotowość do poważnego potraktowania tych grubymi nićmi szytych manipulacji, kolejny raz pokazuje moralną degrengoladę jego przedstawicieli i ostatecznie przekreśla szansę na to, by mogli odegrać rolę zdystansowanego autorytetu, zdolnego mediować w politycznym sporze dzielącym społeczeństwo.
Kościół już dawno wybrał stronę – niestety tę niedemokratyczną, która próbowała zmienić ustrój, a teraz idzie na zderzenie czołowe. Hierarchowie nie chcą uznać zmiany władzy i demokratycznych reguł gry. Czy za chwilę wstawią się za kolejnymi PiS-owskimi politykami, którym grozić będzie odpowiedzialność karna za łamanie prawa, konstytucji, niegospodarność, handel wizami, respiratorami czy wybory kopertowe?
Czy każde wstawiennictwo Kościół będzie nazywał „interwencją humanitarną”?
Kościół do podziemia
To nie jest typowe zachowanie Kościoła, który przez całe wieki potrafił dogadywać się z aktualną władzą. Czemu więc teraz nie reaguje na zachęcające gesty Władysława Kosiniaka-Kamysza, który obiecuje przynajmniej opóźnić, a może w ogóle zapobiec likwidacji Funduszu Kościelnego, ale staje w obronie polityków partii, która wyraźnie traci poparcie?
Likwidacja Funduszu Kościelnego (niestety) nie zrujnuje Kościoła, ale dobre i to
czytaj także
Zapewne wie, że nawet przy najlepszych chęciach PSL nie da im tyle co PiS i Suwerenna Polska, bo w Koalicji 15 października raczej nie przejdzie stumilionowa dotacja z Funduszu Sprawiedliwości dla egzorcysty wypędzającego ducha wegetarianizmu za pomocą salcesonu. Być może Kościół boi się, że przy okazji ujawnianych PiS-owskich dotacji wyjdą na jaw sprawy, które już i tak skompromitowaną instytucję pogrążą jeszcze bardziej?
Kościół może więc chcieć skorzystać z okazji i atmosfery kreowanej przez PiS, który straszy utratą niepodległości, i razem z nim zejść do „podziemia”, udając ofiarę nowej władzy i Zachodu, który nadciąga ze swoim genderem, neomarksizmem i sekularyzacją. Może chcieć się zachować dokładnie jak Wąsik i Kamiński – uniknąć konsekwencji, udając ofiarę i próbując zaskarbić sobie współczucie wiernych.
Może też współczuje głęboko politykom PiS, bo to, czego sam się obawia najmocniej, to utrata uprzywilejowanej pozycji, i uważa, że odbieranie przywilejów jest takim bólem, którego zadawanie jest po prostu niehumanitarne?
czytaj także
A może księża obawiają się, że laicyzujące się państwo zacznie domagać się, by i oni poddawani byli upokarzającej procedurze stawania przed sądem i odbywania kar za przeróżne przestępstwa. Przecież gdyby ministrowie Wąsik i Kamiński przywdziali sutanny, nadal mogliby swobodnie uprawiać politykę, narażając się co najwyżej na przeniesienie do innej parafii.
Polska należy do boga
Bo choć arcybiskup Jędraszewski w czasie obchodów święta Trzech Króli stwierdził, że Polska należy do Boga, a kardynał Ryś wprost zakwestionował świeckość polskiego państwa (według niego nie jest to wprost stwierdzone w konstytucji ani konkordacie), w trakcie tej samej rozmowy stwierdzając również, że Polska jest katolicka – sam fakt, że takie słowa padają, świadczy o tym, że nie jest to rzecz oczywista. Bo o oczywistościach się nie mówi.
Do niedawna przywileje Kościoła były oczywiste. Teraz Kościół musi walczyć o sprawy tak do niedawna podstawowe jak lekcje religii w środku planu zajęć czy pieniądze z Funduszu Kościelnego.
czytaj także
Według Marka Jędraszewskiego lekcje religii na pierwszej albo ostatniej godzinie lekcyjnej sugerują, że religia „jest jakaś gorsza”. Czy zaskarży plany ministry edukacji Barbary Nowackiej do sądu, bo obrażają jego uczucia religijne?
Oczywistością przestają być też krzyże w miejscach publicznych. Wprawdzie w czasie debaty sejmowej nad odebraniem posłowi Braunowi immunitetu za atak gaśnicą na chanukiję poseł Kowal bronił obecności chanukii tym, że w Sejmie wisi krzyż, jednak nie brzmiało to przekonująco dla posłów Konfederacji, którzy czują się przymuszani do brania udziału w rytuałach religijnych, w których brać udziału nie chcą, i uważają to za zamach na ich wolność religijną.
Krzyż jako partyjne logo
Dają tym samym do ręki argument przeciwnikom obecności krzyża na sali sejmowej. I jeszcze chwila, a nic nie pomogą skargi kardynała Rysia, którego tożsamość – jak przyznał w trakcie rozmowy z Jackiem Żakowskim w okolicach świąt – jest niezwykle krucha i cierpi, gdy w najbliższym otoczeniu nie ma zawieszonego krzyża. Bo bez krzyża przeżywa „bolesne rozdarcie” i „rozdzielanie takie, powiedziałbym, dość agresywne, kim ma być tu, a kim ma być tu, nie służy temu człowiekowi”.
Mogłabym tylko współczuć kardynałowi Rysiowi tak słabej wiary, bo aż chce się zakrzyknąć: miej boga w sercu, a nie na ścianie! Wstrzymuje mnie jednak świadomość, że takie „znaczenie terenu” jest niczym więcej jak wyrazem dominacji. Wszak cierpienia biednego kardynała, któremu rozpada się tożsamość w pomieszczeniu bez krzyża, nie da się zrównać z cierpieniem niekatolika, albo zupełnie zwyczajnej, wrażliwej osoby, zmuszonej godzinami wpatrywać się w obraz męki i tortur, jakim jest krzyż. „Mój ból jest większy niż twój” – mógłby zaśpiewać Dariusz Ryś.
Wydaje się, że ten galimatias polityczno-religijny może pomóc rozwiązać apel księdza ewangelickiego, biskupa Andrzeja Malickiego, który obawia się, że likwidacja Funduszu Kościelnego będzie przyczyną upadku małych kościelnych wspólnot, i który zaproponował, by Kościoły potraktować jak partie polityczne, które też są finansowane przez państwo.
Uważam, że to wspaniały pomysł. Pozwoli nam wyjść z klinczu moralnych szantaży Kościoła, a jego przedstawicieli może zmusić do ponoszenia konsekwencji swoich politycznych przedsięwzięć, mogliby na przykład wziąć na siebie odpowiedzialność za ofiary ustawy antyaborcyjnej.
Czekam z niecierpliwością na następne wypowiedzi kościelnych hierarchów, z których wyraźnie odpada pozłotko. Mam nadzieję, że pomogą one politykom Koalicji 15 października podjąć polityczne decyzje rzeczywistego rozdzielenia Kościoła od państwa.