Kraj

Kolejna ofiara antropocenu? Tak wygląda transformacja energetyczna na Mazurach Garbatych

Panowie z kasą zwęszyli łatwy zarobek: wystarczy gotowa dokumentacja i plik zezwoleń, które pozwalają na danym terenie zbudować farmę. Najłatwiejszym łupem stały się Mazury i hektary terenów rolniczych, głównie po starych PGR-ach.

Dyskusja, która toczy się wokół transformacji energetycznej, skupia się tylko na tzw. miksie energetycznym. Nie zadajemy pytania o to, jakim kosztem się odbędzie ani jakie potrzeby ma zaspokajać. Nie twierdzę, że jej nie potrzebujemy, ale zbawienie nie leży w atomie, wiatrakach, wodorze czy panelach słonecznych. Zastąpienia paliw kopalnych OZE przy zachowaniu dotychczasowych dogmatów gospodarczych i społecznych spowoduje tylko zmianę źródeł zasilania. Potrzebujemy rewolucji mentalnej, a nie tylko energetycznej, o czym pisałem w Krytyce Politycznej w ramach cyklu #LicząSięSkrawki.

Dzika transformacja zamiast planu

Problem świetnie pokazuje rozwój OZE w Polsce. To proces, który nie ma sternika, odbywa się bez żadnego spójnego planu. Jak podkreślają eksperci Forum Energii, autorzy siódmej edycji raportu Transformacja energetyczna w Polsce, rozwój energii odnawialnej w naszym kraju „jest raczej efektem działania rynku i zniesienia blokad”, co grozi dziką transformacją. Analogie do dzikiego kapitalizmu lat 80. na świecie, przeszczepionego w Polsce dekadzie później, są tu całkowicie na miejscu.

Daniel Petryczkiewicz: Liczą się tylko skrawki

Wiatraki mają swoje ograniczenia – zarówno te prawdziwe, jak i te przypisywane im przez czarny PR – o których od dawna jest głośno. Chodzi przede wszystkim o tzw. zasadę 10H (wiatraki nie mogą być lokowane bliżej domów mieszkalnych niż dziesięciokrotność ich wysokości), która przez ponad osiem lat skutecznie zabetonowała rozwój naziemnej energetyki wiatrowej. Dyskusja nad złagodzeniem tych wymogów trwa od wielu miesięcy, ale trzeba też przyznać, że dzięki niej nie zdewastowano zbyt pochopnie krajobrazu, a kolejne zmiany są dyskutowane szerzej, po zmianie władzy także z organizacjami społecznymi i przyrodniczymi. To daje nadzieję, że odblokowanie wiatraków odbędzie się na zasadach poszanowania nie tylko ludzi i ich komfortu życia, ale także przyrody.

W przypadku paneli fotowoltaicznych nie ma żadnych przepisów prawnych, które ograniczałyby lokowanie tego typu instalacji. Wolna amerykanka. W zasadzie można je wybudować wszędzie. RDOŚ napisze swoje standardowe formułki, klepnie akceptację i nikt później nie sprawdzi, czy inwestor ich przestrzegał.

Wczytując się w Krajowy Plan w dziedzinie Energii i Klimatu do 2030 roku, który w wersji wstępnej został przedłożony Komisji Europejskiej, również nie znalazłem żadnych szczególnych uregulowań w tym zakresie. Choćby dotyczących ochrony krajobrazu lub rolnictwa, które stosuje wiele krajów europejskich.

Jak dziura w obwarzanku

Polski rynek tzw. zielonej energii zaczął przyciągać zarówno miejscowych cwaniaków z kasą, jak i wielkich graczy. Niedawno głośno było o wartej ponad 130 mln euro inwestycji najbogatszego człowieka w Ukrainie – Rinata Achmetowa. Wieś Stacze na Mazurach Garbatych, która zaczęła wzbudzać zainteresowanie mediów w kontekście fotowoltaiki, liczy 260 stałych mieszkańców. Pamiętający PGR blok mieszkalny, liczący cztery klatki po sześć mieszkań każda, oraz kilkanaście okolicznych domów zamieszkują sami lokalsi, dla których to były i są Ziemie Odzyskane. Wokół grunty orne, uprawne. Na 400 hektarach terenu wokół wioski ma powstać jedna z największych farm fotowoltaicznych w Polsce, a może nawet w Europie.

Petryczkiewicz: Innego końca świata nie będzie

Sama wieś ma zostać zamknięta w centrum pola paneli. Będzie jak dziurka w obwarzanku. Odległość między najbliższą zabudową mieszkaniową a terenem inwestycji wyniesie 20 m. Wychodząc z domu, mieszkańcy będą wchodzić prosto na okalający farmę płot. Zamiast zieleni, jak okiem sięgnąć, rozciągać się będą połacie krzemowych, szarych, prostokątnych powierzchni paneli. Trochę jak na spacerniaku w więzieniu albo wybiegu dla zwierząt w zoo. Ten pomysł pokazuje najbardziej jaskrawo patologię mazurskiego boomu na fotowoltaikę.

Firma figurująca we wniosku inwestycyjnym to Polskie Farmy PV3 Sp. z o.o. z Warszawy. Sprawdzam rejestr firm. Adres siedziby to Taneczna 18 na warszawskim Ursynowie. W położonym tuż przy autostradzie budynku biura ma kilka firm, ale Google Maps nie pokazuje wizytówki Polskie Farmy PV3. Nigdzie nie znajduję adresu strony internetowej, telefonu, maila. Zero kontaktu.

W rejestrze jako prezes zarządu figuruje od czerwca 2024 Jacek Aronowski. Według rejestru jest prezesem w 196 spółkach o podobnie brzmiących nazwach. Ostatnie sprawozdanie spółki Polskie Farmy PV3 pochodzi z 2022 roku. W rubrykach zera. Spółka nie ma majątku, przychodów, kosztów.

Beneficjentem rzeczywistym spółki jest Adriano Agosti, obywatel Szwajcarii z rezydencją w UK. Agosti to znany w Szwajcarii inwestor, właściciel funduszu inwestycyjnego Golden Peaks. „Lew salonowy i gracz w polo” – jak pisze o nim „Puls Biznesu”. Jedynym udziałowcem firmy Polskie Farmy PV3 Sp. z o.o. jest Beta Renewable Energy Sp. z o.o., której prezesem jest z kolei partner biznesowy Adriano Agositiego – Daniel Tain. Prokurentami spółki są Daniel Wilczura oraz Piotr Nastaj. Obaj figurują także jako prokurenci Beta Renewable Energy.

Siedem kroków do prawdziwej transformacji energetycznej

Przyglądam się wykresowi połączeń niezliczonej ilości spółek o podobnych nazwach i pięciu wymienionych mężczyzn, powtarzających się w ich władzach w różnych konfiguracjach. Adriano Agosti w Polsce działa poprzez spółkę Spectris. Co ciekawe, jej siedziba mieści się dokładnie tam, gdzie opisywane wyżej spółeczki. Grupa chwaliła się w ostatnich latach podpisaniem zielonych kontraktów PPA (bezpośrednia umowa między producentem energii elektrycznej a odbiorcą) z takimi firmami, jak Google, Auchan Polska, Boryszew i Nestlé. Pod koniec 2023 roku kupiła portfel gotowych do budowy projektów fotowoltaicznych o mocy 283 MW.

Mazury pod krzemem i szkłem

„Rozglądamy się w Polsce za możliwościami zakupu projektów na wczesnym etapie rozwoju. Co roku powiększamy portfel o 1 GW” – mówił niedawno Agosti „Pulsowi Biznesu”. Inwestor deklaruje, że jego firma dąży do kontrolowania całego łańcucha wartości w zielonych przedsięwzięciach, bo to pozytywnie przekłada się na marżę. Golden Peaks jest więc deweloperem pozyskującym ziemię i warunki przyłączenia, negocjuje PPA, kupuje urządzenia poprzez biura w Niemczech i Chinach oraz buduje instalacje. Portfel OZE należący do funduszu jest w ciągłym ruchu.

Na stronie firmy Spectris Renewable Energy nie znajduję innego kontaktu oprócz ogólnego adresu mailowego. Strona wygląda dość fasadowo: ma być wystarczająco wiarygodna, aby nikt się nie przyczepił, ale też nie daje żadnego realnego wglądu w działalność firmy. Z informacji na głównej stronie wynika, że spółka ma w swoim portfolio projekty energetyczne o łącznej mocy 2750 MW, ale zastrzega, że liczba ta obejmuje zarówno projekty działające, jak i te w budowie i planowane. Nie wiadomo więc, ile dokładnie jest tych działających. Nigdzie na stronie nie znajduję nazwisk osób figurujących w zarządach spółek typu Polskie Farmy PV3. Nigdzie nie ma też wzmianki o powiązaniach kapitałowych z setkami tego typu spółek, co wynika z przejrzanych przeze mnie danych w rejestrze firm.

Jadę pod ursynowski adres. Taneczna 18 to kompleks budynków biurowych u zbiegu Puławskiej i stołecznej obwodnicy. W budynku C znajduję tabliczkę z logiem Spectris. Kartka na drzwiach informuje, że gości oraz kurierów należy kierować do budynku A. Zaglądam przez szyby – nie widać specjalnego ruchu, biuro wygląda na pustawe. We wskazanej lokalizacji nie ma żadnej recepcji. Naciskam dzwonek przy drzwiach. Otwiera dziewczyna, nie przedstawia się. Kiedy wyjaśniam, że jestem dziennikarzem i chciałbym porozmawiać o planach inwestycyjnych spółki, znika w biurze, informując mnie, że musi sprawdzić, do kogo mnie przekierować.

Dość hegemonii Lasów Państwowych [rozmowa]

Po kilku minutach wraca. Informuje, że spółka nie ma działu kontaktu z mediami i jedynymi osobami, do których może mnie przekierować, są panie z działu kadr. Mam napisać maila z pytaniami. Przekazuje mi jednak wizytówkę – maila i telefon. Gdy dzwonię pod wskazany numer, kobieta z działu HR informuje mnie, że jeśli chcę uzyskać informacje o działalności spółki i inwestycjach, muszę napisać do niej maila – najlepiej po angielsku, bo większość zarządu jest anglojęzyczna – a ona przekaże go dalej.

Dość interesująca ścieżka jak na całkiem sporego gracza i branżę, która powinna się spodziewać zainteresowania medialnego.

Joanna Dąbrowska-Ospital, mieszkanka okolicy wsi Stacze, właścicielka ekologicznego gospodarstwa agroturystycznego, mówi mi, że ze znajomymi walczącymi o zachowanie krajobrazu Mazur Garbatych podliczyła liczbę wniosków o wielkoskalowe farmy fotowoltaiczne w okolicy. Okazało się, że łącznie z farmą planowaną w Staczach mowa jest o 1,5 GW energii, powierzchniowo mówimy zaś o ponad tysiącu hektarów terenu. To tyle, co tysiąc sześćset boisk piłkarskich. Gigantyczne obszary jednego z najcenniejszych krajobrazowo terenów naszego kraju znikną pod powierzchnią szarego krzemu i matowego szkła.

Nierynkowe redysponowanie z fotowoltaicznego getta

Co ciekawe, Mazury Garbate to region o umiarkowanym nasłonecznieniu. To oznacza, że produkcja energii z paneli fotowoltaicznych może być niższa niż w bardziej nasłonecznionych rejonach, takich jak Małopolska czy Dolny Śląsk. Warto zwrócić też uwagę na jeszcze jedną perspektywę: w okolicy nie ma żadnego przemysłu, który mógłby być beneficjentem takich ilości energii. Żaden okoliczny dom ani gospodarstwo bezpośrednio z tej energii nie skorzysta, ponieważ nie pozwala na to sposób przesyłu energii w Polsce.

Jak na razie sieć przesyłowa oraz brak możliwości magazynowania energii produkowanej w instalacjach OZE prowadzą do tzw. nierynkowego redysponowania energii. Oznacza to, że sieć energetyczna nie jest w stanie przyjąć nadwyżek produkowanej energii, w związku z czym instalacja OZE jest czasowo wyłączana. Jak podaje Instrat, tylko do maja 2024 roku zmarnowaliśmy cztery razy więcej energii z OZE niż w ciągu całego 2023 roku. Instrat wskazuje, że tylko do połowy maja nie odebrano 333 GWh energii elektrycznej. To mniej więcej tyle, ile wynosi średnie roczne zużycie 132 tys. gospodarstw domowych.

Problem od kilku lat narasta. Jest to związane z niezrównoważonym i zupełnie niekoordynowanym przez państwo rozwojem OZE, który skupia się na mocach wytwórczych. Brak jest natomiast wielkoskalowych systemów magazynowania energii czy sensownych programów subsydiów dla prosumentów czy działań w kierunku odłączenia starych elektrowni, które mają pierwszeństwo na liniach przesyłowych.

Na razie oznacza to, że zabudowywanie hektarami paneli unikatowego krajobrazu Mazur Garbatych może być kompletną wydmuszką i doprowadzi jedynie do gigantycznej dewastacji bez żadnych korzyści – ani dla właścicieli gruntów, ani dla klimatu. Popłyną za to pieniądze pomiędzy powiązanymi kapitałowo spółkami, jak te wymienione wyżej, członkowie zarządów dostaną wynagrodzenia, zyskają ci, którzy już mają krocie. Na lodzie zaś zostaną ci, którzy znaczą w takiej rozgrywce mniej niż zero.

Jak to możliwe, że nikt nie wpadł na to, aby w pierwszej kolejności lokować wielkoskalowe komercyjne farmy fotowoltaiczne na wszelkiego rodzaju zdegradowanych nieużytkach, płaskich dachach magazynów i centrów handlowych, na potężnych połaciach parkingów, nad tysiącami przystanków, torami kolejowymi albo autostradami?

Rozumiem kwestię własności oraz dostosowania konstrukcyjnego, ale chyba właśnie w tym obszarze powinniśmy liczyć na działanie państwa. Lokowanie farm fotowoltaicznych w ten sposób wymaga odpowiednich zachęt i udogodnień dla inwestorów. Uchroniłyby to przed niepotrzebną dewastacją cenne tereny krajobrazowe, przyrodnicze i strategiczne z punktu widzenia bezpieczeństwa żywnościowego tereny rolne. Czy nie o to właśnie chodzi w sensownie prowadzonej transformacji energetycznej?

Światło miało służyć społeczeństwu, ale stosowane bez umiaru zaczęło szkodzić [rozmowa]

Na razie sprytni i rzutcy panowie z kasą zwęszyli łatwy zarobek: wystarczy gotowa dokumentacja i plik zezwoleń, które pozwalają na danym terenie zbudować farmę. Najłatwiejszym łupem stały się Mazury i hektary terenów rolniczych, głównie po starych PGR-ach, często należące do jednego albo kilku właścicieli. Bywa, że są to już ludzie starsi, którzy nie wychowali pokolenia spadkobierców rolników. Komiwojażerowie fotowoltaicznego biznesu pukają do takich drzwi, oferując łatwy zysk z dzierżawy ziemi, przebijający to, co można „wyciągnąć” z uprawy zbóż, dopłat za koszenie lub innych subwencji.

Trudno też powiedzieć, czy właściciele w pełni rozumieją, co podpisują i na jakich warunkach, nie wspominając o konsekwencjach dla całego otoczenia. Polskie państwo zajęte było przez dekadę negacjonizmem klimatycznym i budowaniem węglowego imperium. Dziś próbuje nadrabiać straty, ale ewidentnie nie nadąża, a klimat i przyroda są na końcu listy spraw do ogarnięcia. Czy zdąży, zanim dzika transformacja energetyczna zje swój własny ogon?

„Sprzedawcy segregatorów” – jak pisze o nich w reportażu Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski – na razie mają się świetnie. Popyt jest ogromny – trzeba przecież pilnie wykazać odpowiedni odsetek takiego zasilania swoich biznesów w raportach zrównoważonego rozwoju. I raczej nikt nie poświęci chwili namysłu nad tym, że ta energia może pochodzić ze zdewastowanego bezcennego krajobrazu albo terenu, gdzie panele zamknęły mieszkańców mazurskiej wioski w fotowoltaicznym getcie.

Kolejna ofiara antropocenu

„Krajobraz, czyli widomość lądu i wody, zespół składników topograficznych, poziomy płaszczyzn, kontury wzgórz, pojemność dali, wszystko, co się składa na oblicze ziemi i wyraża się przestrzenią, linią, zarysem, barwą, światłem, atmosferą, wszystko to wywiera na człowieka wpływ głęboki i nieustanny. Najsilniejszy jest ten wpływ w dzieciństwie, kiedy wrażenia zapisują się w duszy rylcem szczególnie ostrym […]” – pisał w 1931 roku Jan Bułhak, nestor fotografii i człowiek, który do rangi religii podniósł tzw. fotografię ojczystą. Poświęcił swoje życie dokumentowaniu Polski po wojennej pożodze – szczególnie tzw. Ziem Odzyskanych. Zmarł w 1950 roku w Giżycku, gdzie fotografował ukochane Mazury, w których widział swoją ziemię dzieciństwa – Nowogródek i Peresiekę.

Puto: PiS planuje kolejny przekop. Tym razem mu kibicuję

Stoję na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na pofałdowaną okolicę. Niebo – cytując Bułhaka – obłoczne. Biel płynie z lekkim wiatrem. Rzuca ziemi cienie, które przesuwają się bezgłośnie po krajobrazie wyrzeźbionym przez cofający się 10 tys. lat temu lodowiec. Spoglądam przez wizjer aparatu. Kadruję. Naciskam spust migawki. Myślę o Bułhaku. Co widział w kratce wizjera, co czuł. Jakie poruszenie wzbudził w nim mazurski pejzaż, na który ja także patrzę. Pejzaż, który bardzo się nie zmienił, choć na polach mogą rosnąć inne zboża albo paść się inne krowy, a zamiast ludzi z kosami przejeżdża kombajn albo traktor.

Myślę też o tym, czy krajobraz, który wyszedł spod ciała lodowca, przetrwał mamuty, ludzkie wędrówki, osadnictwo, pasterstwo, intensywne rolnictwo, dwie wojny światowe – polegnie pod naporem ludzkiej chciwości i wskutek bezwładu państwa. Czy będzie kolejną ofiarą antropocenu, tym razem złożoną na ołtarzu tzw. transformacji energetycznej i zrównoważonego rozwoju?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij