Kraj

PiS z Konfederacją mogą rządzić już teraz. Niech tylko zaproszą Hołownię

Przegłosowując wspólnie z PiS i Konfederacją poprawkę do ustawy mieszkaniowej, partia Szymona Hołowni pokazała, że nie wzdraga się przed myślą o wspólnych rządach z ugrupowaniami obecnej opozycji. Co ma bowiem do stracenia? W sondażach Polska 2050 wypada fatalnie, a po rekonstrukcji rządu jej stan posiadania może się gwałtownie zmniejszyć.

Akcje prawicy poszły w górę tak bardzo, że nawet lewicowi komentatorzy snują rozważania o koalicji PiS z Polską 2050 jako alternatywie w sumie nie najgorszej. Gdy ma się przed oczami perspektywę koalicji PiS-Konfederacja-Braun, sojusz Kaczyńskiego z Hołownią może jawić się jako całkiem przyzwoity scenariusz. Niewątpliwie miałby sporo zalet na tle tych jeszcze gorszych opcji, chociaż miałby też jedną, potężną wadę: musielibyśmy codziennie oglądać dumnego Szymona Hołownię, który potrafi być nieznośnie zadowolony z siebie nawet wtedy, gdy tłumaczy się z wpadek i błędów, jak na konferencji prasowej w sprawie nocnych rozmów u Bielana. Gdyby dla odmiany coś mu się wreszcie udało, wymalowane na jego twarzy szczęście byłoby już zupełnie nie do strawienia.

Koalicja PiS-PL2050 to jednak alternatywa dopiero na przyszłą kadencję. W obecnej oba kluby nie mają potrzebnej liczby posłanek i posłów. Nieoczekiwanie na horyzoncie pojawił się scenariusz możliwy do realizacji już w tej – wystarczyłoby zaprosić jeszcze Konfederację, by rozbić obecną większość rządzącą. Co więcej, to już się w zasadzie stało. Podczas głosowania tak zwanej ustawy mieszkaniowej, która przede wszystkim zwiększa rządowe finansowanie dla budownictwa społecznego, znalazło się nieoczekiwane poparcie dla dwóch poprawek mniejszości. Przeszły one głosami PiS, Konfederacji oraz Polski 2050 właśnie.

Galopujący Major: Lepszy rząd PiS-u z Hołownią niż Konfederacją

Głównym efektem ustawy jest podniesienie nakładów na budownictwo społeczne – czyli pieniędzy przeznaczonych głównie dla Towarzystw Budownictwa Społecznego (TBS) i Społecznych Inicjatyw Mieszkaniowych (SiM) – do ok. 45 mld zł do 2030 roku. Jedna dziesiąta tego budżetu zostanie skierowana na tworzenie nowych lokali dla studentów. To zasadniczo nie jest kontrowersyjne, chociaż nie wnosi też żadnej rewolucji. Mowa o około 10 mld złotych rocznie, co jest kwotą przyzwoitą – tegoroczna ustawa budżetowa zakładała przeznaczanie na całe mieszkalnictwo (z uwzględnieniem leżącego wciąż na stole programu dopłat do kredytów) ledwie 4 mld zł, a po drodze część tej kwoty przeznaczono jeszcze dla powodzian.

Wzrost nakładów jest więc realny. Pytanie tylko, czy te środki zostaną faktycznie wydane. Gminy już teraz mogą korzystać z tak zwanego Funduszu Dopłat z Banku Gospodarstwa Krajowego, pokrywającego nawet 80 proc. wartości inwestycji. Nie robią tego jednak, a środki od BGK regularnie pozostają niewykorzystane w całości.

W 2024 roku oddano do użytku nieco ponad 200 tys. mieszkań, co jest całkiem dobrym wynikiem na tle wcześniejszych dokonań III RP. Dzięki temu zbliżyliśmy się do epoki Jaruzelskiego, która kojarzy się co prawda ze stanem wojennym, jednak wtedy również sporo budowano – między innymi moje rodzinne osiedle Zet w Tychach, oddane do użytku w 1985 roku. W latach 80. regularnie budowano znacznie ponad 200 tys. mieszkań rocznie. Początkowo nie były one wybitne – delikatnie mówiąc – ale po pierwszej fali termomodernizacji z lat 90. stały się całkiem przyjemnymi miejscami do życia.

Zeszłoroczny wynik nadal nie zbliża się jednak do lat 70. ubiegłego wieku, czyli do tak zwanej epoki Gierka, kiedy każdego roku budowano znacznie ponad 300 tys. mieszkań. Co gorsza, niemal dwie trzecie lokali (125 tys.) oddali w ubiegłym roku deweloperzy, którzy nadal nie mają konkurencji na rynku. Nie licząc siebie nawzajem, ale tu akurat świetnie doszli do porozumienia, dzieląc między sobą rynek i zgodnie utrzymując odpowiedni dla siebie poziom cen.

Kolejne 70 tys. mieszkań wybudowali tak zwani inwestorzy indywidualni, czyli osoby prywatne dla własnego użytku. W tym przypadku chodzi głównie o domy jednorodzinne. Mieszkań komunalnych powstało ledwie 1913, a to i tak wzrost o ponad połowę w porównaniu do 2023 roku. Mieszkań spółdzielczych powstało niespełna 1,3 tys., a zakładowych… 74.

W 2024 roku Fundusz Dopłat, finansujący mieszkaniowe inwestycje komunalne, miał do dyspozycji 1,6 mld zł. Do wsparcia zakwalifikowano wnioski na kwotę ponad 1,1 mld zł. Na koniec zeszłego roku Fundusz wciąż dysponował nierozdysponowaną kwotą ponad pół miliarda złotych. Nawet wielokrotne zwiększenie kwoty dopłat, jakie przewiduje nowa ustawa, nie musi oznaczać faktycznego wydawania 10 miliardów złotych rocznie na mieszkania społeczne i komunalne, gdyż do tanga trzeba dwojga.

Lokatorzy piszą pozwy z ChatemGPT. Czy AI pomoże zdemokratyzować samopomoc prawną?

Jest tajemnicą poliszynela, że samorządowcy świadomie nie palą się do budowy mieszkań komunalnych. Jeśli jakieś stawiają, to dla alibi –  by tylko wyglądało, że coś robią. Nieoficjalnie wprost przyznają, że dla nich jest to problem, gdyż większość mieszkańców niespecjalnie docenia te czasochłonne i kosztowne inwestycje. Z tego prostego powodu, że korzysta z nich tylko niewielka część wspólnoty lokalnej, tymczasem koszty ponosi cała – nie tylko finansowe, ale też w postaci niedogodności z powodu trwających budów. Oczywiście jest wręcz odwrotnie, bo wszyscy korzystają co najmniej pośrednio, gdy dla deweloperów i rentierów pojawia się konkurencja w postaci budownictwa społecznego, komunalnego i tanich mieszkań czynszowych – ale samorządy obstają przy swoim.

Samorządowcy nie są nastawieni na rozwój zasobu gminy, a raczej na jego wyprzedaż. To sprzedaż lokalu komunalnego, a nie oddanie do wynajmu nowego, jest przez nich  traktowana jako sukces. Między innymi dlatego zwykle powstaje mniej niż tysiąc mieszkań gminnych rocznie, a zeszłoroczny wynik (1913), choć wciąż żałosny, jest jednym z najlepszych w historii. W rezultacie lokalowy zasób gmin kurczy się z żelazną regularnością. Według danych GUS w 2022 roku gminy posiadały niespełna 620 tys. lokali mieszkalnych. W 2023 roku było to już tylko 603 tys., a w zeszłym roku po raz pierwszy w historii ich liczba spadła poniżej 600 tys. – wyniosła dokładnie 595 tys.

Początkowo ustawa zakładała wprowadzenie całkowitego zakazu sprzedaży lokali wybudowanych przez TBS-y i SiM-y, które zwykle nie są oddolnymi inicjatywami społecznymi, lecz najpopularniejszą formą stawiania budynków mieszkalnych przez gminy, stające się ich udziałowcami. Dla takiego rozwiązania nie udało się niestety zdobyć większości, więc finalnie stanęło na 25 latach – Sejm postanowił, że dopiero po upływie tego czasu i spłaceniu zaciągniętych w BGK długów będzie można dokonać prywatyzacji.

Tu właśnie zadziałała koalicja PiS, Polski 2050 i Konfederacji, która przeforsowała poprawki umożliwiające gminom poniżej 100 tys. mieszkańców prywatyzację już po 15 latach. Oba rozwiązania będą dotyczyć wyłącznie nowych lokali, a nie już istniejących – te wciąż można swobodnie wyprzedawać na starych zasadach. Nowa koalicja przegłosowała również zniesienie ogólnokrajowej minimalnej liczby miejsc parkingowych, której należy przestrzegać przy realizacji inwestycji mieszkaniowych, co akurat jest dobrym rozwiązaniem.

Umożliwienie szybszej prywatyzacji – wręcz przeciwnie. Sprzedawanie lokali budowanych za pieniądze publiczne jest zaprzeczeniem istoty budownictwa społecznego. Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz tłumaczyła to rozwiązanie tym, że możliwość podpisania umowy najmu z dojściem do własności ma zahamować wyludnianie się prowincji: gdy zapewni się ludziom stabilność mieszkaniową, wtedy chętniej będą zostawać w swoim miasteczku. Tylko że to klasyczne mydlenie oczu. Najem od gminy również zapewnia stabilność, za to dalsza sprzedaż lokali gminnych jeszcze bardziej zniechęci do nich wspólnoty lokalne. Nie dość, że ze sfinansowanych z ich wspólnych kas lokali będzie korzystać tylko garstka mieszkańców, to jeszcze w dłuższej perspektywie wynajmowane przez gminę mieszkanie nie stanie się dostępne dla następnych w kolejce, ale zostanie sprzedane obecnemu lokatorowi.

Tajna historia neoliberalizmu: prywatyzacja to zalegalizowana kradzież

czytaj także

Równocześnie trzeba zaznaczyć, że zmiana nie jest duża. Obecnie gminy bez przeszkód wyprzedają swoje zasoby komunalne, a poprawka przeforsowana przez koalicję PiS-PL2050-Konfederacja obniża okres karencji tylko o 10 lat i tylko w ośrodkach poniżej 100 tys. mieszkańców. Co więcej, nowa koalicja już w tej pierwszej wspólnej inicjatywie dowiodła swojej nieudolności. Poprawka zmieniła w projekcie ustawy wyłącznie warunki wyprzedaży inwestycji budowanych w jednym z dostępnych programów – finansowania zwrotnego. Tymczasem przytłaczająca większość inwestycji gminnych odbywa się w ramach finansowania bezzwrotnego, z wyżej opisanego Funduszu Dopłat, prowadzonego przez BGK. Autorzy i zwolennicy feralnej poprawki to przeoczyli, dzięki czemu w rzeczywistości może ona być martwa. No, chyba że zostanie poprawiona w Senacie.

Konfederacja kolejny raz udowodniła, że forsowanie wadliwych przepisów to jej specjalność. Przypomnijmy kompromitujący projekt, w którym konfederaci pomylili kwotę wolną z kwotą zmniejszającą podatek. Szymon Hołownia dowiódł zaś, że jego rozdęte ambicje polityczne są zupełnie nieadekwatne wobec jego realnego znaczenia w polskiej polityce. Jest oczywiste, że ostatnimi działaniami – spotkaniami z politykami PiS, opóźnianiem rekonstrukcji rządu oraz głosowaniem za poprawkami mniejszości – Hołownia próbuje lewarować swoją bardzo osłabioną po wyborach pozycję.

Już jesienią stanie się szeregowym posłem lub co najwyżej wicemarszałkiem. Do rządu raczej nie wejdzie – zresztą trudno powiedzieć, czym by się miał tam zajmować. W rządzie trzeba jednak pracować nad konkretnymi sprawami, głupkowate występy nie wystarczą. Hołownia pokazał więc koalicjantom, że jego ugrupowanie ma alternatywę, a sam potrafi być „graczem” (szkoda, że słabym), więc trzeba się z nim liczyć – inaczej wspólnie z prawicą doprowadzą do wywrócenia obecnej większości.

Sojusz mainstreamu z alt-prawicą przyspieszył już w 2023 roku. I będzie miał fatalne skutki

Czy Polska 2050 byłaby gotowa na formalną koalicję z Konfederacją? Duża część pewnie tak. Konfederacja mocno się teraz „mentzenizuje”, stając się całkiem zjadliwa dla liberałów gospodarczych z Polski 2050. A takich jest tam mnóstwo. Michał Gramatyka, Mirosław Suchoń, Ryszard Petru czy Sławomir Ćwik bez problemu dogadaliby się z mentzenistami, musieliby tylko udawać, że nie widzą odsuwanych na boczny tor narodowców. Niewątpliwie byłaby to jednak operacja obliczona wyłącznie do końca kadencji, gdyż większość tej garstki wyborców, która jeszcze trwa przy Polsce 2050, nie zaakceptowałaby takiej wolty. Tylko że przedłużenie mandatu już teraz jest dla nich wyjątkowo mało prawdopodobne.

Politycy PO nie palą się do oddawania dobrych miejsc na listach uciekinierom z kolejnej tonącej łajby. Przecież już teraz muszą się nimi dzielić z politykami Nowoczesnej, Zielonych czy Inicjatywy Polskiej, a trendy sondażowe wskazują, że za dwa lata miejsc biorących może być mniej niż w obecnej kadencji.

Sondaże samej Polski 2050 są już zupełnie koszmarne. Według najnowszego sondażu OGB Polskę 2050 popiera obecnie 3,4 proc. wyborców, partia spadła więc poniżej nie tylko progu wyborczego, ale nawet wyników Korony Grzegorza Brauna i Partii Razem. Stworzenie już teraz koalicji z PiS i Konfederacją mogłoby być ostatnią szansą dla polityków ugrupowania Hołowni, żeby coś w tej polityce choć przez chwilę znaczyć. Wywierać większy wpływ, móc korzystać z przywilejów rządowych, od dziennikarzy słyszeć „panie ministrze”. A Kaczyński, który zrobi wszystko, by jak najszybciej obecną większość wywrócić i uchronić część swoich współpracowników od odpowiedzialności karnej za przeróżne występki, mógłby być dla Polski 2050 znacznie hojniejszy pod względem rozdawania stanowisk, niż Tusk.

Tym bardziej że zbliżająca się rekonstrukcja będzie bardzo bolesna dla Polski 2050. Tusk już zadeklarował, że stanowisko wicepremiera nie trafi do nikogo z tej formacji. Ministra Paulina Hennig-Kloska zdążyła się skompromitować projektem ustawy wiatrakowej pisanej pod lobbystów branży OZE i też jest raczej na wylocie. Perspektywa ponad dwóch lat w koalicji z PiS i Konfederacją, z zachowaniem lub otrzymaniem ważnych resortów i stanowisk, mogłaby być dla Hołowni et consortes znacznie atrakcyjniejsza, niż trwanie jako zmarginalizowany koalicjant nieznoszącego go premiera.

Dla Kaczyńskiego koalicja z PL2050 i Konfederacją byłaby nawet bardziej atrakcyjna niż koalicja tylko z tą ostatnią. W takim układzie rządowym Konfederacja siłą rzeczy miałaby słabszą pozycję, gdyż musiałaby się podzielić z hołownistami. A to Konfederacja jest traktowana przez PiS jako prawdziwe zagrożenie – wszak Kaczyński całe swoje polityczne życie dbał o to, by nic poważnego po prawej stronie mu nie wyrosło. Braun do 2027 roku najpewniej skompromituje się na tyle, że sam zatopi swój projekt polityczny. Konfederacja najpewniej pozostanie na fali.

Co więcej, sojusz lub regularna współpraca z Polską 2050 niejako znormalizuje Konfederację w oczach części liberalnego elektoratu, znosząc kordon sanitarny oddzielający PiS od antyPiS-u. Oczywiście większość elektoratu antyPiS-u na ugrupowanie z Nowogrodzkiej nie zagłosuje, ale wystarczy, że zostanie w domu. Kaczyński oficjalnie powróci do mainstreamu i pokaże, że nagle pozyskał bardzo szeroką zdolność koalicyjną. Przecież także wielu polityków PSL – z Markiem Sawickim na czele – chętniej widziałoby się w koalicji z PiS niż z Lewicą czy lewą flanką KO. Przy okazji do mainstreamu wszedłby program Konfederacji, a taka koalicja mogłaby wprowadzić wiele znacznie gorszych nowelizacji, niż ta w istocie skromna poprawka do ustawy mieszkaniowej.

Leder: Lewica musi postawić się Tuskowi [rozmowa]

Prawica jest więc na fali nie tylko dlatego, że w kilku głośnych sprawach (imigracja, wsparcie dla Ukrainy, polityka klimatyczna) społeczeństwo skręciło w prawo. Jest na fali, ponieważ jej politycy są sprytni, konsekwentni, potrafią rozgrywać swoich przeciwników i nastawiać ich przeciw sobie, jak również wykorzystywać przesadne ambicje mniejszych graczy, mamiąc ich i przyciągając politycznymi fruktami. Miejmy nadzieję, że zniechęcony tym wszystkim elektorat nieprawicowy przerzuci swoje poparcie na partie lewicowe, a nie w ogóle przestanie interesować się politykę.

Ale cóż, miałem też nadzieję, że Polska wygra z Finlandią, co było jednak znacznie bardziej prawdopodobne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta i dziennikarz ekonomiczny. Stale współpracuje z Krytyką Polityczną, „Dziennikiem Gazeta Prawna”, „Tygodnikiem Powszechnym” i „Przewodnikiem Katolickim”. Autor serii powieści kryminalnych „Metropolia”.
Zamknij