Kraj

Klicki: Gdzie jest Polska Partia Monitoringu?

Nie da się uregulować tej sprawy, nie nadeptując na odcisk jednej z grup, które na dzisiejszej, niejasnej sytuacji korzystają.

Kamery: gwarantują bezpieczeństwo i skuteczną walkę z bandytami czy służą Wielkiemu Bratu i opresji? Są blisko nas – czuwają na ulicy, na zakupach i w kawiarni – i budzą emocje. Według badań przeprowadzonych na zlecenie MSW 91% Polaków chce, by monitoring wizyjny był uregulowany prawnie. W sierpniu zeszłego roku poruszenie wywołały wiadomości o tym, że PKP IC ma w części taboru kamery, które mogą też nagrywać dźwięk. Niekontrolowany monitoring nie ma, mówiąc najbardziej ogólnie, dobrej prasy; wydaje się, że właśnie mamy dobrą koniunkturę, żeby politycznie „ugryźć” ten temat. Dlaczego więc tak się jeszcze nie stało?

Zastanawiające jednak, że ponadpartyjna większość opinii publicznej będąca za regulacjami nie ma właściwe żadnej reprezentacji parlamentarnej, nawet mniejszościowej. Liczba kamer (a za tym: nadużyć i niejasności, podobnie jak wydawanych na ich utrzymanie pieniędzy) rośnie, zainteresowanie monitoringiem i nadzorem w rządzie i ławach parlamentu nie. Jak to możliwe? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się zastanowić, komu chaos służy, a komu przeszkadza.

Minister Sienkiewicz jako ostatni polityk na tak wysokim stanowisku stawiał ograniczenie „monitoringowej wolnoamerykanki” za swój cel. I choć z zewnątrz wydawało się, że więcej w tym PR-u niż realnych działań, nie można mu odmówić tego, że temat braku regulacji funkcjonowania kamer postawił. Mimo to pracujące nad tematem od 2011 r. MSW – bez względu na to, kto nim kieruje – nie przygotowało dotychczas projektu ustawy. Minister Piotrowska w odpowiedzi na pytanie, czy rok 2015 jako termin przygotowania projektu ustawy jest realny, przyznała jedynie, że „to już długo trwa […] jest to dla nas spore wyzwanie”. Dyskusja utknęła na poziomie drugiej wersji założeń do ustawy.

A kamery jak podglądały, tak podglądają. W samej Warszawie robi to kilka tysięcy urządzeń finansowanych ze środków publicznych. Ile jest tych prywatnych, nie wie nikt.

Dotychczasowe konsultacje założeń do ustawy o monitoringu postawiły Ministerstwo Spraw Wewnętrznych pod presją różnych środowisk: z jednej strony reprezentantów branży ochroniarskiej, którzy nie dopuszczają żadnych ograniczeń w instalacji kamer, z drugiej – Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych i organizacji pozarządowych, którzy podkreślają zagrożenia dla praw człowieka, zwłaszcza prywatności, wiążące się z wszędobylskim monitoringiem. Wiele ministerstw i innych instytucji publicznych wyraża ich własne interesy, mniej lub bardziej jasno sformułowane. Kancelaria Sejmu chce, by wobec niej wyłączono obowiązek informowania o kamerach (założenia to przewidują), Ministerstwo Środowiska postuluje poszerzenie uprawnień Państwowej Straży Łowieckiej, Straży Leśnej i Straży Parku Narodowego, a Ministerstwo Obrony Narodowej domaga się wyłączenia podległych sobie budynków spod zakresu planowanej ustawy.

Ale interesów, które może naruszyć ustawa o monitoringu, jest więcej. Beneficjentami monitoringowej swobody są media (zwłaszcza tabloidy), dla których brak zasad postępowania z nagraniami jest bardzo wygodny. Brak jasnych i precyzyjnych reguł dostępu do nagrań ułatwia też sterowanie opinią publiczną poprzez zarządzanie jej lękiem i wiedzą. Ciekawym przykładem jest sprawa posła Wiplera; zaskakująco długo – zwłaszcza biorąc pod uwagę społeczne zainteresowanie – nagrania z jego starcia z policją na ul. Mazowieckiej w Warszawie nie były znane opinii publicznej. Film ujrzał światło dzienne dopiero 6 listopada – rok po bójce, a dziesięć dni przed wyborami samorządowymi, w których Wipler ubiegał się o fotel prezydenta Warszawy.

Nie można więc uregulować monitoringu bez nadeptywania na odcisk jednej z grup, które na dzisiejszej, niejasnej sytuacji korzystają. Rząd musi zdecydować, czy przygotuje ustawę, która ograniczy stosowanie kamer (chociażby poprzez zakaz nagrywania dźwięku i montowania kamer w takich miejscach, jak przebieralnie i toalety), czy zdecyduje się zachować status quo. Przeciągające się w nieskończoność prace zmniejszają szansę na uchwalenie jakiejkolwiek ustawy w tej kadencji. A bezczynność jest w tej sytuacji wyborem, po części na pewno świętego spokoju, bo oznacza odsunięcie potencjalnego konfliktu w bliżej nieokreśloną przyszłość. Tylko kto zapłaci rachunek za czekanie?

Bo poza różnymi grupami interesów są jeszcze obywatele. Około 40% Polaków, jak wynika z badań Millward Brown na zlecenie Fundacji Panoptykon, jest przeciwnych zwiększeniu liczby kamer. Czy to możliwe, by sondaże, na podstawie których politycy zwykle podejmują decyzje, nagle przestały się liczyć?

 

**Dziennik Opinii nr 64/2015 (848)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij