Cieplak: Co słychać w Katowicach, najlepszym mieście w Polsce?

Oddolna mapa społeczna Katowic jest rozległa i rozciąga się w różnych kierunkach, w przeciwieństwie do jednowektorowej polityki prezydenta Marcina Krupy.
Taras widokowy Międzynarodowego Centrum Kongresowego w Katowicach. Fot. Jakub Szafrański

W 2025 roku, mając już powszechnie dostępną wiedzę na temat innych modeli rozwoju niż turbowzrost, logika wyższego, droższego i większego jest po prostu wyścigiem, w którym ostatecznie wygrywają tylko najbogatsi, pomnażając swój kapitał.

Katowice niedawno nie tylko wygrały w rankingu najlepszego miasta w Polsce, ale i kilka miesięcy wcześniej zabłysnęły kolejną architektoniczną perłą. Dostały bowiem pierwszy w Polsce „Pomnik Parkingu dla Ślązaków i Ślązaczek Sięgający Chmur”.

Postawienie zautomatyzowanego piętrowego parkingu w centrum miasta, z którego korzysta dziennie maksymalnie kilkadziesiąt pojazdów (na 240 miejsc), kosztowało podatników jedynie 23 miliony złotych. Może jednak nie ma się co przejmować marnotrawieniem środków publicznych i potraktować go jako gigantyczny pomnik-dzieło sztuki, skoro prawie nikt go na co dzień nie używa?

Niestety, na takie ogłoszenia już za późno, bo Katowice jeszcze przed otwarciem wypuściły w świat notkę prasową, że będą „pierwszy miastem w Polsce z horyzontalnym parkingiem”. Tak oto miasto zasłynęło z najdroższego pustego parkingu za pieniądze publiczne. Miejmy nadzieję, że chociaż za kilka lat stanie się on atrakcją porównywalną z ruraparkiem (czyli dziwną konstrukcją z rur na rynku) w Mysłowicach. Zawsze to jakieś pierwsze miejsce.

Uprzejmie jest donosić na patoparkowanie

Problem nieużywanego parkingu za 23 mln bardzo dużo mówi o myśli społecznej katowickich włodarzy. I jest tylko przykładem. Problem leży głębiej niż na powierzchni inwestycji, której – jak widać – nikt nie potrzebował. Decyzja o postawieniu go nie jest przecież jedyną nieudaną decyzją, która wskazuje, na czym opiera się model zarządzania miastem oraz wizja jego rozwoju. To model marketingowy, a nie społeczny.

W takim modelu ignorowanie kultury oddolnej, obywatelskiej i partycypacyjnej (która, gdyby ją zmapować, jest w Katowicach całkiem spora) i głosu osób zamieszkujących miasto jest pewną tendencją na dłuższą metę prowadząca do zaniku życia społecznego.

Chcesz być pierwszy? Wybierz odpowiedni ranking!

Ale wróćmy do wspomnianego na początku tekstu rankingu z sierpnia 2025, przeprowadzonego przez Business Insider Polska. Mieszkając na Śląsku trudno było się nie dowiedzieć o tym, że mieszkamy w raju, bo informacja natychmiast stała się wodą na marketingowy młyn regionu.

Warto zerknąć, jakie czynniki wzięto pod uwagę, aby wyliczyć laureata. Są nimi: bezrobocie, średnie wynagrodzenia, dostępność mieszkań, dostęp do lekarzy na NFZ, poziom przestępczości, jakość powietrza.

Pomijając dosyć niejasną metodę wyliczeń, wychodzi na to, że o ile Katowice są pierwsze, to problemem pozostaje nadal jakość powietrza (życie w „najlepszym mieście” jak widać nie musi oznaczać życia w zdrowiu) i bezpieczeństwo (wg innych danych, na przykład tych z GUS-u, Katowice plasują się na drugim miejscu w Polsce jako miasto najbardziej niebezpieczne).

Co do dostępu do lekarzy i mieszkań równie trudno powiedzieć, o czym dokładnie dane mówią, bo ranking w kategorii „Dostępu do służby zdrowia” dotyczy tylko wybranych specjalizacji. Podobnie wygląda sytuacja lokalowa mieszkańców i mieszkanek, którym w większości brakuje raczej środków na to, aby zamieszkać na jednym z nowych osiedli w najlepszym mieście w Polsce. To rzecz jasna nie tylko problem Katowic, lecz braku odpowiedniej polityki krajowej.

Jest jednak pewna różnica. W Katowicach wielu inwestorów przynajmniej nie kryje się z tym, że ich obiekty mieszkalne nie mają służyć mieszkańcom i mieszkankom. Na przykład nowa, najbardziej reklamowana dzielnica (nomen omen nazywa się „Pierwsza”) i jej okolica, która psuje założenia urbanistyczne Strefy Kultury, spotkała się z krytyką inicjatywy obywatelskiej Kato!Protest, która nazwała problem, powołując się na wypowiedź prezesa firmy deweloperskiej ATAL S.A. Zbigniewa Juroszka, stawiającego tam wieżowiec Atal-Olimpijska.

W wywiadzie udzielonym dla Katowice.24 inwestor mówił, że powstające tutaj apartamenty to na ogół „drogie mieszkania”, w których nabywcy zatrzymują się „podczas targów czy wystaw”. Dodawał, że nabywcy apartamentów w takich wieżowcach „w 90-95 proc. nie chodzą po kredyt hipoteczny” i że jest to dla nich inwestycja kapitałowa, bo wartość m2 w takich wieżowcach „za 10-15 lat to będzie na pewno pomiędzy 15 a 20 tys. euro”. Same apartamenty będą też droższe od „byle jakich mieszkań”. A im wyżej, tym drożej.

Zaleta patodeweloperki? To, że w kraju o tak dużym głodzie mieszkaniowym ktokolwiek buduje mieszkania [rozmowa]

Dokładnie taką logiką zdaje się kierować w decyzjach o przyszłości miasta prezydent Marcin Krupa. I nie zmienia tego nawet dobra i wyczekiwana przez mieszkańców, zakomunikowana 3 września decyzja o tym, że deweloperzy (którzy jak widać już wcześniej mówili wprost, po co im budynki) będą musieli płacić miastu wyższy podatek (34 złote za metr kwadratowy przy prowadzeniu działalności gospodarczej, a nie 1,19 złotego jak w przypadku użytku mieszkaniowego).

Wizja miasta jednak pozostaje wciąż taka sama. Prezydent wydał już zgodę na gmachy, udając, że wzrost cen i pejzaż chaotycznego miasta upstrzonego wieżowcami z szyldami firm doprowadzą do lepszego życia. Ostatecznie gmachy jednak go nie stworzą. Bo w 2025 roku, mając już powszechnie dostępną wiedzę na temat innych modeli rozwoju niż turbowzrost, logika wyższego, droższego i większego jest po prostu wyścigiem, w którym ostatecznie wygrywają tylko najbogatsi, pomnażając swój kapitał. A przegrywa cała reszta: nie tylko ludzie, ale i przyroda oraz przestrzeń publiczna.

Miasto bez kobiet i różnorodności, ale za to z „dynamicznym stołem”

Bazując jedynie na wybiórczych danych (rankingoza), wielkich skalach (liczba sprzedanych pod patodeweloperkę terenów i nowe gmachy) i związanym z nimi marketingiem miast nie da się opowiedzieć o tym, co składa się na naprawdę dobre życie w mieście. A już na pewno w żadnym stopniu nie da się opisać, jak subiektywnie odczuwają dobre życie mieszkańcy i mieszkanki Katowic.

Na temat polityk miejskich bazujących na innych wartościach społecznych niż zysk najbogatszych powstało naprawę wiele badań i książek (choć może akurat w Katowicach byłby problem, żeby taką książkę kupić – znajduje się tutaj tylko jedna księgarnia kameralna, a miasto uznało, że zawijanie się branży księgarskiej i brak kultury literackiej nie jest jej problemem, o czym szerzej pisał Zbigniew Rokita). Co by jednak nie mówić, obszar wiedzy o politykach miejskich i związanych z nimi praktyk partycypacyjnych bardzo się rozwinął i trzeba naprawdę mocno się wysilić, aby tego nie dostrzec.

Paradoks polega jednak na tym, że teoretycznie i na poziomie marketingowego storytellingu miasto Katowice udaje, że rozumie, iż miasta w 2025 powinny dbać o inne wartości niż w roku 1995. Nie jestem jednak przekonana, czy widzi, że nie będzie Dubajem (i naprawdę nie musi nim być, bo ludzie mają tutaj inne potrzeby). Katowice niezmiennie jednak grają w tę grę, udając, że budowanie nowoczesnego miasta jest jak gra w Monopol. Oczywiście można od dzwonu pochylić się nad mieszkańcami, pogłaskać po główce, wysłuchać ich głosu (na przykład powołać Katowicką Radę Równego Traktowania), ale gra toczy się przy innym stole.

Gracie w „Monopoly”? Robicie to źle

czytaj także

Może więc czas, żeby nazwać te sprzeczności pomiędzy tym, co się mówi a tym, co się robi?

Na przykład podczas ostatniego Europejskiego Kongresu Gospodarczego miasto gościło ekspertki w zakresie przestrzeni publicznej – Kanadyjkę Lesli Kern (autorkę m.in. książki Miasta dla kobiet) i May East (brytyjsko-brazylijską badaczkę, doradczynią ONZ i urbanistkę), które jasno komunikują, że miasta to nie gmachy zasilające zyski wąskiej grupy społecznej, lecz szereg innych czynników, od bezpieczeństwa przez kulturę społeczną, dbałość o osoby wykluczone, mobilność, dostęp do zieleni i kultury po więzi społeczne.

Niespodzianka! To samo mówią miastu na co dzień społecznicy, którzy nie muszą przylatywać w tym celu samolotem i mogą podjechać na konsultację baną (tramwajem). Tak czy inaczej, po wielkim evencie EKG, Kolektyw Każda Jest Ważna (oddolny ruch założony przez kobiety ze Śląska i Zagłębia w reakcji na brak polityk równościowych i systemową dyskryminację m.in. w Katowicach) spotkał się z ekspertkami (na zaproszenie Górnośląsko Zagłębiowskiej Metropoli, miło!).

Zaczęłyśmy spotkanie od analizy wraz z zaproszonymi ekspertkami, dlaczego podczas całodniowego wydarzenia w Katowicach, w jakim wzięły udział urbanistki, Polskę reprezentowali jedynie mężczyźni. Analiza długo nie trwała, bo odpowiedź była jasna: mieszkanki nie pasowały do marketingu imprezy, gdzie ważni ludzie załatwiają biznesy w kuluarach i przy stołach władzy.

Szynków żal. Co zostało po śląskich knajpach robotniczych?

Rozmowa przeszła szybko na to, jak ekspertki mogłyby pomóc mieszkankom przekonać m.in. władze Katowic, że wielkie imprezy, na których włodarze przekonują, że rozumieją kulturę społeczną, nie przyniosą żadnych zmian, skoro nie biorą głoszonych (zarówno przez ekspertki, jak i przez własnych mieszkańców na co dzień) postulatów pod uwagę w swoim modelu zarządzania miastem.

Prezydent Krupa zasłynął w 2024 roku z wypowiedzi o preferowaniu w zarządzaniu miastem „dynamicznego stołu złożonego z mężczyzn”, gdy zapytano go w Polskim Radiu Katowice, czy uwzględnia współpracę z kobietami na stanowisku zastępczyń. Jego odpowiedź łączy się ze strategią zarządzania miastem, w której nie tylko nie widzi kobiet, ale i całej społecznej kultury: jej różnorodności i powiązanych z nią nierówności.

W Katowicach nie mieszkają sami inwestorzy. Mieszkają w nich ludzie, którzy potrzebują innych inwestycji niż wieżowce. Nie da się w takim modelu dostrzec licznych perspektyw wykraczających poza stół i perspektywę władzy. Zresztą kiedy zaprosiłyśmy go do udziału w warsztatach równościowych (skoro ma problem z komunikowaniem się z kobietami), żeby podniósł swoją wiedzę w tym zakresie, nie skorzystał z tej darmowej oferty edukacyjnej od mieszkanek. Cóż.

Co zasłaniają gmachy?

Kultura oddolna w Katowicach jest największym atutem regionu, budującym jego społeczny klimat. To więzi społeczne umożliwiają robienie wielu rzeczy razem. Choć brakuje tak zwanych „trzecich miejsc”, nadal rozmawiamy i spotykamy się. A mamy: rozległe ogrody działkowe (tutaj nawet raz – jeszcze za życia – wystawę robił Erwin Sówka) z domami działkowca, familoki, gdzie ludzie się znają, parki i bezpretensjonalne śląskie gospody, czy miejsca kultury niefinansowane przez miasto, ale użyczające za darmo przestrzeni na spotkania, takie jak pracownia Piastowska 1 (działa od ponad 50 lat i jest znana w całej Polsce, ale dotację od miasta otrzymała raz) czy 5Dom. To one tworzą klimat miasta i pozwalają ludziom spontanicznie się organizować.

Bardzo jednak brakuje stałych „trzecich miejsc”, takich, gdzie poza sezonem letnim i mniej spontanicznie dałoby się coś robić. Na przykład miejsc, gdzie można prowadzić rozmowę o tym, że inny model rozwoju miasta jest możliwy.

Jeśli chodzi o kulturę instytucjonalną, to dominuje raczej model biernego uczestnictwa w eventach wysokiej rangi i pokazywanie, iż kultura Katowic jest prestiżowa. I że dużo kosztowała. I że przyjeżdżają tu specjalnie ludzie spoza Katowic.

Właściwie to pewien paradoks, że miasto tak często się chwali, że dużo wydaje na kulturę instytucjonalną. Tylko w 2025 na ten cel przeznaczy (do końca roku) 125 mln złotych. Środki zostaną przeznaczone na obecne instytucje i dwie nowe: Centrum Himalaizmu Jerzego Kukuczki (47 mln) i Centrum Edukacji Muzycznej im. Wojciecha Kilara (16,5 mln). Można by i temu przyklasnąć, jednak zanim to nastąpi zastanówmy się, czy o dobrym modelu polityki kulturalnej naprawdę mówią tylko jej sumy?

Czy naprawdę, po długiej debacie w skali ogólnopolskiej o kulturze i rozwoju, inwestycja w gmachy nadal pozostaje najbardziej atrakcyjną wizją upowszechniania kultury? Szczególnie wtedy, gdy nieproporcjonalnie mniej przeznacza się później publicznych środków na funkcjonowanie miejsc, w których ludzie czują, że są ich częścią i że mają wpływ na to, jakie one są. Czy naprawdę głównym rodzajem uczestnictwa ma być wpłata za wejście, aby zobaczyć wystawę, czy możliwość poczucia się częścią społeczności skupionej wokół instytucji?

O kulturę społeczną

Zestawmy znaczenie tych 125 mln złotych dla instytucji z kwotami przeznaczonymi na społeczny rozwój miasta i wsparcie form kultury oddolnej. Czy w ogóle da się zmierzyć wartoś

, jaką niosą inicjatywy obywatelskie, które od lat nie otrzymują środków miejskich na działania lub są ignorowane jako narzekania psujzabawy? Traktowane jako szkodliwe, bo konstruktywnie krytykujące z pozycji mieszkańców wizerunek, tak mozolnie promowany w wykupionych reklamach o „najlepszym mieście”?

Problem w tym, że inicjatywy niezależne, rozwijające się poza obiegiem środków publicznych, nie będą trwały wiecznie bez dostrzeżenia ich znaczenia dla rozwoju miasta. A miasta bez dialogu obywatelskiego mieć się nie da. To on kształtuje jego klimat, model, więzi. Bez niego nie ma mowy o budowaniu jakichkolwiek relacji i poprawie tego, co w Katowicach kuleje: demokracji obywatelskiej poza perspektywą „dynamicznego stołu złożonego z mężczyzn”. Podmioty społeczne i oddolne pracują codziennie nad tym, aby nie tylko „odejść od stołu”, ale i pójść w przestrzeń miasta, zobaczyć co się w nim dzieje, jakie nosi rany, z czym się mierzy, jakie są jego bolączki, pragnienia i marzenia „na miarę”.

Dlatego właśnie oddolna mapa społeczna Katowic jest rozległa i rozciąga się w różnych kierunkach. W przeciwieństwie do jednowektorowej polityki Krupy. Nie opiera się też na konkurencji, lecz na uzupełnianiu się inicjatyw, które łatają dziury po braku perspektyw na rzecz poprawy życia w tych aspektach, których rankingi o palmę „pierwszego miasta” nie odnotują.

Zalega: Nie da się pisać historii Śląska w oderwaniu od historii Niemiec [rozmowa]

Myśląc o Katowicach, myślę i o szerszym obrazie kultury społecznej w Polsce. Czy znikające na coraz większą skalę NGOsy, które tworzyły latami w miastach „trzecie miejsca”, poza instytucjami lub we współpracy z nimi, nie pokazują, że z modelem kultury jest coś nie tak?

Kulturę społeczną miast odzwierciedlają nie tylko ich modele zarządzania środkami publicznymi, ale ich polityka kulturalna. Kiedy skupia się wyłącznie na wskaźnikach liczbowych i wizerunku, trudno rozmawiać o dobrym życiu w mieście. O konieczności zmiany sposobów mierzenia uczestnictwa w kulturze, o tworzeniu „trzecich miejsc”, o przecięciach, na których tworzy się realne miejskie życie.

I na koniec: czy naprawdę warto przekonywać mieszkańców że żyją w „najlepszych miastach”? Może jednak lepiej przyjąć, że jeśli w mieście będzie im dobrze, to nie będą potrzebowali w tym celu reklamy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Anna Cieplak
Anna Cieplak
Animatorka kultury, pisarka
Animatorka kultury, aktywistka miejska, autorka książek "Zaufanie" (2015), "Ma być czysto" (2016). Na co dzień pracuje z dziećmi i młodzieżą (od 2009 w Świetlicy Krytyki Politycznej "Na Granicy" w Cieszynie), nagrodzona za działalność w zakresie kultury przez MKiDN (2014), stypendystka programu "Aktywność obywatelska" (2015).
Zamknij