Udział w kilkugodzinnych przesłuchaniach w obecności funkcjonariuszy i prawnika z fundamentalistycznej organizacji Ordo Iuris, strach, bezradność i trauma psychiczna – to cena, jaką studentom z Uniwersytetu Śląskiego przyszło zapłacić za skargę złożoną przeciwko prof. Ewie Budzyńskiej. Wykładowczyni została oskarżona m.in. o propagowanie homofobii na zajęciach. Ale teraz to oni muszą tłumaczyć się policji. – To odwet i atak na naszą wolność – mówi nam Sylwia Kwaśniewska, jedna ze studentek, którą wezwano na komisariat.
„Wygląda to na przesłuchanie w celu zastraszenia, a nie standardowe działania organów ścigania” – tak o sytuacji studentów socjologii Uniwersytetu Śląskiego informowali w mediach społecznościowych przedstawiciele Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Organizacja nagłośniła sprawę po tym, jak dowiedziała się, że osoby, które stawiły się na komisariacie Komendy Miejskiej w Katowicach, nie zostały powiadomione o powodach konieczności złożenia zeznań.
Z relacji studentów i studentek, na które powołuje się Ośrodek, wynika również, że warunki prowadzenia czynności policyjnych pozostawiają wiele do życzenia. Przesłuchiwani „siedzą w środku po kilka godzin, wychodzą roztrzęsieni, dziewczyny płaczą”.
Przesłuchiwani jak zabójcy
– To wszystko zaczęło się kilka dni temu, gdy dostaliśmy telefon od studentów Uniwersytetu Śląskiego. Opowiedzieli nam, że postępowanie wprawdzie było koordynowane przez policjantów, ale odbywało się w obecności prawnika z Ordo Iuris, który de facto prowadził dużą część przesłuchania. Nasi rozmówcy wyrazili ogromne zaniepokojenie formą przesłuchania, mnogością pytań, które wykraczały poza zwykłe ustalanie faktów i były zadawane głównie przez przedstawiciela OI, oraz przewlekłością tego postępowania – niektórzy musieli spędzić na komisariacie nawet do czterech godzin – wskazuje Konrad Dulkowski, szef OMZRiK.
Dokładnie tyle czasu zajęło funkcjonariuszom przepytywanie Sylwii Kwaśniewskiej. Studentka stawiła się na komendzie w środę 27 maja. – Czułam się bardzo zestresowana, zastraszana i uciszana na długo przed przesłuchaniem. Jestem bardzo zmęczona i zdezorientowana tym, co się dzieje. Ale jednocześnie bardzo dziękuję osobom, które przyszły pod komisariat w geście solidarności z nami. To dla mnie i moich koleżanek oraz kolegów bardzo ważny gest, który dodaje siły – opowiada nasza rozmówczyni.
Jestem w Katowicach, pod komisariatem, w którym przesłuchiwane są studentki, które wniosły skargę na treści zajęć prowadzonych przez wykładowczynię. Ponieważ jest nas więcej, policja próbowała skłonić wszystkich do rozejścia się, jednak dzięki mojej interwencji wciąż tu jesteśmy. pic.twitter.com/QcrSmCmIOv
— Wanda Nowicka (@WandaNowicka) May 27, 2020
To od Sylwii dowiadujemy się, że początkowe wizyty studentów na komisariacie odbyły się bez uczestnictwa pełnomocników. – Dopiero mnie jako pierwszej udało się wejść na przesłuchanie z prawnikiem, co nadało postępowaniu odrobinę bardziej ludzki wymiar – mówi Kwaśniewska.
Konrad Dulkowski zaznacza z kolei, że jego organizacja od kilku dni walczyła o zezwolenie na to, by studenci byli przesłuchiwani w obecności pełnomocnika. – Policja i prokuratura przerzucały się między sobą odpowiedzialnością za udzielenie takiej zgody. W końcu się jednak udało, a w międzyczasie do sprawy dołączyła grupa osób wspierających studentów, w tym prawników, którzy będą ich reprezentować, oraz wykładowców z UŚ i innych uczelni – mówi przedstawiciel OMZRiK.
Jednym z adwokatów zaangażowanych w sprawę jest prof. Mariusz Fras, nauczyciel akademicki z Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Śląskim. W rozmowie z nami wyraził ogromne oburzenie działaniami funkcjonariuszy. – Dochodzenie jest prowadzone na polecenie prokuratury rejonowej. W czynnościach uczestniczy przedstawiciel Ordo Iuris jako pełnomocnik prof. Ewy Budzyńskiej, występującej w tym postępowaniu jako osoba pokrzywdzona – mówi prawnik.
– Przesłuchania trwają stanowczo zbyt długo, znacznie dłużej niż w większości spraw o zabójstwo. To niewyobrażalny skandal, którym jestem głęboko wstrząśnięty, studenci zaś są przerażeni i zmęczeni. Nie rozumieją niesprawiedliwości, jaka właśnie ich spotyka – mówi prof. Fras.
czytaj także
Paragraf zawsze się znajdzie
Profesor Fras uważa, że całe postępowanie zostało zainicjowane w celu kontynuowania walki ideologicznej, jaką w Polsce od lat prowadzi Ordo Iuris, a nie w ramach zbadania potencjalnego złamania prawa. Śledztwo jest prowadzone na podstawie paragrafu dotyczącego fałszowania dowodów w postępowaniu dyscyplinarnym, które toczy się na uczelni przeciwko prof. Budzyńskiej i które rozpoczęto na wniosek studentów UŚ.
– Ma sugerować, że doszło do fabrykowania dowodów przeciwko wykładowczyni. Uważam jednak, że art. 235 został pretekstowo wyciągnięty po to, by móc przeczołgać studentów przez całe postępowanie przygotowawcze. Sama dolegliwość uczestniczenia w tym procederze jest już swego rodzaju „karą” za złożenie skargi na prof. Budzyńską i ma za zadanie wywołać efekt mrożący, by kolejni studenci, będący potencjalnymi świadkami szerzenia ideologii niezgodnej ze stanowiskiem świata nauki, ale uznanej za jedynie słuszną przez fundamentalistów pokroju OI, bali się zgłaszać swoje protesty – twierdzi szef OMZRiK.
Przedstawiciele Ordo Iuris odżegnują się i twierdzą, że „postępowanie karne, wbrew twierdzeniom pojawiającym się w przestrzeni publicznej, nie zostało zainicjowane przez prof. Ewę Budzyńską ani przez Instytut Ordo Iuris”. Tę wersję potwierdziła w poniedziałek oficer prasowa katowickiej policji mł. asp. Agnieszka Żyłka, podając, że zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa to dzieło osoby prywatnej, niemającej związku ani z wykładowczynią, ani studentami. „Ta osoba uznała, że pani profesor może być pomawiana, i złożyła zawiadomienie do prokuratury w styczniu” – powiedziała policjantka. Według dziennikarzy „Faktu” tą tajemniczą donosicielką miała być działaczka śląskich struktur Solidarnej Polski.
Z oświadczenia Ordo Iuris dowiadujemy się zaś o powodach, dla których prawnicy organizacji zdecydowali się na reprezentowanie prof. Budzyńskiej. „Instytut Ordo Iuris, z uwagi na fakt pozostawania sprawy w bezpośrednim związku z postępowaniem dyscyplinarnym przed Komisją Dyscyplinarną Uniwersytetu Śląskiego, w którym prawnicy Instytutu bronią pani Profesor, objął pokrzywdzoną bezpłatną pomocą prawną. Udział pełnomocnika pokrzywdzonej w czynności dochodzenia jest możliwy na podstawie art. 317 § 1 kodeksu postępowania karnego i stanowi realizację uprawnień procesowych pani Profesor. Przesłuchiwani studenci oświadczyli, że wiedzą, iż udział pełnomocnika jest możliwy, bowiem konsultowali to z prawnikiem [Sylwia Kwaśniewska: „Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po kilku pierwszych przesłuchaniach, policja nie informowała o tym wcześniej” – przyp. red.]. Udział prawników Ordo Iuris w czynności jest zasadny z uwagi na konieczność zabezpieczenia interesów prof. Ewy Budzyńskiej, w szczególności w sytuacji, w której w toku postępowania dyscyplinarnego podnoszone są zarzuty rażących uchybień w toku czynności wyjaśniających prowadzonych przez Rzecznika Dyscyplinarnego UŚ” – czytamy w komunikacie.
Desperacja Ordo Iuris i zalążek lewicowego „Progresso Iuris”
czytaj także
Wolność ideologiczna, nie naukowa
Przypomnijmy, że na liście zarzutów przeciwko wykładowczyni znalazły się m.in. nietolerancja, homofobia, brak obiektywizmu oraz propagowanie treści dyskryminujących i niezgodnych ze stanowiskiem świata nauki. Oficjalne zawiadomienie o nadużyciach Ewy Budzyńskiej 12-osobowa grupa studentów socjologii złożyła w styczniu tego roku, ale o sprawie było głośno już wiele miesięcy wcześniej. Uczestnicy zajęć prowadzonych przez socjolożkę skarżyli się, że zamiast rzetelnej wiedzy naukowej otrzymywali od profesorki wykłady na temat jej skrajnie konserwatywnych poglądów.
– Opierały się one w dużym stopniu na uprzedzeniach w stosunku do różnych grup społecznych, osób o nieheteroseksualnej orientacji czy innym niż katolickie wyznaniu – opowiada Sylwia Kwaśniewska, reprezentantka grupy studentów, którzy o praktykach prof. Budzyńskiej zdecydowali się poinformować władze uczelni. – Szczególnie wstrząsające było wmawianie nam, że kobiety korzystające ze spirali [domacicznej – przyp. red.] rodzą dzieci „z antenkami w głowach”. Zresztą prof. Budzyńska wielokrotnie demonizowała wszystkie środki antykoncepcyjne, stawiając je na równi z poronnymi, a także wykazując się zerową wiedzą na temat tabletek „dzień po” – dodaje nasza rozmówczyni.
Od akademiczki można było także dowiedzieć się, że „aborcja to morderstwo”, „normalna rodzina składa się z mężczyzny i kobiety”, a „ideologia gender” niczym nie różni się od komunizmu. – Jej wypowiedzi zawsze miały ton narzucający, wywierała na nas presję, byśmy myśleli tak samo jak ona. Nie było przestrzeni do dyskusji i sprzeciwu – dopowiada Kwaśniewska.
W obronie profesorki stanęli m.in. Akcja Katolicka, Rada Społeczna przy Arcybiskupie Metropolicie Katowickim, minister środowiska Michał Woś oraz ówczesny wicepremier Jarosław Gowin, który w ślad za reprezentantami Ordo Iuris wskazał, że na uczelniach powinna obowiązywać wolność słowa i nauczania, a także głośno opowiadał się za projektem nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym autorstwa… Instytutu Ordo Iuris.
Ów projekt w dużym skrócie zakłada, że uniwersytety mają być miejscem swobodnego „głoszenia poglądów”, których nie trzeba potwierdzać np. badaniami naukowymi. To stwarza pole do popisu właśnie takim organizacjom, jak OI, które do studentów i studentek kierują ofertę spotkań, warsztatów czy dyskusji związanych m.in. z walką z „ideologią gender”, aborcją czy homoseksualizmem.
Gdy Uniwersytet Śląski zaczął sprawdzać, czy prof. Budzyńska naruszyła zasady obiektywizmu, Ordo Iuris wzięło ją w obronę tłumacząc, że wykładowczyni padła ofiarą dyskryminacji i ograniczenia wolności akademickiej. – Studenci uważają, że pani Budzyńska prowadziła zajęcia w sposób tendencyjny, narzucając im światopogląd wzięty rodem ze średniowiecza. Tymczasem socjologia to nauka empiryczna, która musi być oparta na twardych podstawach i badaniach. Uczelnia zaś jest od tego, aby uczyć studentów obiektywizmu, krytycyzmu, a nie wciskać im podważone przez naukę herezje. Jako nauczyciele akademiccy jesteśmy zobowiązani do tego, by przekazywać wiedzę obiektywną, sprawdzalną i namacalną, a nie uzależnioną od widzimisię. Jeżeli prof. Budzyńska nazywa studentki noszące wkładki domaciczne aborcjonistkami, to przeczy faktom i przekracza wszelkie granice absurdu – komentuje prof. Mariusz Fras.
Wilk w owczej skórze, czyli jak Gowin z Ordo Iuris walczą o wolność słowa
czytaj także
Opresja systemu
W obronie studentów głos w ostatnim czasie zabrały również władze UŚ, które uznały toczące się w prokuraturze postępowanie za ingerencję w autonomię uczelni. „Z głębokim zaniepokojeniem odbieramy podejmowane przez organy ścigania przesłuchiwanie studentów, którzy zdecydowali się wnieść skargę na budzące ich sprzeciw treści zajęć prowadzonych przez panią dr hab. Ewę Budzyńską” – napisał prorektor Uniwersytetu Śląskiego ds. kształcenia i studentów prof. Ryszard Koziołek.
„Skarga ta stanowi przedmiot postępowania prowadzonego przez niezależną komisję dyscyplinarną UŚ, zgodnie z obowiązującymi w tym względzie przepisami. Nie ma żadnych podstaw, aby wątpić w rzetelność i bezstronność działań tej komisji. Czynności organów ścigania podejmowane w czasie, gdy toczy się nadal postępowanie przed organami uczelni, są odbierane przez wielu członków wspólnoty naszego Uniwersytetu jako ingerujące w autonomię funkcjonowania jego organów. Powinny one realizować powierzone im przez prawo zadania w sposób nieskrępowany, z poszanowaniem zasad wolności słowa, autonomii uczelni oraz podstawowych wartości, jakie szanowane winny być w Uniwersytecie”– czytamy w oświadczeniu.
W niepewnym, rozpadającym się świecie ultrakonserwatyści karmią się strachem
czytaj także
Sylwia Kwaśniewska czuje, że wyrazy wsparcia z uniwersytetu nadeszły zbyt późno. – Mam mieszane uczucia co do tego, w jaki sposób zachowują się władze uczelni. Odnoszę wrażenie, że reagują na ten problem tylko dlatego, że stał się głośny i medialny. Bardzo jest mi przykro, że przedstawiciele uniwersytetu nie podjęli zdecydowanych działań od razu po złożeniu naszej skargi. Pomimo tego, że na naszych zajęciach miały miejsce wyraźne nadużycia, pani Budzyńska pracowała na uniwersytecie w kolejnym semestrze. Wtedy uczelnia nic z tym nie zrobiła, a teraz nagle interesuje się sytuacją studentów. Według mnie jest to po prostu próba ratowania wizerunku – mówi studentka, dodając, że sytuacja jej i jej kolegów oraz koleżanek jest bulwersująca oraz wycieńczająca psychicznie.
– Uważam, że to wszystko powinno pozostać w murach uniwersytetu, a nie trafiać na policję. Właściwie wciąż nie wiemy, dlaczego sprawa toczy się dalej właśnie tam. Jesteśmy oburzeni. Skorzystaliśmy z przysługujących nam praw, a teraz musimy się z tego tłumaczyć policji. To atak na naszą wolność – zaznacza nasza rozmówczyni.
W podobnym tonie wypowiada się Mariusz Fras, który uważa, że sprawa prof. Budzyńskiej stanowi pogwałcenie dobrych obyczajów akademickich i powinna być rozwiązana przez uczelnianego rzecznika dyscyplinarnego, a nie z udziałem prokuratury.
– To są młodzi ludzie, którzy mają 22 lata i, zapewne w przeciwieństwie do wielu z nas, jeszcze jakieś ideały. Nic dziwnego, że mają w sobie ogromne poczucie niesprawiedliwości, które je zmrozi albo zabije w tak młodym wieku. Część z nich już jest w depresji, korzysta z pomocy psychologicznej, której kosztów nikt nie pomaga im pokryć. Traktują to postępowanie karne jako odwet. Bardzo się boją, że osoby zaangażowane w dochodzenie zrobią wszystko, by doprowadzić ich do postawienia w stan oskarżenia. Oczywiście będę wraz z innymi adwokatami robił wszystko, by tak się nie stało. Jednak mam wrażenie, że żyjemy w państwie nie tylko teoretycznym, ale i opresyjnym, które nie gwarantuje studentom bezpieczeństwa i obrony praw, lecz ich nęka. Obawiam się, że system nie będzie mieć dla nich litości. Przykro mówić w ten sposób o moim kraju, ale taka jest smutna prawda – twierdzi wykładowca.
***
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.