Dla rządzącej Polską prawicy ci ryczący, zamaskowani faszyści to sól tej ziemi.
Marsz Niepodległości organizowany przez skrajną prawicę znów przejdzie ulicami Warszawy. Polskość będą czcić zapalanymi w gęstniejącym listopadowym mroku flarami, rasistowskimi hasłami, banerami, na których obok symboli totalitaryzmu na pewno dostrzeżemy „zakaz pedałowania”. Polskimi flagami będą wymachiwać głównie zamaskowani, biali, wrzeszczący faceci.
Mimo że jak co roku organizatorzy deklarują, że to święto wszystkich Polaków, na które mogą przyjść rodziny z dziećmi, komendant policji prosi o usunięcie z trasy marszu metalowych koszy na śmieci oraz rowerów Veturilo i hulajnóg − czyli sprzętu mobilnego, którym można na przykład rzucić, by okazać swój szacunek pokoleniom walczącym o odzyskanie niepodległości.
Pierwszy raz Marsz Niepodległości organizowany przez skrajną prawicę przejdzie przez Poznań. Organizatorzy przekonują, że będzie pokojowo i przyjaźnie, tylko żeby nie było flag ukraińskich ani unijnych. Ma być ekskluzywnie, tylko dla Polaków.
Marszowicze ochraniani będą przez policję, która dopiero co wraz z innymi służbami mundurowymi demonstrowała pod Kancelarią Premiera, domagając się podwyżek. Rozsądnie, tuż przed świętem niepodległości, kiedy widać, jak są potrzebni, by ochraniać tłum narodowców, których może rozjuszyć i sprowokować śmietnik, drzewko, hulajnoga czy tęczowa flaga na balkonie. Słusznie, bo skoro są pieniądze na Bąkiewicza i jego chuliganów, to dla wyrównania rząd powinien dosypywać i policji.
Za takie pieniądze jak dziś to może i mogliby jeszcze raz zrobić obławę na osoby LGBT na Krakowskim Przedmieściu czy trzymać w kotle i pryskać gazem w demonstrujące kobiety, ale zmagać się z rosnącymi zastępami polskich „patriotów” może już im się nie chcieć.
Może im się też nie chcieć uczestniczyć w „ochronie polskich granic”, skoro już wiadomo, że wywózki są bezprawne i funkcjonariuszom, którzy się tego dopuszczają, grozi postępowanie karne. Rząd wciąga służby we wspólnictwo, wystawia je przeciw własnym obywatelkom, przymusza do działań niegodnych jak wywożenie głodnych, wyziębionych ludzi za odrutowaną granicę, zmusza do naginania i łamania praw człowieka, odziera z zaufania, jakim cieszyli się funkcjonariusze służb w społeczeństwie. Trudno się dziwić, że oczekują za to wyższych wynagrodzeń.
Napięcie przedświąteczne, które utrzymuje się od lat, aktywizuje nie tylko policję, ale i ABW. Smutni panowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jak mówi Ola Ziemiańska z kolektywu antyfaszystowskiego Szpila, od lat, niezależnie od tego, kto akurat rządzi, próbują dowiedzieć się, czego mogą się spodziewać 11 listopada.
− W różnych latach natężenie kontroli się zmienia. Funkcjonariusze dzwonią, przychodzą do domów osób, o których wiedzą, że są związane z ruchem antyfaszystowskim. W nieformalny sposób próbują pozyskać informacje. Nie da się ukryć, że rozmowy ze służbami zawsze mogą wywołać stres. Nie każdy wie, jak się zachować, jakie obywatel ma prawa. Teraz przypominamy, że nie ma konieczności rozmawiać z nimi, wpuszczać do mieszkania. Dopóki nie jest to żadne oficjalne wezwanie na przesłuchanie, sugerujemy odmawiać rozmów i spotkań − tłumaczy Ola Ziemiańska.
Skazani na polskość?
11 listopada polscy nacjonaliści okazują dumę z bycia Polakiem. Zawsze się zastanawiałam, z czego tak naprawdę są dumni, na czym polega czerpanie poczucia dumy z czegoś, w czym się nie miało żadnego udziału, na co się nie zapracowało, co nie wymagało żadnego wysiłku, nawet decyzji? Na bycie Polakiem w tym nacjonalistycznym wydaniu, gdzie tożsamość jest osadzona na przynależności etnicznej, religijnej i językowej, większość obywateli naszego okaleczonego historią kraju jest po prostu skazana. Jaki to powód do dumy?
Nie zastanawia to polityków rządzących dziś Polską, którzy maszerujących nacjonalistów hojnie finansują, idą na ich czele, przekonują, że ci ryczący, zamaskowani faszyści to sól tej ziemi.
Tę samą tożsamość, na którą nikt z Polaków sam nie zapracował, rządzący dziś krajem prawicowi politycy w odniesieniu do niektórych grup próbują w dodatku podważyć: zawężając tę i tak mocno jednolitą i monotonną wspólnotę do jeszcze węższego kręgu białych, katolickich zjadaczy kiełbasy.
Ten pomysł na tożsamość narodową, bazującą na przynależności etnicznej, języku i religii, jest też, jak się wydaje, powodem, dla którego święto odzyskania niepodległości Polski wciąż nie jest radosne. 11 listopada nie daje żadnej zabawy, a zostaje się po nim z kacem.
A może podstawy tożsamości narodowej trzeba przemyśleć jeszcze raz, wrócić do tradycji, w której jest ona wynikiem wyboru, decyzji, jest po prostu polityczna? W którym polskość jest zbiorem wartości i postaw, które pociągają, fascynują, ciekawią, że chciałoby się być Polką czy Polakiem. Wyobrażacie to sobie? Polskość nie z konieczności, ale z wyboru? Tak jak to jest w Ukrainie, gdzie wizja Ukrainy jako kraju wolności, witalności i rozwoju pozwala budować ją i walczyć o nią bez pytania o rodowody.
Nam pozostaje tymczasem świętowanie polskości jako zmagania z faszyzmem. Chodźmy więc na Antyfaszystowskie streetparty pod hasłem „Za Wolność Waszą i Naszą!”, na pewno będzie można przynieść tam flagę ukraińską, unijną i tęczową.