Kraj

Jan Guz: To OPZZ jest antysystemowy

Lewica musi dogadać się sama, nie zrobimy tego za nią. A wybory już za cztery miesiące.

Jakub Dymek: Panie przewodniczący, jak nastroje po „zjednoczeniowym” spotkaniu lewicy w OPZZ? Zebrani podkreślali cały czas, że najistotniejszą rolę ma do odegrania OPZZ. „Janku, dziękujemy; Janku, w tobie nadzieja; Janku, do przodu!” – można było usłyszeć. Miło?

Jan Guz: Tak. Tylko że to, co miłe, trwa zwykle krótko, a i na tę krótką chwilę trzeba sobie zapracować. Oczywiście, cieszę się, że pozycja Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych jest coraz mocniejsza. Smucę się natomiast, że partie lewicy są słabe i niezorganizowane.

Podczas spotkania 17 czerwca przedstawiciele wielu organizacji lewicowych pozytywnie odnieśli się do naszego programu „Godna praca”. Bardzo nam zależy, aby lewicowe partie włączały do swojego programu sprawy bytowe. Chcemy, by były one w Sejmie obecne.

Postulaty związkowe, szeroko pojęty socjal, były obecne zarówno w programie PiS-u, jak i w programie SLD. Przez dwie kadencje żadna z partii, pozostających wtedy w opozycji, nic z tym nie zrobiła i trzeba przypominać o tym przed każdymi kolejnymi wyborami. Albo inaczej: postulaty były, nie było przy władzy partii, które mogłyby je realizować.

Słusznie, były obecne, ale nie były realizowane. Przed każdymi wyborami większość partii obiecuje nam wdrożenie propracowniczych rozwiązań. Przypomnijmy, że dotyczy to też liberalnej Platformy Obywatelskiej. Kilka lat temu pojawiła się chociażby deklaracja Donalda Tuska mówiąca o tym, że Europejska Karta Praw Podstawowych będzie przyjęta zaraz po objęciu władzy przez PO. A co stało się później? Mimo naszego pisania i proszenia nic takiego się nie stało. Karta nie została przyjęta w pełnej postaci, a sytuacja pracowników najemnych w naszym kraju wciąż należy do najgorszych w Europie. Europejskie instytucje prawne nie mogą rozpatrywać naszych skarg i wniosków, bo nie jesteśmy objęci postanowieniami Karty.

Wracając do problematyki socjalnej, podpierają się nią różne partie – przyjmują je w programach, żeby zyskać wyborców. Niestety później, już w Sejmie, postulaty socjalne nie są realizowane. Ale wciąż walczymy, nie przestajemy domagać się obecności całościowej polityki społecznej w programach partii.

Tylko jeżeli chce się realizacji postulatów pracowniczych i społecznych i chce się, by robił to ktoś u władzy, to zazwyczaj stawia się na silniejszego. Stąd nieco hazardowe pytanie, po co obstawiać słabszą propozycję? Po co stawiać na listę, która nawet przy połączonych siłach SLD, Zielonych i TR może nie przekroczyć 8% progu dla koalicji wyborczej?

Ale mogą być ważnym języczkiem u wagi, np. w koalicji. Popatrzmy na PSL. Dziś rozwiązania emerytalne dla rolników pod wieloma względami są korzystniejsze niż dla pracujących. W związku z tym liczymy, że lewica po wyborach będzie współdecydować o kwestiach ważnych dla świata pracy. Czasami w Sejmie istotną rolę odgrywa nawet kilka głosów.

Janusz Piechociński jest wicepremierem i on rzeczywiście kwestii uprawnień socjalnych rolników – tych faktycznych i tych zmyślonych – broni bardzo twardo i kompetentnie. Ale jak i w jakiej koalicji wobec tego miałaby robić to lewica?

Może PSL jest związkiem zawodowym? [śmiech]

Jeśli partie lewicowe nie znajdą się w Sejmie, to ruch zawodowy będzie musiał przejąć wiele spraw na siebie.

Kto będzie mówił głosem pracownika najemnego i kto będzie upominał się o jego sprawy? Aby wprowadzać inicjatywy ustawodawcze do Sejmu, trzeba mieć 15 posłów. A jest jeszcze Rada Ochrony Pracy przy Sejmie, gdzie każdy klub ma swojego przedstawiciela. Kilku posłów znacząco nie zmienia sytuacji, ale mogą wprowadzić określone tematy do obiegu publicznego. Właśnie dlatego lewica powinna wejść do parlamentu.

„Solidarność” nie ma zastrzeżeń, żeby iść ręka w rękę z konserwatywną prawicą spod znaku PiS-u. Odpuszczają cały społeczny i równościowy komponent polityki w imię realizacji interesów pracowniczych, których obrońcę widzą akurat w Jarosławie Kaczyńskim.

Mamy niezbyt dobre doświadczenia z czasów, kiedy związki zawodowe przejmowały na siebie ciężar działalności politycznej. Naszą strategią nie jest bezpośrednie wchodzenie do polityki. Polityka to dla nas coś innego. Chociażby konieczność dialogu – ze wszystkimi, nie tylko z najsilniejszymi.

W OPZZ jako konfederacji związków zawodowych mamy 80 niezależnych ogólnokrajowych organizacji związkowych. Są wśród nas zwolennicy i działacze różnych partii, nie tylko z lewicy. Nie chciałbym dziś dzielić OPZZ na lewicę, prawicę, liberałów czy konserwatystów. Jeśli nasi związkowcy będą w rożnych partiach walczyli o sprawy pracownicze, to dobrze.

Weźmy prawo do emerytury ze względu na staż pracy. Siedem lat temu zgłosiliśmy ten postulat jako OPZZ. Spotkaliśmy się wtedy z kompletną obojętnością. Dzisiaj jest przekonany do tego i prezydent Komorowski, i prezydent-elekt Andrzej Duda. Większość polityków uważa, że to dobra propozycja, tylko chcieliby ją tak przedstawić, żeby nie wzmocnić związków i żeby nie przyznać, że to związki ją przygotowały.

Bo tak się robi w Polsce politykę. Tego się już nauczyliśmy jako środowiska pozarządowe, że trzeba te pomysły przedstawić, opracować, omówić i przemyśleć przez lata w zamian za rządzących, by oni, na przykład po dekadzie, byli skłonni się po nie schylić. To wiemy, jest to strategia wynikająca po prostu z bycia poza parlamentem czy daleko od władzy. Ale pytanie brzmi: jak być tej władzy bliżej? Czyli: jak mają pańskim zdaniem wyglądać przedwyborcze ustalenia w ramach szerokiej koalicji ruchów lewicowych i związkowych?

Lewica dzisiaj jest podzielona i słaba. Żeby mogła osiągnąć dobry wynik, musi się porozumieć i mieć wspólny prospołeczny, propracowniczy program. Oczywiście dla nas, dla związków, to także będzie korzystne. A lewica społeczna – mówią o tym badania CBOS – jest w Polsce potrzebna i ludzie uważają, że powinna być obecna w polityce.

Ale jak to zrobić?

Po pierwsze różne środowiska lewicowe muszą się porozumieć. Związki zawodowe nie zrobią tego za partie. Wspólny program oparty na postulatach godnej pracy naprawdę wystarczy, by społeczeństwo zaufało lewicy. Z bólem, ale jednak przyznam, że ci, którzy się skompromitowali, którzy wcześniej głosili te hasła, ale nie zrealizowali ich – im trudno będzie odbudować zaufanie.

Dzisiaj wszyscy mówią, że powstają nowe ruchy antysystemowe. A przecież OPZZ jest antysystemowy od chwili powstania, bo walczymy o prawa pracownicze z każdym rządem, bez względu na to czy był lewicowy, czy prawicowy. Walczymy o postęp, emancypację, o wysokie standardy pracy. Lewicy to powinno wystarczyć za program minimum, niech weźmie przykład ze związków.

Wydaje mi się, że wspólny program czy ustalenie punktów zbieżności jest najprostszym krokiem. Tutaj nie ma chyba sporów, ale spory zaczną się na etapie ustalania parytetu sił w tej formule, która się wyłoni.

Słusznie, ale dzisiaj nie mamy z tym problemu. Chcemy, żeby wszyscy usiedli do stołu i rozmawiali.

To już się dzieje.

Ale mam świadomość, że kiedy dojdą do najtrudniejszych kwestii, mogą się podzielić.

Te trudne rzeczy mają imiona i nazwiska. Na przykład Leszek Miller.

Co możemy na to zaradzić? Leszek Miller po raz pierwszy publicznie zadeklarował, że nie będzie więcej kandydował na szefa partii i chce tylko dokończyć tę kadencję. Natomiast trudno, żebyśmy my, związek zawodowy – bez względu na to jak silny – ustanawiał, kto ma przewodniczyć partiom politycznym. One muszą o tym zadecydować w sposób demokratyczny i w zgodzie z własnymi statutami. Jeśli ktoś nie realizuje ich celów i zadań, to oni powinni go usunąć, a nie my.

Partie muszą się zmienić nie tylko personalnie, ale przede wszystkim w sposobie działania i docierania do elektoratu. Jeśli społeczeństwo opiera dziś swoją wiedzę na internecie, to najwyższy czas zmienić swoje nawyki w komunikowaniu się z nim. Bo jeśli nie dotrzemy do ludzi, to niewiele nam przyjdzie ze świetnego programu.

Jednocześnie partia najmłodsza, najlepsza w internecie i wydająca się być w najlepszym dialogu z młodymi, czyli Partia Razem, była nieobecna.

Rozmawiałem z przedstawicielami Razem. Odbyliśmy kilkugodzinną dyskusję na temat wspólnych zadań. Myślę, że Razem dojrzeje do współpracy, choć pewnie potrzeba jeszcze im trochę czasu. Wszyscy chętnie mówimy o dialogu, ale dopiero uczymy się ze sobą rozmawiać. Często odczuwam to też na własnej skórze. Ktoś mówi: „A po co poszedłeś do pracodawców? Po co z nimi siadłeś do stołu? A po co z liberałami?” Tymczasem musimy rozmawiać, by rozwiązać konkretne sprawy. Związki zawodowe muszą to robić i z lewicą, i z prawicą. Kropla drąży skałę.

Wracając do partii Razem, być może ma ona przed sobą przyszłość. Kiedy okrzepnie, zapewne nauczy się współpracy, czemu powinny sprzyjać też zmiany w innych lewicowych ugrupowaniach.

Przed spotkaniem lewicy w OPZZ wiele partii apelowało do nas, abyśmy potraktowali ich odrębnie ze względu na historię, zasługi, siłę parlamentarną. Ale my chcemy rozmawiać partnersko, na równych prawach ze wszystkimi. Sukcesem tego spotkania jest to, że potrafiliśmy rozmawiać mimo niekiedy odrębnych stanowisk – Zielonych, SLD, PPS czy Unii Pracy.

Akurat Zieloni nie mają nic do stracenia, a mają wiele do zyskania.

Zieloni mają w moim odczuciu dużo do zyskania i bardzo dużo do stracenia. Podobnie PPS, partia z tradycjami, która teraz startuje z marginesu. Wszyscy muszą skupić się na intensywnej, bieżącej pracy.

Wybory mamy już za cztery miesiące…

Dlatego nie ma czasu i dlatego sens ma tylko szerokie porozumienie, a nie tworzenie nowych ugrupowań. Oczywiście, po wyborach trzeba będzie podsumować sytuację na lewicy i zastanowić się, czy tworzymy nową partię, jakie mamy nowe inicjatywy, jakie możliwości zmian. Gdyby było więcej czasu, zapewne nasze stanowisko byłoby inne, ale dzisiaj nie ma czasu.

To jest taki moment, żeby podać Leszkowi Millerowi drabinę, po której honorowo – tak jak chce – zejdzie ze sceny?

Leszek Miller ma też swoje osiągnięcia. Wprowadził Polskę do Unii Europejskiej, zrobił wiele rzeczy w okresie zmiany ustrojowej. Myślę, że trzeba mu pozwolić w cywilizowany sposób zakończyć aktywność polityczną. Nie godzę się z tymi, którzy chcą go dziś utopić, zniszczyć, zmarginalizować. Wydaje mi się, że Miller w ostatnich miesiącach wyciągnął wnioski. Deklaracje, które teraz płyną od SLD, są obiecujące i wynika z nich, że w Sojuszu dojrzewa potrzeba zmian, cofnięcia się o parę kroków. Trzeba im tylko pomóc.

Wydaje się, że Leszek Miller jakoś przetrawił lekcję ostatnich miesięcy i chyba wy też się cieszycie, że z SLD na spotkaniu w OPZZ była Paulina Piechna-Więckiewicz, a nie Magdalena Ogórek.

Cieszymy się, że była Piechna-Więckiewicz i że to ona została zgłoszona jako przedstawicielka Sojuszu. Była też młodzieżówka socjaldemokratów, Zieloni i w ogóle wiele młodych ludzi na sali.

Kazimiera Szczuka powiedziała, żeby nie rzucać się na starych, żeby odpuścić już trochę tę retorykę „młodzieżową”.

Zgoda, trzeba łączyć doświadczenie z chęcią do działania i młodzieńczą energią.

To się wydaje mądre z pragmatycznego punktu widzenia. Partia Razem, przy całym jej talencie w komunikowaniu się, nie będzie z automatu wiarygodna dla części doświadczonych pracowników i wyborców. Już zupełnie cynicznie mówiąc: pielęgniarka z trzydziestopięcioletnim stażem nie zagłosuje na polityczkę w wieku jej wnuczki, która komunikuje się za pomocą internetu i mówi językiem prekariatu. Parlamentarnej lewicy dotychczas niektóre zwroty na młodość zwyczajnie się nie udały. Wiemy to także na przykładzie SLD. Rozumiem tę inicjatywę – z zespołem programowym z Barbarą Nowacką czy Pauliną Piechną-Więckiewicz – jako nie kolejną desperacką próbę odmłodzenia, ale raczej poszukiwania jakiejś synergii, która ma zaprocentować u bardziej zróżnicowanego elektoratu.

Potrzebna jest wymiana pokoleniowa, ale przede wszystkim wymiana myśli, wiedzy, doświadczeń.

Wiem, że przy partiach działają młodzieżówki partyjne, które robią wszystko, żeby uzyskać pierwsze miejsce na listach. Tylko pierwsze czy drugie miejsce wielokrotnie i tak nie dawało im sukcesu wyborczego. Jeden z młodych zauważył: „Tak, zaangażuję się, będę aktywny, ale nie ufam wam, bo postawicie mnie na pierwszym miejscu w okręgu wyborczym, ale na drugim, trzecim postawicie swojego lidera, który i tak ze mną wygra”. Dlatego potrzeba czegoś więcej niż tylko symbolicznej zamiany miejsc na listach. Trzeba też zwrotu wizerunkowego, medialnego, programowego.

A propos pierwszego miejsca na liście wyborczej, czy Jan Guz wystartuje?

Podpisałem kontrakt na cztery lata z OPZZ. Dzisiaj łączenie funkcji przewodniczącego związku z polityczną funkcją parlamentarzysty byłoby ryzykowne. W parlamencie liderzy poszczególnych klubów rządzą, jest większa dyscyplina. W związkach zawodowych mam więcej swobody działania, pluralizmu, otwartości, a to mnie bardzo rajcuje.

 

**Dziennik Opinii 181/2015 (965)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij