Będziemy z inflacji wychodzić dłużej, ale bardziej solidarnie. Nie ma tu sporów w opozycji. Trzeba ratować ochronę zdrowia, trzeba wydrapać pieniądze dla nauczycieli – raport „Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom” komentuje Bartłomiej Sienkiewicz z Koalicji Obywatelskiej.
Raport z badań Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom pokazuje społeczeństwo zalęknione, obawiające się snuć plany na przyszłość, bo ambicją zaczyna być związanie końca z końcem. Zapaść kolejnych instytucji, inflacja, drożyzna i wojna tuż po pandemii, w czasie której odnotowaliśmy ponad 160 tysięcy nadmiarowych zgonów, przyniosły jeszcze poważniejszą niż dotychczas utratę zaufania Polek i Polaków do państwa.
Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Raport z badań socjologicznych
czytaj także
Rośnie przekonanie, że państwo ani nie może, ani specjalnie nie chce dbać o obywateli, którzy w związku z tym muszą radzić sobie sami. Jednocześnie rosną też obawy, że ta sytuacja może zrodzić niechęć do Ukraińców, których społeczeństwo zacznie postrzegać jak konkurencję do tych samych, mocno reglamentowanych dóbr. Jaką odpowiedź mogą na ten stan rzeczy zaproponować politycy? Zapytaliśmy o to kilkoro z nich.
Bartłomiej Sienkiewicz (Koalicja Obywatelska)
Raport Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom trafnie opisuje redukcję oczekiwań, fakt, że nikt się już niczego dobrego nie spodziewa, że dominuje odruch schowania się za własny próg i próby przetrwania.
Poruszyła mnie część raportu mówiąca o lęku, opadnięciu rąk, braku zaufania. Jest dużo źródeł historycznych, pokazujących, jak społeczeństwa zachowują się w obliczu przypadkowości śmierci. Pandemie i wojny okaleczają społeczności psychicznie, ludzie szukają Kościołów, sekt, czasem zupełnie nieracjonalnych wyjaśnień takich zdarzeń. Ile z tego lęku, o którym mówi raport, wynika z siedmiu lat rządów PiS, a ile z traumy pandemii i wojny?
Po ośmiu latach rządów prawicy nie ma mowy o powrocie do III RP, do „tego, co było” piętnaście lat temu. Kryzys władzy, nieufność do ciał przedstawicielskich i rewolucja informacyjna sprawiają, że stare mechanizmy przestają być efektywne i musi nastąpić zmiana.
Dlatego wyjście z inflacji nie może się odbyć kosztem trzęsienia ziemi. Już to przerabialiśmy i nie możemy ludziom fundować kolejnej „reformy Balcerowicza”. Będziemy w związku z tym wychodzić z inflacji dłużej, ale bardziej solidarnie. Nie ma tu sporów w opozycji. Trzeba ratować ochronę zdrowia, trzeba wydrapać pieniądze dla nauczycieli.
czytaj także
Ale przede wszystkim trzeba zobaczyć realny budżet. Ustawa budżetowa jest świstkiem, który nie odzwierciedla rzeczywistego stanu finansów państwa. Do tego dochodzi zorganizowane złodziejstwo. Rząd będzie musiał pożyczać, bo nikt nie kupuje obligacji. Obawiam się, że w konsekwencji będziemy mieć państwo na OIOM-ie i zastanawiać się, czy ratować serce, czy wątrobę. Ktokolwiek będzie rządził, będzie zmuszony przyjąć miks racjonalizacji wydatków i reformy podatkowej.
To, co łączy ugrupowania opozycyjne, to przekonanie, że jedyne rozwiązanie to ucieczka do przodu, agenda przyszłości. Rewolucję klimatyczno-informatyczną trzeba robić z ludźmi, a nie za pomocą dekretów. Są oczywiście elementy transformacji leżące po stronie państwa, jak na przykład rozwój sieci przesyłu, ale trzeba rozmawiać z aktorami zmiany. Elektryfikacja Polski w PRL zaszła przy pomocy społecznych komitetów: starostów, wójtów, czasem angażował się polityk, na koniec ksiądz święcił. Planowanej transformacji energetycznej też inaczej nie da się przeprowadzić.
Kolejne draństwa rządzącej ekipy długo nie zmieniały nic w sondażach. Wojna kulturowa była tak skuteczna, że zastanawiałem się, czy grawitacja jeszcze w ogóle działa. Ludzie nie znoszą zmieniać poglądów, ale ostatecznie przełom się dokonał i wszystko zmierza jednak w demokratycznym kierunku. Żaden z fundamentalnych mechanizmów demokracji nie został trwale zwichnięty.
Fundusze UE zamrożone. Jeśli PiS włączy tryb „polexit”, opozycja musi być gotowa
czytaj także
To nie zasługa partii opozycyjnych, ale uruchomił się proces, który wydaje się nieodwracalny. PiS to widzi. Cała nienawistna ofensywa PiS – powtarzanie, że partie opozycyjne są niemieckie, napaść na kolejne grupy społeczne, na kobiety – są wynikiem strachu, że elektorat się PiS-owi demobilizuje, rozchodzi. A w wyborach wygrywa nie tyle mobilizacja, ile demobilizacja wyborców przeciwnych.