Według danych z biur informacji gospodarczej rosną długi i całkowita liczba dłużników w Polsce. Już ponad 2,8 mln ludzi ma problemy z terminową spłatą zobowiązań. Najwięcej kłopotów sprawiają kredyty gotówkowe i hipoteczne oraz podstawowe rachunki, jak prąd i gaz. Ale czy „winien” zawsze znaczy „winny”? Komentarz Piotra Ikonowicza.
Zbyt często myli się u nas słowo „winny” ze słowem „winien”. Dłużnik zalegający z wieloma płatnościami jest często nazywany przestępcą. Ba, odsądza się go od czci i wiary, kiedy zalega z czynszem. Żaden symetryczny hejt nie wylewa się za to na biznesmenów, którzy notorycznie nie wypłacają wynagrodzeń albo opóźniają wypłatę. A przecież konsekwencją okradania ludzi pracy z wynagrodzeń jest to, że stają się oni niewypłacalni. I wpadają w długi.
Pracodawca, który nie płaci za robotę, nie ponosi niemal żadnych konsekwencji. Pracownik bez grosza, owszem, może wylecieć z mieszkania, może mu zostać wypowiedziany kredyt itp. W im większych jesteście kłopotach, tym gorszą macie opinię w społeczeństwie. W myśl zasady, że zwycięzca bierze wszystko, a ostatnich gryzą psy.
czytaj także
„Może kredycik do tego?”
Wynajmuję mieszkanie na wolnym rynku. Ilekroć zanosiłem czynsz do banku i wpłacałem właścicielce, pan lub pani w okienku namawiali mnie do wzięcia pożyczki. Pytałem, skąd niby miałbym wziąć na spłatę raty w kolejnym miesiącu, skoro w tym potrzebuję pożyczki? Wtedy pracownik wychodził ze mną w miejsce, gdzie nie sięga monitoring, i tłumaczył, że on musi mnie namawiać do zadłużenia się. Inaczej go zwolnią.
Media kuszą i szantażują ludzi hasłami w stylu: „kochasz swoich bliskich, to weź pożyczkę”. Kup im to czy tamto. Jest to część kultury give me now (daj mi teraz), która polega na nieodkładaniu w czasie żadnej przyjemności, kaprysu czy zakupu, bez względu na późniejsze konsekwencje. A w pożyczkach chodzi przecież o kiepski interes ekonomiczny. Sprowadzają się one do tego, że pożyczamy mniej, a musimy oddać znacznie więcej. A zdarza się, że gdy nie oddamy, to dług tak urośnie, że nam zlicytują np. nasze jedyne mieszkanie.
Presja na pożyczanie cudzych pieniędzy jest wielka, bo pieniędzy w rzeczywistości nie emituje już bank centralny, lecz banki komercyjne. Każda pożyczka to nic innego jak emisja nowego pieniądza do obrotu gospodarczego. Tak jest ten system skonstruowany. A jednocześnie – uczy dalej ekonomia – ze względu na konieczność spłaty długu z procentem konieczny jest wzrost PKB. Żeby było z czego ten dług spłacać.
Przeciętny Kowalski nie ma o tym wszystkim pojęcia. Bo niewielu spośród nas pożycza dla jakiegoś kaprysu czy luksusu. Większość kredytów zaciąga się z dwóch powodów: żeby starczyło do pierwszego lub żeby kupić mieszkanie albo samochód.
Po chleb do lichwiarza
Przed nadejściem transferów socjalnych znanych jako 500+, 13. i 14. emerytura około 20 proc. gospodarstw domowych (według GUS) wydawało ponad 130 proc. swych dochodów. Skąd mieli te pieniądze? Ludzie ci nie posiadali przecież bankowej zdolności kredytowej. Odpowiedź: od lichwiarzy.
Zjawisko zapożyczania się spowodowane było m.in. zamrożeniem progów dochodowych do pomocy społecznej. To sprawiało, że w miarę wzrostu cen podstawowych produktów coraz więcej ludzi biednych nie spełniało kryteriów dochodowych do pomocy społecznej.
Jednocześnie ograniczenia nie spotykały lichwy. Do 2011 roku przepis mówił, że pod groźbą kary więzienia koszty dodatkowe pożyczki nie mogą przekraczać 5 proc. jej wartości. W 2011 roku to ograniczenie zniesiono i jak grzyby po deszczu wyrosły z dnia na dzień lichwiarskie firmy pożyczkowe napływające z całego świata.
czytaj także
W ten sposób władza wepchnęła co piątą polską rodzinę w ręce lichwiarzy. Pamiętam, jak ekonomiści zacierali ręce, kiedy szerokim strumieniem popłynął pieniądz socjalny w ramach 500+. Spodziewali się natychmiastowego efektu dodatkowego popytu na rynku i związanego z tym ożywienia gospodarczego. Ale trzeba było na to czekać jeszcze niemal rok, aż biedacy spłacą swoje długi u lichwiarzy.
W krajach, gdzie istnieje rozbudowany, sprawnie funkcjonujący system pomocy społecznej, sięganie po paskarskie pożyczki należy do rzadkości i dotyczy raczej nałogowych hazardzistów niż zwykłych zjadaczy chleba. Na chleb u lichwiarzy pożycza się wciąż w Polsce.
Od lichwiarza do drogi mlecznej
Oceniając niesolidnego dłużnika, rzadko zastanawiamy się, dlaczego dana osoba zalega z płatnościami. Nieczęsto usłyszymy, że ludzi unikających spłaty zobowiązań złośliwie, z rozmysłem, jest w rzeczywistości bardzo niewielu. Przeważnie wpadamy w spiralę zadłużenia, bo nie zarabiamy dość, by zaspokoić nasze podstawowe potrzeby. Takie, bez których nie możemy się obejść. A więc pożyczamy, a gdy nie dajemy rady spłacać, to znów pożyczamy – na spłatę poprzednich długów. Pogrążamy się stopniowo, zaciągając kolejne długi na coraz gorszych warunkach.
Samotna matka, której gmina wynajmuje lokal mieszkalny ogrzewany elektrycznością, chcąc uniknąć wyziębienia organizmu swojego i dzieci, bierze chwilówkę, by nie wyłączono jej prądu.
Bardzo trudno jest patrzeć na cierpienie najbliższej nam osoby, więc zamiast czekać długo (często miesiącami) na wizytę u lekarza specjalisty w ramach NFZ, pożyczamy i idziemy od razu do lekarza prywatnie.
W ramach radzenia sobie z pandemią wielu pracodawców obniżyło pensje o połowę, do czego miało prawo. Ale rachunki za prąd, wodę, śmieci, gaz, telefon, bilety miesięczne czy benzynę nie spadły ani trochę. Skąd brać brakujące środki? Z oszczędności? Cóż, może i pracodawcy zdołali odłożyć trochę na czarną godzinę, ale polscy pracownicy z reguły mają w skarpecie czy na koncie okrągłe nic. Nawet jeśli nadal mogą wziąć kredyt w banku, to jeżeli z nim zalegają, dług zostaje sprzedany spółkom specjalizującym się w nękaniu dłużników, często aż do pozbawienia ich ostatniej koszuli. I dachu nad głową.
Wiele samobójstw z przyczyn ekonomicznych, a te są w naszym kraju kolejną pandemią, zostało popełnionych po którymś z kolei telefonie od windykatora, który dwoił się i troił, by pozbawić dłużnika chęci do życia, poczucia wartości, doprowadzić do kompletnego załamania.
Kiedyś zadzwoniłem do starszego pana, który napisał do mnie list o swoich kłopotach. Wziął kredyt na leczenie żony. Gdy ta zmarła, kwotę główną spłacił, a i tak okazało się, że zostało mu do zapłaty dwa i pół razy więcej, niż pożyczył, i że będą mu licytować mieszkanie. Gdy do niego zadzwoniłem, właśnie miał „wejść na drogę mleczną”. Miał już z naszykowane lekarstwa, które zamierzał przedawkować. Na szczęście udało się mu pomóc.
czytaj także
Bogaty optymalizuje koszty, biedny spłaca długi
A do ilu nikt nie zadzwonił? Ilu złe słowa i złe spojrzenia doprowadziły do śmierci, czy to z własnej ręki, czy dlatego, że wycieńczony nękaniem organizm odmówił posłuszeństwa?
Mało kto w Polsce nie ma długów. Dług jest częścią gospodarczego krwiobiegu Polski. Wielu z nas w pewnym momencie nie będzie w stanie spłacać swoich zobowiązań. Z bardzo wielu niezależnych od nich powodów: choroba, utrata pracy, niewypłacenie wynagrodzenia, obniżka pensji, wypadek, depresja, nieszczęście w rodzinie i załamanie nerwowe. Ludziom w takiej sytuacji trzeba pomóc, a nie ich dobijać pochopnym i niesprawiedliwym potępieniem.
Oni się nie migają od zapłaty. Jeśli przez dziesięć lat uczciwie zanoszę właścicielowi swoje miesięczne wynagrodzenie, spłacając nim jego kredyt hipoteczny, nie może mnie wyzywać od złodziei, kiedy nagle stracę dochody i przestanę płacić. „Winien” nie znaczy „winny”.