Marek M., znany z obrotu stołecznymi nieruchomościami, został zatrzymany przez CBA w ramach śledztwa dotyczącego nieprawidłowości przy warszawskiej reprywatyzacji – poinformowała nas rzeczniczka prasowa prokuratury Krajowej prok. Ewa Bialik. Aresztowanie i jego konsekwencje komentuje Piotr Ikonowicz.
Z Markiem M. miałem nieprzyjemność tylko raz. Siedzieliśmy w kawiarni, a ja powstrzymując emocje starałem się go przekonać, by „oszczędził” choć starszą panią, której przed nim broniłem. Rozmawiał rzeczowo, był nienagannie ubrany i całkowicie wyluzowany. Interesowało go tylko jedno – kiedy ta pani się wyniesie z „jego kamienicy”. Mimo całej mojej wiedzy o jego działalności nie miałem wrażenia, że rozmawiam z potworem. Raczej z chciwym, pewnym swych racji biznesmenem. I gdyby nie walka polityczna na górze, nikt by się do tych interesów aresztowanego właśnie Marka nie dobrał.
To, co robił M., nosiło pewne pozory legalności. W końcu cały ten system polega na kupowaniu tanio i sprzedawaniu drogo. Co ciekawe, w enuncjacjach prokuratury słyszymy o art. 58 kodeksu cywilnego, czyli o zasadach współżycia społecznego. To właśnie te odziedziczone po PRL-u przepisy dają podstawę do kwestionowania interesów polegających na kupowaniu roszczeń do majątku wartego miliony złotych za kilka setek.
W oparach powszechnego przeświadczenia o świętości własności prywatnej kwitł proceder bogacenia się nielicznych kosztem majątku publicznego, a zwłaszcza kosztem lokatorów komunalnych, którzy byli wydawani ludziom pokroju M. niczym bydło na rzeź. A wszystko to w atmosferze całkowitego przyzwolenia ze strony władzy, sądów, prokuratury i dużej części opinii publicznej, która godzi się ostatecznie na nieprzyjemne konsekwencje kapitalistycznej gry, w której przedsiębiorczy wygrywają, a słabi giną.
Kiedy siadaliśmy na schodach i blokowaliśmy kolejne eksmisje z reprywatyzowanych (nie tylko przez Marka M.) mieszkań, nie było komu się z nami solidaryzować, a media opisywały nas albo jako nieszkodliwych szaleńców, albo chuliganów kwestionujących wyroki wolnych sądów.
Blokada, matka z dziećmi zostaje w mieszkaniu
Opublikowany przez Ruch Sprawiedliwości Społecznej Środa, 18 lipca 2018
28 sierpnia zaglądam do Wikipedii. Pod imieniem i nazwiskiem aresztowanego kamienicznika jeszcze nie ma nic. Media przedstawiają zaś go za pomocą ironicznego określenia „kolekcjoner kamienic”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest w tym więcej podziwu niż potępienia.
Stoimy pod budynkiem przejętym przez Marka M. Wszędzie ochrona. Bezradnym zaszczutym lokatorom nie możemy dostarczyć zebranych dla nich produktów żywnościowych. Nie możemy podać im ręki ani dodać otuchy. Wokół wyczuwa się atmosferę czającej się przemocy. Wszystko, co robią biznesmeni od reprywatyzacji, pachnie przemocą. Kiedy umiera lokator, który nie wytrzymał presji i dostał wylewu drzwiami swojego domu, nawet jego rzeczy osobiste poddane są przemocy symbolicznej – są brutalnie i z wielkim hałasem zrzucane ze schodów oczyszczanej kamienicy. Niech inne ofiary patrzą i słyszą, co je może spotkać.
Jest już decyzja o tymczasowym aresztowaniu Marka M. na 3 miesiące. Tym razem nie zapłaci milionowej kaucji z ukradzionych nam pieniędzy. Pojawiła się koniunktura polityczna, żeby go ukarać. Tak jak wcześniej była wola polityczna, by złodziejom pobłażać i raczej traktować wszystkie te interesy jako uczciwe, mieszczące się w moralnych standardach gospodarki rynkowej.
Można oczywiście potraktować całą tę historię jako kryminał. Można snuć domysły, czy i jaki był udział Marka M. w zabójstwie Joli Brzeskiej, lokatorki z czyszczonej przez niego kamienicy na Nabielaka. Czy podżegał? Czy zapłacił? Czy tylko na tej śmierci skorzystał?
Jest jeszcze wątek nieszczęśnika, który w tym samym czasie, w którym zginęła Jola, odebrał sobie życie. Facet tonął w długach, a prawa do kamienicy sprzedał Markowi M. za grosze. Kiedy dowiedział się, ile te roszczenia są warte, poprosił go o więcej pieniędzy. Biznesmen odmówił, a człowiek już nie żyje.
Rocznica zabójstwa Jolanty Brzeskiej [rozmowa z Ciszewskim i Nowakiem]
czytaj także
czytaj także
Czy ktoś się przyczynił do tej śmierci? Czy to było samobójstwo, czy tylko bezwzględne potraktowanie doprowadziło do dramatu? Nie wiemy i pewnie się już nie dowiemy. Bo historia jest jak ta o Mackiem Majchrze – jego też nikt nigdy nie widział z nożem w ręku.
Casus Marka M. można sprowadzić też do historii o czarnym charakterze. Ale to trop błędny. Tego potwora stworzył system, w którym dążenie do zysku usprawiedliwia każde łajdactwo.
Wciąż legalne jest licytowanie za długi jedynego mieszkania dłużnika, a zeznający przed Komisją Weryfikacyjną ochroniarze, karki i zuchwali bandyci nadal mają na twarzach ten sam bezczelny uśmiech, z którym straszą starczych, bezradnych lokatorów, przerażone matki z dziećmi, ludzi, którzy byli w ich oczach jedynie przeszkodą, natrętnymi owadami oddalającymi moment realizacji zysku. I wyfiokowani mecenasi, którym się wydawało, że system ich nie zawiedzie, że nie ma na nich bata, bo przecież ich przestępstwa są niemal zawsze dokonywane w majestacie prawa. Bo mają za sobą wyroki i postanowienia sądowe.
czytaj także
A my na tych licytacjach oglądamy wciąż przerażone i bezradne ofiary oraz brutalnych nabywców nieruchomości, którzy już wiedzą, że gdy tylko wykurzą rodziny lokatorów z domów, to porządnie zarobią, bo mieszkania bez lokatorów są na rynku warte nawet dwa razy więcej niż z lokatorami.
Wielu zwolenników wolnego rynku ciągle argumentuje, że kupowanie roszczeń mieści się w regułach rynkowej gry. Dręczenie lokatorów jest wprawdzie już przestępstwem, jednak przepis karny, który o tym mówi, jest rzadko stosowany, bo policja nadal klęka przed właścicielem i aktem własności, przedkładając własność nad inne prawa człowieka.
czytaj także
czytaj także
Dlatego nawet jeśli Marek M. odsiedzi swoje, to system, który tego potwora stworzył, wciąż działa i ma się świetnie. Tam, gdzie nie toczy się wielka walka o władzę między dwiema największymi partiami, nie ma woli politycznej, by słabego człowieka bronić przed samowolą, brutalnością i nierzadko bandyckimi metodami silnych i bogatych.
Wreszcie pytanie najważniejsze: czy kilkadziesiąt tysięcy warszawskich rodzin skrzywdzonych przez Marka M. i spółkę ma się zadowolić tylko jego aresztowaniami? Kiedy i kto wynagrodzi im przeraźliwe krzywdy? Skoro wyłudzono wielomilionowy majątek, to przecież jest z czego tym ludziom wypłacić odszkodowanie. A jeżeli nie ma dość kasy, to trzeba ją dołożyć z budżetu, bo reprywatyzacja w obecnej postaci wciąż trwa, ludzie wciąż są krzywdzeni, a wszystko to odbywa się w majestacie prawa, a raczej wielkiego zaniechania legislacyjnego – braku ustawy reprywatyzacyjnej. Wszystko to by się nie wydarzyło, gdyby w 1995 roku Sejm RP poparł przedstawiony przeze mnie w imieniu Polskiej Partii Socjalistycznej projekt ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych.
Ale nie poparł. Ludzki dramat trwa.
Nie słuchaliście Ikonowicza w 1995, to posłuchacie Jakiego w 2017