Na Kongresie Lewicy środowiska społeczne będą tylko ornamentem dla SLD.
Cezary Michalski: Byłaś delegatką polskich Zielonych na zjeździe Europejskiej Partii Zielonych w Madrycie. Jak Zieloni chcą uczestniczyć w polityce europejskiej? „Antysystemowo” czy włączając się w grę o to, żeby polityczną logikę dzisiejszego europejskiego „systemu” zmienić? I jakie są wasze warunki brzegowe – cele, których realizacja byłaby kryterium pozwalającym wam zdecydować, czy dzisiejsza polityka europejska jest osłoną dla europejskich społeczeństw, czy całkiem się od nich wyalienowała?
Agnieszka Grzybek: Przyjęta w Madrycie przez europejskich Zielonych deklaracja sprzeciwiająca się polityce cięć budżetowych, która dominuje w Europie od dłuższego czasu, jasno nakreśla te kryteria. Widzi się w tej polityce – uważanej za „systemową” i bezalternatywną – receptę na wyjście z kryzysu, podczas gdy ona jedynie pogłębia kryzys, utrwala jego ekonomiczne i społeczne skutki. Deklaracja miała znaczenie symboliczne, bowiem nasz zjazd odbywał się w Hiszpanii, gdzie już teraz jest 6 milionów bezrobotnych i gdzie antykryzysowa kuracja w obecnej formie zdecydowanie się nie sprawdziła. Miałam to szczęście, że już po naszym spotkaniu uczestniczyłam w zwołanej przez Koalicję 15 Maja wielotysięcznej manifestacji w kolejną rocznicę powstania ruchu „oburzonych”. Spotkałam więc zarówno ludzi, którzy próbują zmieniać system od środka, jak też tych, którzy zdecydowanie znaleźli się na zewnątrz systemu.
Z innych ważnych spraw mogę wymienić dokument dotyczący konieczności zbudowania w skali całego kontynentu sprawiedliwego systemu świadczeń emerytalnych, czyli właściwie uratowania powszechnego systemu emerytalnego w Europie. O innych „ludzkich kosztach” kryzysu mówi nasz dokument dotyczący sytuacji zawodowej i życiowej młodych, bo całe pokolenie Europejczyków i Europejek zostało po prostu wypchnięte z rynku pracy, czy raczej w ogóle na ten kurczący się dzisiaj rynek pracy nie zostało wpuszczone. Wreszcie dokument dotyczący kolejnej „perspektywy budżetowej” UE. Europejska Partia Zielonych, podobnie jak Grupa Zielonych w Parlamencie Europejskim, uważa, że jeśli budżet Unii na lata 2014–2020 nie spełni minimalnych kryteriów politycznej sensowności i społecznej użyteczności, powinien zostać przez Parlament Europejski zawetowany.
W ocenie większości polskich polityków i mediów budżet albo jest dobry, bo Tusk zdołał wyszarpać dla Polski sporo jak na czasy kryzysu, albo jest zły, bo Kaczyński wyszarpałby więcej. Są wreszcie politycy i media, według których w ogóle bez tych pieniędzy dalibyśmy sobie radę lepiej i dumniej.
Zieloni oceniają budżet europejski według zupełnie innych kryteriów. Parlament Europejski zakwestionował porozumienie, które zostało wynegocjowane przez szefów najsilniejszych państw narodowych za zamkniętymi drzwiami. A my bardzo precyzyjnie wskazujemy, co powinno być zrobione. Opowiadamy się za budżetem, który powinien być większy, a nie mniejszy, ale nie w wymiarze wziętych z sufitu roszczeń, których tak nie lubisz, ale przedstawiając konkretne propozycje, skąd te pieniądze wziąć i na jakich pozycjach oszczędzić. Poza tym – i to jest jeden z najważniejszych postulatów – chcemy, aby pokaźna kwota zwiększonego budżetu została przeznaczona na zieloną modernizację gospodarki, co jest i koniecznością, i receptą na minimalizowanie skutków kryzysu. Jest receptą na trwały rozwój, bez kryzysów, i tworzenie nowych miejsc pracy.
Wyceniacie koszty generowane przez podwójną siedzibę europarlamentu – w Brukseli i w Strasburgu.
Zieloni przypominają, że ponad 70 procent europejskich deputowanych opowiada się za ujednoliceniem siedziby, ale żadnej decyzji ostatecznie nie podjęto, bo przeciwko temu są Francuzi i Niemcy. Ale w tej sytuacji przedstawiciele francuskiego i niemieckiego rządu nie bardzo mają prawo narzekać na „rozrzutność” unijnego budżetu, na przykład w obszarach społecznych.
Mówicie też o konieczności cięcia kosztów funkcjonowania urzędników europejskich.
To nie są propozycje cięć pod publikę, ale takie, które nie przełożą się na pogorszenie standardów pracy instytucji europejskich, choć ograniczą przywileje. Przykłady podaliśmy w naszym dokumencie, choćby to, że urzędnicy oddelegowani do pracy z własnych państw, oprócz wysokiej pensji i innych przywilejów, także finansowych, otrzymują dodatkowo bardzo wysoki dodatek za pracę za granicą.
Takie „rozłąkowe”, mimo że pieniądze i inne ułatwienia umożliwiają im wygodne życie i mieszkanie wraz z rodzinami w Brukseli.
Czyli przywileje finansowe są niejako zdublowane, a jeśli „polityka oszczędności” ma być w ogóle w jakimkolwiek wymiarze postulatem uczciwym, to instytucje unijne też powinny w rozsądnych granicach w tym uczestniczyć, inaczej ich autorytet, szczególnie jako instytucji i ludzi tak chętnie wzywających społeczeństwa europejskie do „wyrzeczeń w czasach kryzysu”, będzie żaden. Na spotkaniach, w których brałam udział wcześniej, niezwiązanych ze zjazdem w Madrycie, a organizowanych w Parlamencie Europejskim, Zieloni mówili o nowej architekturze finansowej Unii. Także o tym, że obecny budżet UE powinien wzrosnąć od 5 do 10 procent.
„Płatnicy netto” już się na to nie zgodzą.
Tyle że te środki powinny pochodzić z „dochodów własnych” UE. Powinny być generowane nie poprzez zwiększanie składek poszczególnych państw, ale poprzez poszukiwanie nowych źródeł dochodów. Poza wprowadzeniem jednolitego podatku od transakcji finansowych proponujemy podatek od nieodnawialnych źródeł energii, który wzmocni też nacisk na „zieloną modernizację” i tworzenie „zielonych miejsc pracy”.
Podatek od transakcji finansowych jest wprowadzany, zgodziło się już na to 11 państw, tyle że należących do strefy euro, więc jest pomysł, aby te pieniądze zasiliły wyodrębniony budżet przeznaczony na ratowanie i głębszą integrację strefy euro.
Zieloni są przeciwko rozbijaniu Europy w ten sposób. Pieniądze z podatku od transakcji finansowych powinny trafić do budżetu całej Unii, ale też być pobierane z całej Unii, tymczasem np. polski rząd na wprowadzenie podatku od transakcji finansowych ciągle się nie zgadza. Zatem Zieloni chcą ostro wejść w dyskusję o budżecie UE, ale proponując konkrety, oszczędności i nowe źródła finansowania.
Co z tego jest jednak realnie możliwe w odniesieniu do najbliższej „perspektywy budżetowej” UE?
Podatek od transakcji finansowych zaczął być wprowadzany, polityka oszczędnościowa też może się okazać realistyczna już dzisiaj. Ważna jest debata, którą Zieloni rozpoczęli, bo my – będąc czwartą co do liczebności grupą w Parlamencie Europejskim – wprowadzamy tematy, które po jakimś czasie stają się elementem mainstreamu. Szczególnie kiedy udaje nam się wciągnąć w tę grę inne frakcje. Tak było z pakietem klimatycznym, tak było z podatkiem od transakcji finansowych. Tak było też z kwestią walki z bezrobociem wśród młodych. Dla Zielonych od dawna był to jeden z najważniejszych tematów, a w tej chwili, w tym budżecie, jest po raz pierwszy osobna pozycja funduszy przeznaczonych na aktywizację zawodową młodych – 6 miliardów euro. To ciągle jest kwota symboliczna, biorąc pod uwagę dramatyczną sytuację młodych w całej Europie, dlatego my teraz postulujemy, żeby to zwiększyć do 20 miliardów. I żeby utworzyć stały unijny fundusz aktywizacji zawodowej młodych, nie jako całkowicie nowe pieniądze, ale żeby w ramach tego funduszu gromadzić środki, które dziś są rozproszone po różnych programach. I często, kiedy już dostają się w kompetencję rządów narodowych, używane są nie do celu właściwego, czyli do wprowadzania młodych na rynek pracy, ale do łatania rozmaitych dziur i doraźnych potrzeb narodowych budżetów.
Wiemy, że nie wszystkie nasze postulaty zostaną zrealizowane dziś, ale one wejdą do debaty, jest szansa, że inni partnerzy polityczni się nad tym pochylą. Jak się popatrzy na głosowanie nad budżetem, które miało miejsce w marcu, to 506 eurodeputowanych, czyli ponad 70 procent posłów i posłanek, zagłosowało przeciwko.
Kiedy się jednak pyta przedstawicieli „mainstreamowych” frakcji, czyli chadeków i socjaldemokratów, o ich strategię walki o budżet, mówią po cichu, że chodzi tylko o rozmiękczenie rządów narodowych, uzyskanie raczej symbolicznych efektów. Jest lęk przed prowizorium budżetowym, tyle że nie spowodowanym przez weto Wielkiej Brytanii, ale europarlamentu.
Roczne rozliczanie środków unijnych w przypadku ostatecznego weta to jest oczywiście przeszkoda w wykorzystaniu tych pieniędzy. Ale rządy narodowe też powinny to wziąć pod uwagę. Warto również podkreślić, że Zieloni mają inną propozycję reformy unijnego budżetu. Po pierwsze, jedna „perspektywa budżetowa” powinna trwać tyle, ile kadencja instytucji europejskich, czyli pięć lat. Co zwiększałoby demokratyczną legitymizację uchwalania i rozliczania tego budżetu. Po drugie, naszym zdaniem po dwóch latach powinna być możliwość rewizji budżetu. Poprzednie ustalenia budżetowe na lata 2007–2013 były przygotowywane i negocjowane w zupełnie innych warunkach, potem przyszedł kryzys i pieniędzy zabrakło. Następna perspektywa budżetowa jest z kolei przygotowywana być może w najgorszym momencie kryzysu, co także blokuje myślenie polityków. Sytuacja w Europie może się jednak zmienić i warto nie zatrzaskiwać drzwi, trzeba wprowadzić okres, kiedy będzie można przeprowadzić rewizję, właśnie po dwóch latach.
Po powrocie z Madrytu trafiłaś do naszej krajowej polityki bieżącej. Polscy Zieloni zdecydowali, że nie wezmą udziału w Kongresie Lewicy.
Po pierwsze, ta decyzja jest wynikiem długiej wewnętrznej i demokratycznej dyskusji w naszym środowisku. Po drugie, miał to być kongres lewicy społecznej, ale jego forma dziwnie ewoluowała. Lewica społeczna jest w Polsce bardzo aktywna i nie potrzebuje odgórnego zarządzania przez organizatorów Kongresu. Po trzecie wreszcie, nie odpowiada nam formuła „polityki historycznej” budowanej przez SLD, której ten Kongres miałby być narzędziem. Powiem szczerze, że bardzo trudno nam się odnaleźć w narracji historycznej, na którą postawiło SLD. To nie nasza bajka. Rozumiem, że SLD stara się odzyskać swój twardy elektorat, stąd taki, a nie inny komunikat: zaproszenie na Kongres generała Jaruzelskiego i oddawanie hołdów Edwardowi Gierkowi. Ale nie temu miał służyć szeroki kongres lewicy społecznej.
Uważamy, że są ważniejsze rzeczy, o których w kontekście lewicy społecznej w Polsce należałoby dzisiaj mówić.
Dlatego we współpracy ze związkami zawodowymi – Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Pielęgniarek i Położnych i Związkiem Nauczycielstwa Polskiego – organizujemy Kongres Europa Społeczna, który odbędzie się 22 czerwca.
Będziemy rozmawiać o przyszłości Europy po pakcie fiskalnym, będą dyskusje panelowe poświęcone edukacji, ochronie zdrowia, prawu w Internecie i obywatelstwu cyfrowemu. Przyjadą posłowie i posłanki z Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim, przedstawiciele i przedstawicielki międzynarodowych związków zawodowych. A obsadzenie generała Jaruzelskiego i prezydenta Wałęsy w roli patronów lewicy społecznej zdecydowanie nie podziałało mobilizująco. W naszym liście napisaliśmy, że prezydent Jaruzelski kojarzy nam się głównie ze stanem wojennym, z akcją Hiacynt wymierzoną w mniejszości seksualne, z dławieniem ruchów społecznych.
Nawet jeśli odegrał też rolę w demokratyzacji PRL, w samej końcówce istnienia tamtego państwa, to jak rozumiem, nie ma to waszym zdaniem realnego przełożenia na lewicę społeczną w dzisiejszej Polsce?
Dodatkowo demotywująca była dla nas afera związana z zablokowaniem przez SLD uchwały sejmowej w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka. Dla mnie to miało także wymiar osobisty, gdyż chodziłam do tego samego liceum co Przemyk.
Z kolei Wałęsę, przy wszystkich jego zasługach historycznych, trudno uznać za patrona lewicy społecznej po tym, jak zachwalał Romneya, Ganleya…
Możemy go szanować jako historyczną postać, ale on przecież jeszcze niedawno nawoływał do pałowania związkowców broniących praw pracowniczych. Obrócił się przeciwko środowisku, z którego się wywodzi. Ponadto trudno kogoś, kto twierdzi – wypowiadając te słowa w 70. rocznicę Powstania w Getcie – że przedstawiciele mniejszości seksualnych powinni „siedzieć za murem”, uznać za patrona lewicy społecznej.
Wydaje się, że ta łatwość zastąpienia na kongresie Dudy, Zielonych czy Partii Kobiet Wałęsą i Jaruzelskim wynika raczej z logiki doraźnej wojny między panem Leszkiem i panem Januszem, niż służy budowaniu lewicy społecznej.
Dla SLD czerwcowy Kongres ma być narzędziem skomunikowania się ze swoim twardym, „historycznym” elektoratem. Trochę to przypomina początki SLD, który powstał jako ogólna platforma lewicowych środowisk i organizacji skupionych wokół twardego jądra SDRP. Później to porozumienie przekształciło się w silnie zcentralizowaną partię. Dziś tak jest pomyślany Kongres Lewicy: różne lewicowe środowiska mają służyć jako ornament i listek figowy bez zagwarantowanego wpływu na program. A od rozmów programowych należało zacząć.
Jednak ta pierwsza po roku 1989 „partia wodzowska”, czyli SLD Leszka Millera, jest dziś uznawana za sukces i przykład porządkowania polskiej polityki. Nie tylko przez jej twórcę, ale także przez Kaczyńskiego, Dorna, Rokitę czy Tuska. Stąd moje ostatnie pytanie, jak inaczej zbudować w Polsce skuteczną siłę polityczną? Jak spiąć inicjatywy lewicowe, liberalne, zielone, gdzieś pomiędzy wami, Kongresem Kobiet, innymi środowiskami społecznymi, związkami zawodowymi?
Partia wodzowska nie jest modelem, który uważamy za sukces polityki lewicowej, zielonej, emancypacyjnej. Przed nami trzy kampanie wyborcze, na różnych poziomach, europejskim, samorządowym, a potem wybory do polskiego parlamentu. To będzie okazja do przetestowania różnych politycznych pomysłów i formuł. Dziś zajmujemy się wzmacnianiem Zielonych i myśleniem o własnych sojuszach. Jesienią organizujemy zielony kongres samorządowy, w którym wezmą udział zieloni samorządowcy z Europy. Chcemy pokazać, jak się żyje w miastach zarządzanych przez zielonych burmistrzów i burmistrzynie. Rozmawiamy także ze związkowcami, przekonując ich do poparcia zielonej modernizacji i inwestowania w podniesienie efektywności energetycznej i odnawialną energetykę. Niedawno zorganizowaliśmy debatę ze związkami działającymi w Elektrowni Opole. Po tym, jak rząd wstrzymał się z inwestycją z rozbudową elektrowni, jako alibi podając, że wszystko to wina „ekologistów”. Chcieliśmy pokazać, że to nie Zieloni niszczą ich miejsca pracy, że jest to skutek nieumiejętności prowadzenia przez rząd PO-PSL sensownej polityki energetycznej, skutek inwestowania w przestarzałe technologie zamiast w rozwiązania pozwalające przestawić polską gospodarkę z wysoko- na niskoemisyjną. Poprawa efektywności energetycznej i energetyka odnawialna to także setki tysięcy nowych miejsc pracy, czego najlepszym przykładem są Niemcy – kraj o porównywalnych do Polski warunkach geograficznych.
Choć o nieco innym potencjale ekonomicznym.
Na każdym poziomie można i trzeba podejmować decyzje polityczne. W Niemczech w ciągu ostatnich kilku lat stworzono ponad 370 tys. nowych miejsc pracy w zielonych sektorach. Polskie państwo jest biedniejsze i słabsze, ale tym bardziej nie znaczy to, że może sobie pozwolić na całkowitą bierność i brnięcie w ślepą uliczkę przestarzałych technologii.
Agnieszka Grzybek, polonistka, feministka, tłumaczka, współprzewodnicząca partii Zielonych. W latach 2002–2005 kierowała Ośrodkiem Informacji Środowisk Kobiecych OŚKA. Współzałożycielka Porozumienia 8 Marca, organizującego m.in. coroczne Manify. Jest członkinią zespołu KP oraz rady programowej Kongresu Kobiet.