Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Gori, Donbas, Garwolin. Jak Rosja rozwija swoje techniki sabotażu?

Rosyjskie operacje dywersyjne mają wspólny cel: podważyć zaufanie publiczne i osłabić państwa od środka. Polska swojego egzaminu z podatności nie zdała najlepiej.

Kontekst

🚆 Na torach pod Garwolinem doszło do próby wykolejenia pociągu. Według ABW za operację odpowiadało dwóch obywateli Ukrainy działających na zlecenie rosyjskich służb i wjeżdżających do Polski przez Białoruś.

🌍 Rosja od lat stosuje podobne techniki dywersji. Wysadzenie torów w Gori (2008), anarchizacja Donbasu przez „zielone ludziki” (2014) i sabotaż totalny  w Ukrainie (2022) to elementy tego samego modelu destabilizacji.

📉 W komentarzach w mediach społecznościowych dominuje chaos narracyjny. 40–50 proc. użytkowników obwinia Ukraińców, 15–20 proc. polski rząd, co idealnie odpowiada celom rosyjskich operacji wpływu.

Wysadzenie fragmentu torów pod Garwolinem to nie pierwszy sabotaż dokonany przez Rosję u swoich sąsiadów. Incydenty tego rodzaju łączą zarówno metody rosyjskiego działania, jak i efekty. Jakie wnioski możemy wyciągnąć z doświadczeń Ukraińców i Gruzinów? Czy możemy na ich podstawie przypuszczać, co będzie dalej?

Gruzja 2008: kolej jako narzędzie kontrolowanego chaosu

W miesiącach poprzedzających inwazję Rosji na Gruzję w 2008 roku działy się rzeczy, które osoby z kręgów bezpieczeństwa – gruzińscy urzędnicy wywiadu czy eksperci powiązani z Kongresem USA – określały jako „kontrolowany chaos”. Rosja dokonywała drobnych aktów dywersji, eskalując napięcie, a jednocześnie umywając od tego ręce. W kwietniu–maju 2008 roku rosyjskie wojska kolejowe wkroczyły do Abchazji pod pretekstem napraw torów. Gruziński wywiad raportował jednocześnie, że dochodzi do zaminowywania kluczowych odcinków.

Czytaj także Dywersja w naszych głowach. Rosja testuje, a Polska daje się wkręcić Łukasz Łachecki

Latem rosyjska eskalacja przybrała formę manewrów, którym towarzyszyły incydenty z udziałem lotnictwa i oddziałów przygranicznych. Rosjanie symulowali działania zbrojne w Osetii Południowej, a samoloty bojowe wlatywały w gruzińską przestrzeń. Równocześnie wzmogły się incydenty zbrojne między zwaśnionymi stronami – wspieranymi przez Rosję Osetyńcami a Gruzinami. Do tego dochodziło do „tajemniczych eksplozji” przy liniach kolejowych. Zdarzały się incydenty z bezzałogowcami – Gruzja używała dronów nad Abchazją, Rosja je zestrzeliwała, co stopniowo budowało atmosferę nieuchronnego konfliktu.

Momentem zapalnym stało się wysadzenie torów w rejonie Gori w nocy z 5 na 6 sierpnia. Nie było ofiar w ludziach, lecz przekaz był czytelny: paraliż ruchu i zaopatrzenia. Nie bez znaczenia był też walor psychologiczny – Rosjanom zależało, żeby przedstawić Gruzję jako państwo, które nie zapewnia bezpieczeństwa obywatelom. Kolej jako istotny element logistyki wojskowej i gospodarczej została trafiona nie tyle materialnie, co symbolicznie. W komunikacie władz gruzińskich akcję opisano jako „akt terroryzmu mający na celu destabilizację sytuacji w regionie”. W gruzińskich mediach podkreślano, że sposób założenia ładunków był „zbyt profesjonalny jak na lokalnych bojowników”, sugerując, że w sabotażu wzięli udział specjaliści z Rosji.

Eksperci – np. analitycy z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, Foreign Policy Research Institute czy War on the Rocks – są zgodni, że rosyjskie sabotaże na progu pięciodniowej wojny rosyjsko-gruzińskiej pełniły funkcję probierza reakcji: Kreml testował granice wytrzymałości Gruzinów i ich sojuszników oraz ich umiejętność identyfikacji sprawców sabotaży. Słaba reakcja Zachodu – głównie dyplomatyczne oświadczenia bez sankcji – ułatwiła Moskwie budowanie narracji o „gruzińskiej agresji” i przyspieszyła wydzielenie się Abchazji i Osetii Południowej.

Czytaj także Wydobyć z Rosjan świniopsa. Czy Europa powinna mieć swoje farmy trolli? Adam Sokołowski

De facto była to aneksja przez Rosję, choć formalnie Rosja i np. Nikaragua uznały ich niepodległość. Gruziński analityk George Tarkhan-Mouravi pisze, że wojna w sierpniu 2008 roku stworzyła „ogólną atmosferę niepewności i zmienności”. Ekaterina Chertkova z Washington University pokazuje zaś, że doświadczenia z 2008 roku stały się poligonem dla późniejszych operacji: Kreml wyciągnął wniosek, iż małe, dobrze skoordynowane grupy sabotażystów mogą podważać zaufanie do państwa docelowego, tj. obiektu rosyjskiej bezpośredniej agresji, bez ryzyka natychmiastowej, otwartej konfrontacji.

Działania w rejonie Gori nie były incydentem odosobnionym, lecz ogniwem w łańcuchu celowych prowokacji. Sabotaż okazał się tanim, lecz efektywnym narzędziem Kremla do testowania reakcji Gruzji i jej sojuszników, a także do pogłębiania erozji zaufania wewnętrznego do państwa i służył przygotowaniu gruntu pod dalsze posunięcia już militarne.

Ukraina 2014: zielone ludziki i anarchizacja państwa

Po obaleniu Wiktora Janukowycza w lutym 2014 roku Rosja zintensyfikowała działania w Ukrainie. Najpierw na Krymie pojawiły się tzw. zielone ludziki, czyli uzbrojeni żołnierze w mundurach bez oznaczeń, blokujący ukraińskie bazy, ośrodki władzy i lotniska. Moskwa przedstawiała ich jako lokalne oddziały samoobrony, choć szybko okazało się, że byli to żołnierze rosyjskich sił specjalnych. Ten sposób działania pozwalał Kremlowi zaprzeczać swojemu zaangażowaniu, a jednocześnie rozmontowywać instytucje ukraińskiego państwa.

W kwietniu podobny schemat powtórzono w Donbasie. Uzbrojone grupy zajmowały budynki administracji, posterunki policji i siedziby lokalnych władz w Doniecku i Ługańsku, ogłaszając powstanie „republik ludowych”. Celem nie było niszczenie infrastruktury, lecz sparaliżowanie państwowości: pozbawienie Ukrainy kontroli nad aparatem władzy, a także ruchem drogowym i informacją we wschodniej części kraju. Według Kijowa część tych grup tworzono z weteranów GRU, którzy od miesięcy penetrowali prorosyjskie środowiska Doniecczyzny i tak weryfikowali lojalność tamtejszych współpracowników i przygotowywali sieć agentów.

Ten plan łączył działania w terenie z intensywną kampanią dezinformacyjną. Rosyjskie media przedstawiały chaos panujący na wschodzie Ukrainy jako „spontaniczne powstania” wywołane rzekomym upadkiem państwa po Majdanie. Ułatwiało to Moskwie przedstawianie przejmowania instytucji jako reakcję na „bezprawie” w Kijowie, co spowalniało ukraińską odpowiedź i osłabiało pozycję rządu za granicą.

W Donbasie sabotaż przybrał także formę blokad dróg, odcinania miast od stolicy i przejmowania lokalnych mediów. Taka taktyka tworzyła próżnię informacyjną i administracyjną i region wpadał w stan „zarządzanego chaosu”. Ruchy prorosyjskie na Doniecczyźnie i Ługańszczyźnie przetrwały tam, gdzie lokalna administracja państwowa uległa paraliżowi.

Wydarzenia na Krymie i Donbasie pokazały ewolucję rosyjskich metod od prowokacji granicznych znanych z Kaukazu do systemowego sabotażu instytucji. Celem była anarchizacja terytoriów i wywołanie wrażenia, że państwo ukraińskie się rozpada, że nie kontroluje własne struktury i granice. Tu awangardą operacji stały się małe grupy dywersyjne, którym towarzyszyła dezinformacja w cyberprzestrzeni.

Reakcja Zachodu znów okazała się słaba i absolutnie niewystarczająca: ograniczono się do sankcji personalnych i dyplomatycznych protestów bez realnego wsparcia militarnego dla Kijowa. Moskwa odebrała to jako sygnał: można iść dalej. Dziennikarze śledczy z Bellingcat wskazywali później na rolę rosyjskich wojskowych działających pod przykrywką „ochotników”. Testowano w ten sposób granice reakcji UE i NATO oraz odporność ukraińskiego systemu.

W 2014 roku sabotaż stał się narzędziem nie do wywołania chwilowego zamieszania, lecz do trwałego podważenia państwowości. Rosja nie musiała jeszcze rozpoczynać pełnoskalowej inwazji, wystarczyło osłabić struktury władzy, przejąć media, w tym odpowiednio wpłynąć na media społecznościowe i stworzyć wrażenie, że to lokalne społeczności walczą z „nielegalnym” rządem w Kijowie.

Ukraina 2022: sabotaż totalny

W lutym 2022 roku, gdy Rosja rozpoczęła pełnoskalową inwazję, sabotaż wywindowano na nowy poziom: stał się elementem zintegrowanej kampanii łączącej grupy dywersyjne z atakami na infrastrukturę krytyczną i operacjami w cyberprzestrzeni. Cel był prosty – sparaliżować ukraińskie państwo i zdestabilizować system dowodzenia, zanim uda się osiągnąć przewagę konwencjonalną.

Na pierwszej linii działań pojawiły się małe, mobilne formacje. W rejonie Kijowa i okolic operowały jednostki powiązane z Ramzanem Kadyrowem, tzw. kadyrowcy, których zadaniem miało być wyeliminowanie prezydenta i kluczowych urzędników oraz blokowanie kanałów komunikacji lądowej ze stolicą. Były to grupy złożone często z weteranów konfliktów czeczeńskich, działały szybko, brutalnie i w luźnej koordynacji z głównymi siłami inwazyjnymi. W ukraińskich kręgach wywiadowczych pojawiały się głosy, że kadyrowcy otrzymywali instrukcje z Moskwy za pośrednictwem zaszyfrowanych łączy.

Równolegle atakowano też infrastrukturę. W pierwszych dniach inwazji wysadzano mosty i stacje kolejowe w obwodach chersońskim i zaporoskim, co odcinało południe od zaopatrzenia. Przed wkroczeniem formacji lądowych przeprowadzono cyberoperacje i 23 lutego wiper malware, tj. złośliwe oprogramowanie, uszkodził systemy bankowe i rządowe, wymazując dane w setkach instytucji. Działania dywersyjne objęły też ataki na elektrownie i sieci telekomunikacyjne, czego celem miało być sparaliżowanie łączności i uniemożliwienie Ukrainie prowadzenia skutecznej obrony.

Ważnym wątkiem wszystkich tych działań stała się rekrutacja wewnętrzna. Od stycznia 2022 roku Rosja posłużyła się metodami zdalnej rekrutacji przez komunikatory i social media, pozyskując Ukraińców gotowych prowadzić w własnym kraju działania sabotażowe za pieniądze. Przykładem jest sprawa zatrzymanego przez SBU Włada, 17-latka zwerbowanego za pośrednictwem Telegramu, który miał podłożyć bombę pod obiekt wojskowy; obiecywano mu ok. 1000 dolarów, ale szczegółowe kwoty zależały od zadania.

Do 2024 roku ukraińskie służby odnotowały setki prób werbunku młodzieży. Wypłacano stosunkowo niewielkie honoraria, najczęściej w kryptowalutach, za podpalenia czy zakłócenia działań służb państwowych. Nierzadko kończyło się to tragicznie dla sabotażystów, przykładowo w marcu 2024 roku w Iwano-Frankiwsku 17-latek zginął, a 15-latek odniósł obrażenia w wyniku eksplozji bomby, za pomocą której zamierzali dokonać sabotażu na kolei.

Doświadczenia pełnoskalowej inwazji pokazują, że sabotaż jako narzędzie działania Rosji ewoluowało od instrumentu lokalnego do systemowego. Połączenie ataków fizycznych z cyberoperacjami pozwoliło na mnożenie efektów działań bez konieczności pełnej konfrontacji. Politolodzy Dominika Dziwisz i Błażej Sajduk dowodzą, że Rosja w cyberprzestrzeni od 2022 roku nastawiła się przede wszystkim na dezinformację i rozbijanie łańcuchów zaufania, a nie, jak wcześniej, niszczenie systemów informatycznych np. banków czy instytucji rządowych. Inni analitycy wskazują na kooperację służb specjalnych z grupami hakerskimi. W efekcie sabotaże prowadzone dziś przez Rosję w Ukrainie są bronią strategiczną: mają destabilizować państwo, wywołać chaos decyzyjny i osłabić odporność społeczeństwa.

Sabotaż w Polsce: gra na naszych lękach

Przejdźmy do Polski, gdzie sabotaż przestał być teoretycznym zagrożeniem. W listopadzie 2025 roku w Mice koło Garwolina doszło do zdarzenia, które służby zakwalifikowały jako celową próbę wykolejenia pociągu na trasie Warszawa–Lublin. Maszynista zgłosił uszkodzenie toru, a na miejscu odkryto ślady eksplozji. Obok znaleziono drugi ładunek-niewypał oraz kamerę, co wskazywało na działanie zaplanowane i rejestrowane.

Premier Donald Tusk potwierdził później, że za operację odpowiadali dwaj obywatele Ukrainy – jeden ze Lwowa, drugi z obszaru Donbasu – działający na zlecenie rosyjskich służb. Wjechali do Polski z Białorusi i tam wrócili po wykonaniu akcji. Ich identyfikację przeprowadzono szybko, w nieco ponad 70 godzin, dzięki odnalezieniu karty SIM oraz identyfikacji odcisków palców. Przy czym, jak podają źródła, tak sprawne działanie było możliwe dzięki wsparciu sojuszników. Wiadomo, że ładunek miał charakter wojskowy i został podłożony na łuku torów, gdzie wykolejenie mogłoby spowodować katastrofę z dużą liczbą ofiar. Zanim ruch wstrzymano, uszkodzony odcinek pokonało jednak dwanaście pociągów.

Jak oceniał Marek Kozubal, dziennikarz „Rzeczpospolitej” specjalizujący się w bezpieczeństwie i wojskowości w podcaście Rzecz w tym, Rosja, zlecając ten sabotaż, chciała pokazać gotowość do eskalacji i spowodowania zdarzenia, w którym mogłoby zginąć wielu ludzi. Wpisywało się to w serię wcześniejszych, mniejszych incydentów, od podpaleń po sabotaże infrastruktury, za pomocą których od miesięcy Kreml testuje polskie służby.

Przytoczmy kilka przykładów komentarzy, które pojawiły się pod materiałami mediów o dużym zasięgu i wiarygodności. „Wiecie co, ja naprawdę mam dowód, że Rosja jest wrogiem Polski. Od lutego 2022 nie zlikwidowała żadnego z was i pozwala wam na ‘radosną twórczość’. Bo gdyby do mnie podszedł ktoś z FSB i zaproponował np. udział w likwidacji kogoś z Defence24, to od razu bym się zgodził” – pisze użytkownik @gladnottohelpukraine pod materiałem Polsat News na YouTube. Pod artykułem na Onecie użytkownik @darekkowalski2865 pisał: „Ja stawiam że to zaplanowana akcja, żeby odwrócić uwagę od afery na Ukrainie, bo nasi politycy też są w tym umoczeni”. Na Cyberdefence24 @gabi3375 komentowała: „Co wiemy? Wiemy, że szyna pękła w skutek zaniedbań infrastruktury kolejowej i trzeba to zatuszować, a przy okazji zrobić propagandę tuszując przekręty rządu”. W mediach społecznościowych tego typu komentarzy są dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy.

Ustalenia ABW i sojuszników są spójne: za operację odpowiadały rosyjskie służby, a wykonawcami byli wynajęci Ukraińcy działający za pieniądze i pod kontrolą Moskwy. Ta rozbieżność między tą wykładnią a tym, co dominuje w komentarzach, jest częścią oczekiwanego efektu. Kreml od lat liczy na osłabienie zaufania do państwa, podważenie narracji oficjalnej i rozbicie wspólnoty politycznej, a Polska nie jest tu wyjątkiem. Widzimy w tym powtarzalny mechanizm znany z Gruzji, Ukrainy lat 2014 i 2022: małe grupy dywersyjne działają jako instrument do destabilizacji i testują granice odporności państwa i społeczeństwa.

Jak się zdaje, Rosja realizuje u nas trzy scenariusze. Pierwszy to sabotaż infrastrukturalny, który ma sprawdzać szybkość i adekwatność reakcji państwa. W Polsce tego typu testami były m.in. realizowane już wcześniej blokada dróg przez migrantów na granicy z Białorusią w 2021 r., czy pożary centrów logistycznych w 2024. Ich cel był podobny jak w Donbasie: uderzyć w miejsce, gdzie nawet niewielka ingerencja może sparaliżować cały region.

Drugi scenariusz to sabotaż społeczny, oparty na dezinformacji i wzmacnianiu konfliktów. Narracje o „ukraińskiej prowokacji” lub „rządowej inscenizacji”, które pojawiają się pod materiałami o wybuchu na torach, doskonale pasują do tej strategii. Kontrwywiad zwraca uwagę, że rosyjskie boty i farmy trolli potrafią szybko rozwijać najbardziej absurdalne hipotezy, tak jak robiły to w Kijowie w 2022 roku, nakręcając poczucie chaosu.

Trzeci scenariusz dotyczy polityki: sabotaż ma osłabiać pozycję Polski w NATO i UE poprzez wspieranie skrajnych, antyunijnych środowisk, często nieświadomych tego, że ich radykalizacja jest elementem operacji obcego państwa. Podobne mechanizmy stosowano w Gruzji, gdzie słaba reakcja Zachodu tylko ośmieliła Moskwę.

Trzy scenariusze dla Polski: Gruzja, Donbas czy Kijów?

Gdyby Polska miała powtórzyć scenariusz Gruzji z 2008 roku, moglibyśmy się spodziewać sabotaży testujących nasze sojusze. Wysadzenie torów kolejowych pod Gori nie było wówczas celem samym w sobie, lecz sygnałem wysyłanym Zachodowi. Gdyby zleceniodawca działał według tego scenariusza, ładunek podłożony na torach na trasie Warszawa–Lublin z listopada 2025 roku nie musiałby prowadzić do katastrofy, żeby spełnić swoje zadanie. Sabotaż infrastruktury, wzorowany na gruzińskim, służyłby więc nie tyle wyrządzeniu masowych szkód, ile wzmocnieniu poczucia nieuchronności konfliktu i sprawdzeniu, czy NATO ponownie ograniczy się do deklaracji i not dyplomatycznych, jak to miało miejsce w 2008 roku na Kaukazie.

Gdyby w Polsce realizowano scenariusz z Ukrainy 2014 roku, Polska stałaby się celem anarchizacji, czyli działań podważających funkcjonowanie państwa, a nie tylko naruszających jego infrastrukturę. W Donbasie uzbrojeni mężczyźni bez oznaczeń zajmowali budynki administracji, tworząc wrażenie upadku legalnych władz. Polski odpowiednik nie polegałby na wprowadzeniu zielonych ludzików, lecz na głębokiej infiltracji instytucji i ich systematycznym dyskredytowaniu. Niestety widać już sygnały takiego procesu w reakcjach społecznych na ostatni sabotaż. Dane z analizy Res Futura potwierdzają: w większości komentarzy (ok. 40–50 proc.) obwiniano Ukraińców za podłożenie ładunku, mniejsza część (ok. 20-25 proc.) – Rosję, a ok. 15-20 proc. – polski rząd. Badacze zauważyli przy tym, że często pojawia się hipoteza o prowokacyjnym charakterze działań, których celem miałoby być wciągnięcie Polski w bezpośredni konflikt z Rosją lub – w przypadku wersji o prowokacji rządowej – odwrócenie uwagi od kryzysu w NFZ.

Scenariusz odwołujący się do Ukrainy z 2022 roku oznaczałby sabotaż totalny, łączący działania fizyczne, cybernetyczne i propagandowe. Grupy dywersyjne, w tym oddziały kadyrowców, miały nad Dnieprem doprowadzić do dezintegracji struktur państwowych poprzez paraliż decyzyjny. W polskich realiach odpowiednikiem byłaby skoordynowana ofensywa obejmująca uszkodzenia kluczowej infrastruktury energetycznej i transportowej, cyberataki na systemy zarządzania kryzysowego oraz kampanie dezinformacyjne potęgujące chaos. Jak dotąd tak skoordynowanych działań sabotażowych Polska nie doświadczyła.

Wszystkie te analogie prowadzą do wniosku, że dzisiejsza Polska nie jest ani wyłącznie Gruzją z 2008 roku, ani Ukrainą z 2014 czy 2022 roku, lecz przestrzenią, w której Kreml może wdrażać wybrane scenariusze sabotażu w zależności od celu i dogodnej sytuacji. Jedna konkluzja wydaje się tu pewna – Kremlowi nie chodzi o zniszczenie pojedynczego mostu ani zajęcie jednego urzędu, lecz o podważenie podstawowego mechanizmu bezpieczeństwa: zaufania. Chodzi zarówno o osłabienie zaufania obywateli do własnego państwa, jak i o erozję zaufania sojuszniczego – Polaków do NATO i sojuszu do nas.

Nie mniej ważne jest zbudowanie poczucia zagrożenia, płynącego ze strony Ukraińców. To właśnie ta kluczowa więź staje się głównym polem gry w sabotaż. A jeśli tak jest – to stawiamy dolary przeciw orzechom – że cokolwiek się teraz wydarzy, usłyszymy od wszystkich internetowych „kuzynek” i „dobrze poinformowanych znajomych”, że za akty sabotażu w Polsce odpowiadają wyłącznie Ukraińcy i Tusk.

*

Marta Panas-Goworska i Andrzej Goworski – duet pisarski, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. Naukowcy spod czerwonej gwiazdy, Grażdanin N.N i Inżynierowie Niepodległej, a także Naznaczeni przez rewolucję bolszewików (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie