Fakty i mity na temat protestów rolników

Ukraińców najbardziej bolą obrazki wysypywanego zboża. Uderzają w pamięć o Hołodomorze, wielkim głodzie urządzonym w latach 30. XX wieku przez wierchuszkę ZSRR.
Protest rolników w Warszawie. Fot. Jakub Szafrański

Nawet jeśli rolnicy całkowicie sparaliżowaliby ruch na polsko-ukraińskiej granicy, ceny zboża nie poszybowałyby w górę. Co zatem wpływa na niskie ceny? Kiepska kondycja światowych importerów zboża i nadwyżki u kluczowych jego eksporterów, czyli przede wszystkim… Rosji.

Najpierw było przejście drogowe w Dorohusku. Protestujący rolnicy włamali się do trzech ciężarówek i wysypali przewożone w nich zboże na jezdnię. Później zboże wywalono na tory z pociągu towarowego w Medyce. W drugą rocznicę pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę na tory w Dorohusku gruchnęła fasola. Kolejnej nocy doszło do najbardziej bodaj spektakularnej akcji – z pociągu towarowego zmierzającego do gdańskiego portu wysypano 160 ton kukurydzy. Dumni sprawcy udokumentowali ów akt z drona, a ich filmik stał się viralem.

Rolnicy w Warszawie. Jak złapać za niewidzialną rękę rynku?

Od miesiąca na granicy polsko-ukraińskiej panuje chaos. W wielogodzinnych kolejkach stoją wolontariusze z humanitarką, dostawcy zaopatrzenia dla wojskowych, rój samochodów osobowych. Zatrzymano nawet pociąg pasażerski z Kijowa. O tym, kto może przekroczyć granicę, decyduje rozemocjonowany tłum chroniony przez policję. Jeśli dołożyć do tego gigabajty (organicznych i nie) antyukraińskich komentarzy w internecie, słynny już proputinowski transparent na traktorze i bezkompromisowe wypowiedzi polityków, można odnieść wrażenie, że cała Polska sprzysięgła się przeciwko Ukrainie.

Poczucie to potwierdza najnowszy skandal – we wtorek w pobliżu polsko-białoruskiej granicy polska policja zatrzymała dwóch dziennikarzy „Ukraińskiej Prawdy”, renomowanego ukraińskiego dziennika. Mężczyźni przygotowywali materiał o imporcie produktów rolnych z Rosji do Polski. Z relacji zatrzymanych wynika, że nakręcone przez nich materiały zostały częściowo skasowane, a przesłuchania trwały kilka godzin i skończyły się dopiero po interwencji ukraińskiego ambasadora.

Syty głodnego nie rozumie

Wszystkie te obrazki wywołują w Ukrainie potężne zgorszenie. Komentatorzy nazywają postawę Polski wymierzaniem policzka, upokorzeniem, nożem w plecy. W ukraińskim internecie niektórzy próbują z tego wszystkiego żartować, ale dominuje wkurw. Gdzieś miga mi rozżalony post uchodźczyni, która utknęła w kolejce, przez co nie zdążyła na pogrzeb syna, a na wojnie straciła już dwóch.

Walka o rząd chłopskich dusz dopiero się rozpoczyna

Najbardziej bodaj bolą obrazki wysypywanego zboża. Uderzają w centralną ukraińską traumę, czyli pamięć o Hołodomorze, wielkim głodzie urządzonym w latach 30. XX wieku przez wierchuszkę ZSRR. Imperialna żądza Rosji zabrała wtedy miliony ukraińskich żyć, a dwa lata temu (w Donbasie dziesięć) wróciła po kolejne i wszystko wskazuje na to, że nie odpuści. Kremlowskie trolle pilnują ponadto, by obrazkom wysypanego zboża towarzyszył odpowiedni wolumen antypolskiego kontentu.

Obrazki te mają ponadto fatalny timing. Front utknął, szanse na odzyskanie władzy nad całym terytorium maleją, więdnie morale, brakuje chętnych do walki. Ukraina weszła na trudny etap wojny: nie wszystko jest stracone, sił wciąż jest wiele i los się może jeszcze odwrócić, ale wiele zależy od wsparcia sojuszników.

Tymczasem protesty polskich rolników – jak dowodzi Kateryna Pryszczepa w najnowszym odcinku podcastu Blok wschodni – bezpośrednio wpływają na wydolność ukraińskiej obrony, i to nie tylko pośrednio, czyli przez osłabianie jej gospodarki. Z kilkutygodniowym opóźnieniem do kraju przybywają m.in. opaski uciskowe – podstawowe narzędzie ratowania życia żołnierzy i cywili podczas wojny – oraz samochody i części samochodowe kupowane ze zbiórek dla wojska.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Rolnicy mają swoje powody, by protestować. Ukraińskie media nie przykładają do nich większej wagi, jedynym dopuszczalnym kontekstem wszelkich debat jest wojna. Kiedy wokół leje się krew, świszczą rakiety i warkoczą drony, ciężko przeżywać ubożenie rolników w najbogatszych krajach świata. Jeszcze ciężej zrezygnować w imię ich dobrobytu z (na razie legalnej) możliwości eksportu zboża do UE. Naszym sąsiadom nie mieści się w głowach, że sojusznicy blokują najważniejszą dla Ukrainy granicę lądową i postulują zmiany, które poważnie zaszkodzą ukraińskiej gospodarce. Czy naprawdę nie rozumieją, że jeśli Ukraina padnie, oni będą następni?

Rolnicy tracą dorobek życia

Rolnicy mają, naturalnie, zupełnie inną perspektywę. Magazyny zboża są pełne, a jego ceny spadły do poziomu sprzed dekady, podczas gdy koszty produkcji – energia, nawozy, wynagrodzenia – znacząco wzrosły. Tymczasem Zielony Ład nakłada na europejskich rolników kolejne restrykcje, które utrudnią wielu z nich osiągnięcie zysku.

Jednocześnie Bruksela w ramach rozmaitych dealów ułatwia import towarów żywnościowych spoza UE – w Polsce widać produkty z Ukrainy, ale już np. w Hiszpanii rolnicy wściekają się o pomidory z Maroka, które kraj ów eksportuje do UE w zamian za dopuszczanie hiszpańskich rybaków do połowu. Problem w tym, że ukraiński i marokański rolnik nie muszą spełniać szeregu unijnych wymogów, mogą stosować zakazane w Europie środki ochrony roślin, wypłacają niższe wynagrodzenia. Ich produkty są znacznie tańsze, ale nie jest to dla unijnych producentów uczciwa konkurencja.

Anna Spurek: Żyjemy w mleczno-mięsnym matrixie. Na talerzach serwuje się nam katastrofę [rozmowa]

W obliczu nadpodaży na rynku rolnym wielu polskich rolników stoi na krawędzi bankructwa. Nie mają komu sprzedać swoich zbóż, cukru, mąki, owoców, jajek, a przynajmniej nie w cenie, która przyniesie im zysk. Więksi zmniejszają produkcję, zwalniają ludzi. Pewnie sobie poradzą, nie to co najmniejsi.

Ogólnoeuropejskimi protestami udało się już przekonać Brukselę do wycofania się z ograniczeń dotyczących pestycydów i nakazu ugorowania ziemi. Ale dla rozjuszonych rolników to wciąż za mało.

Polskie protesty łączą dwa postulaty: wycofanie się z Zielonego Ładu i embargo na produkty zza wschodniej granicy. Dominują hasła antyunijne, ale zdarzają się również antyukraińskie. Ludzie tracą dorobek życia, niekiedy nawet życia rodziców i dziadków, a w internecie czytają o trującym zbożu technicznym, reeksporcie ukraińskiego zboża z krajów UE do Polski czy SUV-ach oligarchów zarejestrowanych jako pomoc humanitarna. Przekierowują swoją złość na Ukraińców, nad czym pieczołowicie pracują rosyjskie trolle, a wtóruje im Konfederacja.

Niskie ceny płodów rolnych to nie wina Ukrainy

Owszem, w 2022 i na początku 2023 roku do Polski trafiło (oficjalnie) niecałe trzy i pół miliona ton ukraińskiego zboża, co w jakimś stopniu przyczyniło się do zapchania polskich magazynów zbożowych. Warto jednak pamiętać, że po wybuchu pełnoskalowej wojny ówczesny minister rolnictwa Henryk Kowalczyk zachęcał rolników, by wstrzymali się ze sprzedażą swojego zboża, bo jego ceny będą rosły. Tymczasem „w portach, na bocznicach kolejowych, przy granicy z Ukrainą” – zauważa Krystyna Naszkowska w „Gazecie Wyborczej” – „gromadziły się masy znacznie tańszego towaru”. Gdański port nie był bowiem w stanie odprawić w świat całego ukraińskiego zboża, które zjechało do Polski. Zainteresowała się nim niewidzialna ręka rynku.

Wolałabym, żeby rolnicy nie dali z siebie robić pożytecznych idiotów Kremla

Odrębną sprawą jest tzw. zboże techniczne, czyli mające zastosowania w przemyśle, a niezdatne do spożycia przez ludzi, zakupione przez szereg polskich firm, w tym producentów mąki. Jednak to nie ukraińscy rolnicy (wyposażeni w antypolskie widły i marzenia o sanitarnym Wołyniu, jeśli wierzyć konfederacko-rosyjskiej dezinformacji) wprowadzili ich w błąd. Importerzy zboża technicznego doskonale wiedzieli, co sprowadzają i sprzedają polskim firmom jako krajowe zboże spożywcze. Swoją drogą: pamiętacie aferę z solą techniczną sprzed paru lat? Wtedy to Czesi pieklili się, że Polacy chcą ich otruć. Każdy ma swój Wschód.

W odpowiedzi na rosnące niezadowolenie rolników w kwietniu 2023 roku Polska wprowadziła embargo na import czterech ukraińskich zbóż: pszenicy, kukurydzy, nasion rzepaku i słonecznika. Od tamtej pory produkty te przejeżdżają przez Polskę tranzytem w podróży do portów morskich oraz innych krajów UE, choć wciąż zdarzają się przypadki nielegalnego rozładunku na terenie Polski. Ukraińskie zboże bywa również reeksportowane do Polski ze Słowacji (i w dużo mniejszej skali, jak ustalił Business Insider, z Litwy i Niemiec). I za te machinacje nie są odpowiedzialni ukraińscy rolnicy.

Rolnicy na granicy. Wojna w Ukrainie w cieniu polskich protestów

Zdaniem ekspertów – np. Mirosława Marciniaka, analityka rynków zbożowych i oleistych, czy Wiktora Szmulewicza, prezesa Krajowej Rady Izb Rolniczych – napływ ukraińskiego zboża do UE ma niewielki wpływ na niskie ceny zbóż na rynku światowym. A to właśnie ten rynek kształtuje ceny w UE, w tym w Polsce. Nawet jeśli rolnicy całkowicie sparaliżowaliby ruch na polsko-ukraińskiej granicy, ceny zboża nie poszybowałyby w górę.

Co zatem wpływa na niskie ceny? Kiepska kondycja światowych importerów zboża i nadwyżki u kluczowych jego eksporterów, czyli przede wszystkim… Rosji, która z każdym rokiem produkuje coraz więcej pszenicy (prognozy na trwający obecnie sezon to 52 mln ton na eksport). Jakaś jej część, raczej niewielka, trafia na europejski rynek za pośrednictwem krajów ościennych, np. Mołdawii czy Litwy – bo nie wiem, czy wiecie, ale unijne sankcje przeciwko Rosji nie obejmują produktów rolno-spożywczych. Reszta zalewa światowe rynki, dławiąc ceny zbóż.

Pozostałe ukraińskie produkty – np. cukier, owoce czy jajka – nadal trafiają na polski rynek bez ograniczeń i utrudniają życie polskim rolnikom. Przykładowo, import cukru do UE wzrósł od wybuchu wojny niemal 35-krotnie (obczajcie sobie to szaleństwo na OLX). Nie jest jednak prawdą, że produkty te są znacznie gorszej jakości czy że nie przechodzą odpowiednich kontroli sanitarnych.

Protesty rolników są wodą na młyn dla skrajnej prawicy

czytaj także

Ćwierćprawdą sączoną przez konfederacko-rosyjskie kanały jest również teza, że na ukraińskim zbożu zarabiają wyłącznie oligarchowie. Mit ten szczegółowo rozbrajają Paulina i Wojciech Siegień w najnowszym odcinku podcastu Blok wschodni. Paulina przytacza dane, z których wynika, że agroholdingi odpowiadają za produkcję jednej piątej ukraińskich zbóż. Od siebie dodam, że jak bardzo nie życzyłabym źle ukraińskim oligarchom, w obecnej sytuacji nie można zapominać, że firmy te są ważnym źródłem wpływów do ledwo zipiącego ukraińskiego budżetu, a także miejscem pracy dla wielu mieszkańców tamtejszych wsi.

Rząd nie odcina się od antyukraińskich narracji

Jak widać, kremlowskie trolle – a za nimi europejska skrajna prawica – świetnie sobie radzą z instrumentalizacją rolniczych protestów. W Holandii straszą rolników, że ich gospodarstwa zostaną przerobione na obozy dla uchodźców, W Niemczech zapewniają, że Bundeswehra przybędzie z czołgami, by pomóc rolnikom zdobyć rządowe budynki. W Polsce usiłują wzbudzić i wzmocnić istniejącą niechęć do Ukraińców oraz obwinić ich za kiepskie położenie polskich rolników. Konfederacja wtóruje tym antyukraińskim narracjom, by odbić się po październikowej porażce. Nie stronią od nich politycy PiS, rząd również się nie odcina, chociaż jednocześnie robi bardzo wiele, by wesprzeć Ukrainę – zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej.

To dobrze, że stara się walczyć w Brukseli o lepsze zabezpieczenie interesów polskich rolników i reaguje na protesty, co ani za rządów PiS, ani poprzednich PO nie było dla władzy oczywiste. Warto byłoby jednak sprecyzować, co faktycznie leży w interesie rolników, a co jest coraz bardziej rozpowszechnionym przekonaniem zrodzonym z dezinformacji. Szczególnie jeśli dopiero co zapowiadało się na europejskich salonach na wytężoną z nią walkę.

Przesadzony wydaje mi się chłód generowany przez rząd w kierunku Ukrainy – na przykład odmówienie przez Donalda Tuska spotkania na granicy z przedstawicielami ukraińskich władz. Szkody wizerunkowe odniesione w Ukrainie są ogromne. Obrazek przedstawiający premiera Denysa Szmyhala z grupą ministrów stojących smętnie na zablokowanej granicy bardzo Ukraińców zabolał i umocnił w rozczarowaniu partnerstwem z Polską, podobnie jak zapowiedź Tuska, że owszem, spotka się z Ukraińcami, ale za miesiąc i w Warszawie, i że nie widzi potrzeby wykonywania „symbolicznych gestów”. W sytuacji, w której znajduje się Ukraina, są one bardzo potrzebne.

Gniew rolników może być (i bywa) zielony

Twardy kurs polskiego rządu jest krótkowzroczny. Być może uspokoił nieco rolników, jednocześnie jednak postawił Ukrainę w sytuacji bez wyjścia. Szmyhal zapowiedział, że jeśli granica nie zostanie w najbliższym miesiącu odblokowana, ukraiński rząd nie wykluczy odwetu – co oznacza embargo na produkty z Polski. Tymczasem Polska jest największym eksporterem żywności na Ukrainę – wartość naszego eksportu za wschodnią granicę wynosi prawie miliard złotych i z każdym rokiem wzrasta, przewyższa też wartość importu (nawet tego wojennego). A zatem odwet Ukrainy uderzyłby w polskie firmy w nie mniejszym stopniu niż unijne przepisy.

Bardzo dobrze zatem, że Donald Tusk zapowiedział w ubiegłym tygodniu wpisanie przejść granicznych z Ukrainą na listę infrastruktury krytycznej. Miejmy nadzieję, że pomoże to położyć kres blokadom granicy. Pytanie jednak, na ile państwo polskie okaże się skuteczne w egzekwowaniu własnych przepisów, a – umówmy się – nie jest to jego mocną stroną. Przypomnę tylko, że w ubiegłym roku rząd z wielką pompą uchwalił zakaz fotografowania infrastruktury krytycznej, niszczenie cudzego mienia też jest w polskim prawie karalne. Tymczasem incydenty z wysypywaniem ukraińskich produktów na kluczowych obecnie szlakach transportowych nie tylko się mnożą, ale i bywają nagrywane dronami.

Lekcja dla Polski i Europy

W konflikcie o ukraińskie produkty rolne ścierają się trzy rządzące się różnymi regułami interesy: ekologiczny (całego globu), ekonomiczny (Ukrainy i – odmienny – niektórych krajów UE) oraz geopolityczny (całego kontynentu, ale przede wszystkim Ukrainy). Bardzo trudno je ze sobą pogodzić, jednak w interesie wszystkich stron leży, by wypracować jakiś kompromis – udało się to już np. między Ukrainą a Rumunią. Nawet jeśli twardy kurs Ukrainy tego nie ułatwia, nie powinniśmy hodować w sobie żalu – jest roszczeniowa w takim samym sensie, jak osoba tonąca, ciężko i wytrwale walcząca o przeżycie. Niepokoi przechodniów swoim położeniem, lecz wcale nie ciągnie ich w dół, jak palnął w ubiegłym roku prezydent Duda. Jest wręcz przeciwnie – utoniemy, jeśli nie podamy jej pomocnej ręki.

Monbiot: Populizm agrarny. Skrajna prawica przejmuje protesty rolników

Niezależnie od tego, czy kierujemy się w podejściu do polityki zagranicznej kategoriami uczuć i wartości, czy twardą realpolitik, nie możemy zostawić Ukrainy na pastwę pełzającej na Zachód Rosji, która grozi Europie już nie tylko wojną nuklearną, ale i przywróceniem zimnowojennego ładu. W ubiegłym tygodniu w Rosji rozpoczęła się kampania na rzecz odrzucenia ustaleń konfederacji zjednoczeniowej Niemiec. Powrót wschodnich Niemiec pod rosyjską strefę wpływów to z dzisiejszej perspektywy scenariusz fantastyczny, nie możemy jednak wykluczyć, że Rosja w dalszej przyszłości będzie dążyła do jego realizacji. Już teraz Polska przedstawiana jest jej w narracji jako agresor, który podgrzewa konflikt i stoi na przeszkodzie do zawarcia pokoju.

Rolnicy demonstrują w całej Europie. Za klimatem czy przeciwko?

Z kolei kompromis między Brukselą a rolnikami musi uwzględniać niewygodną dla unijnych elit prawdę – kosztów zielonej transformacji nie mogą ponosić przede wszystkim średnie i niższe klasy. Jeśli wprowadzaniu Zielonego Ładu towarzyszyć będzie dalsza liberalizacja handlu żywnością z państwami spoza Unii (np. krajami Mercosur – Argentyną, Brazylią, Paragwajem i Urugwajem), skorzystają na tym wyłącznie najsilniejsi. Trzeba upewnić średniaków, że Zielony Ład nie zostanie wprowadzony ich kosztem, a jednocześnie zrobić wszystko, by nie musieli przekonywać się na własnej skórze, jak zgubnym dla nich zjawiskiem będzie ocieplenie klimatu.

Bez poparcia większości Europejczyków nie ma bowiem mowy o sukcesie Zielonego Ładu. A backlash przeciwko niekorzystnym dla słabszych rozwiązaniom może sprawić, że wszyscy się szybciej usmażymy. Jeśli nie w wojnie nuklearnej, to w skutkach kryzysu klimatycznego.

**

Finansowane przez Unię Europejską. Poglądy i opinie wyrażone są poglądami autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Dyrekcji Generalnej ds. Sieci Komunikacyjnych, Treści i Technologii. Ani Unia Europejska, ani organ przyznający finansowanie nie ponoszą za nie odpowiedzialności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij