Ukraińców w 38-milionowej Polsce jest już łącznie ponad milion. Od 10 czerwca mogą wjeżdżać do strefy Schengen bez wizy. Będzie ich jeszcze więcej?
Kto rozpoczyna swoją podróż po Polsce od dworca Warszawa Centralna, może pomyśleć, że oto znalazł się w zachodnioeuropejskiej metropolii, której życie niczym nie różni się od Paryża czy Londynu. W modnym, modernistycznym budynku dworca można kupić sushi na wynos i bioshake’a z jarmużu – lunch w sam raz na piątkowy pociąg do Berlina, przed którym tłoczą się tłumnie hipsterzy. Na innym peronie pociągu wyglądają białe kołnierzyki – odkąd panika antysmogowa weszła do mainstreamu, przesiedli się ze swoich SUV-ów na komunikację publiczną.
Zaledwie kilka kilometrów dalej znajduje się dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia, a na nim – inny świat. W brudnym, nieremontowanym od czasów komunizmu budynku trudno o jarmuż – można za to kupić kiełbasę z keczupem i niemodne ubrania. Ze zdezelowanych autokarów wysypują się zmęczone długą podróżą twarze. To tutaj przecinają się drogi warszawskich migrantów: Polacy wracają z Niemiec i Belgii, do Polski przyjeżdżają Ukraińcy. Dla wielu z nich Dworzec Zachodni to pierwsze spotkanie z wymarzoną „Europą”.
Ukraińców w 38-milionowej Polsce – stałych mieszkańców, ale i pracowników sezonowych – jest już łącznie ponad milion. Większość z nich zdecydowała się na emigrację po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego na wschodzie Ukrainy w 2014 roku, kiedy to wartość hrywny, ukraińskiej waluty gwałtownie spadła, a ceny poszły w górę.
Po dojściu do władzy prawicowych populistów z PiS-u w 2015 roku stosunki polsko-ukraińskie uległy pogorszeniu, a badania opinii publicznej wykazują wzrost nastrojów ksenofobicznych. Mimo to Polska dzięki bliskości kulturowej i językowej wciąż jest dla Ukraińców atrakcyjnym celem emigracji.
1000 dolarów za prawnika
– Dworzec Zachodni to pierwszy szok dla wszystkich, którzy wyobrażają sobie Polskę jako europejski raj – mówi mi Anna, która mieszka w Polsce już prawie rok. – A właściwie drugi szok, bo wcześniej trzeba wystać kilka godzin w kolejce na granicy i wysłuchiwać krzyków pograniczników. Kto nie zna jeszcze polskiego, wychwytuje tylko słowo „kurwa”.
Anna jest dynamiczną, wesołą kobietą koło pięćdziesiątki. Z wykształcenia jest nauczycielką geografii, ale w Polsce pracuje jako opiekunka osoby starszej. Pensja ukraińskiego nauczyciela po krachu waluty to około 75$. W Polsce Anna zarabia jakieś 400$, ale ma też wikt i opierunek. Dlatego większość zarobionych pieniędzy może przesyłać do Lwowa, gdzie mieszkają jej mąż i dwie córki. Według szacunków Narodowego Banku Polskiego zaledwie niecałe 9% ukraińskich imigrantów w Polsce ma wykształcenie zawodowe lub niższe, ale aż 70,7% pracuje fizycznie.
czytaj także
– Mówią, że Polka na moim stanowisku może zarobić dwa razy więcej – mówi Anna. – Ale ciężko się kłócić, kiedy w co drugim ogłoszeniu o pracę czytam: „Ukrainkom dziękujemy”. Ja na swoich pracodawców nie narzekam. Sami mają rodzinę za granicą i starają się mi pomóc.
Mniej szczęścia miała znajoma Anny, Julia. Jeszcze na Ukrainie kupiła od nieuczciwych pośredników tzw. wakancję, czyli miejsce pracy wraz z potrzebnym do uzyskania wizy oświadczeniem pracodawcy. Była przekonana, że na Dworcu Zachodnim przywitają ją pracodawcy i zawiozą do obiecanego mieszkania. Tak się jednak nie stało.
Według szacunków Narodowego Banku Polskiego zaledwie niecałe 9% ukraińskich imigrantów w Polsce ma wykształcenie zawodowe lub niższe, ale aż 70,7% pracuje fizycznie.
– Jakiś mężczyzna podszedł do mnie i zaczął przekonywać, że aby zostać w Polsce legalnie, muszę zapłacić prawnikom 1000 dolarów – opowiada Julia. – Na początku nie chciałam mu wierzyć i wydzwaniałam na numer, który podali mi jeszcze na Ukrainie. Nikt nie odpowiadał. Po nocy spędzonej na dworcu zadzwoniłam do tego „prawnika” i zapytałam, czy ma jakąś pracę. Umówiliśmy się na dworcu w małym miasteczku pod Warszawą. Stamtąd zawieźli mnie do sadu z jabłkami, choć mówiłam, że szukam pracy jako babysitterka. Chciałam odmówić, bo mam kłopoty z kręgosłupem, ale mężczyzna powiedział, że poniósł koszty znalezienia mi tej pracy i muszę tu zostać co najmniej miesiąc. Na szczęście udało mi się stamtąd uciec, kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej.
– Handel fikcyjnymi miejscami pracy to jeden z największych problemów, z którymi przychodzą do nas klienci – mówi mi Sofija Usejnowa z działającej na rzecz Ukraińców fundacji Nasz Wybór. – Wiele osób akceptuje te oferty, bo bez oświadczenia od pracodawcy nie da się otrzymać wizy pracowniczej. Kiedy orientują się, że zostali oszukani, zaczynają szukać innej pracy. Tymczasem procedura legalnego zatrudnienia pracownika trwa kilka tygodni. To dla wielu zbyt długo, dlatego trafiają na czarny rynek, gdzie nie sposób dochodzić swoich praw.
Z raportów Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć wynika, że liczba ofiar handlu ludźmi w Polsce sięga nawet kilkuset osób rocznie, coraz więcej z nich to Ukraińcy. Trudno oszacować, ile przypadków współczesnego niewolnictwa (w tym pracy przymusowej) pozostaje niezgłoszonych.
Repatriacja zamiast migracji
Annę i Julię poznałam w legendarnej kolejce do Wydziału Cudzoziemców Urzędu Wojewódzkiego Warszawie. Ukraiński internet jest pełen memów na temat polskiej biurokracji. Kolejka ustawia się już o 6 rano, dwie godziny przed otwarciem urzędu. To jedyny sposób, by załatwić sprawy pobytu. Polskie urzędy nie były gotowe na gwałtowny wzrost liczby imigrantów, a antyimigrancki klimat w polityce nie sprzyja wdrażaniu rewolucyjnych ułatwień.
– Życie Ukraińca w Polsce dzieli się na dwie fazy: składanie dokumentów i oczekiwanie na decyzję – ironizuje Switłana Owczarowa, młoda ukraińska dziennikarka i studentka Uniwersytetu Warszawskiego. – Kartę pobytu teoretycznie powinnam otrzymać w dwa miesiące, ale w praktyce może to trwać nawet rok. W tym czasie nie mogę wyjechać z Polski.
Switłana jest przedstawicielką młodej ukraińskiej inteligencji, coraz silniej widocznej w warszawskim życiu kulturalnym. Przez rok pracowała w rosyjskojęzycznym oddziale Polskiego Radia. Jednak po zmianie władzy „Polskie Radio dla Zagranicy” stało się medium propagandowym, w którym trudno o pluralizm. Podobnie jak w polskojęzycznych redakcjach, wielu dziennikarzy o liberalnych poglądach zostało zwolnionych lub zrezygnowało z pracy.
Młodzi, wykształceni Ukraińcy odnajdywali się wcześniej w instytucjach kulturalnych, think-tankach czy NGO-sach. Dziś instytucje państwowe ulegają silnemu upolitycznieniu, a promujące pomoc dla migrantów i dialog międzykulturowy NGO-sy coraz rzadziej mogą liczyć na wsparcie państwa. Środki przeznaczane wcześniej na inicjatywy dla migrantów wydawane są obecnie głównie na tzw. „repatriację”, czyli przesiedlenia Polaków przymusowo wygnanych poza polską granicę (głównie w okresie stalinizmu).
Czy Bandera był dobrym człowiekiem?
Na sytuację Ukraińców w Polsce pod rządami partii Prawo i Sprawiedliwość wpływa nie tylko antymigracyjna, typowa dla populistycznej prawicy polityka „Poland first”, ale i napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich. Jak to zwykle bywa na „krwawych ziemiach” Europy Środkowej, chodzi o konflikt polityk pamięci.
Sami Ukraińcy niechętnie komentują przemiany polityczne w Polsce. Robią dobrą minę do złej gry i zwracają uwagę przede wszystkim na bliskość kulturową i wzajemne zrozumienie. Julia wolałaby nie narzekać w polskich mediach, bo znowu Polacy będą mówić o Ukraińcach, że są niewdzięczni i wrogo nastawieni. – A wiadomo – mówi mi – komu na rękę konflikt między naszymi narodami. Ma oczywiście na myśli rosyjską propagandę.
Również Sofija z fundacji Nasz Wybór woli się skupiać na pozytywach. Zapytana wprost o zmiany po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, posługuje się osobistym przykładem. – Niedawno byłam na rozmowie, żeby dostać kartę stałego pobytu – opowiada. – Kilka razy zapytano mnie o stosunek do rzezi wołyńskiej i Stepana Bandery. O ile wiem, już wcześniej padały pytania historyczne, np. o pierwszego króla Polski albo o to, kim był Lech Wałęsa. Ale teraz trzeba jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy Bandera był dobrym człowiekiem.
Polska schizofrenia
Prawo i Sprawiedliwość z pewnością nie jest partią jednoznacznie antyukraińską. Oficjalnie popiera Ukrainę w jej konflikcie z Rosją (choć za deklaracjami nie idą konkretne działania), a poza sprawą Wołynia na linii Warszawa–Kijów nie dochodzi do większych spięć. Członkowie rządu Prawa i Sprawiedliwości zdają sobie również sprawę z korzyści, jakie ciągnie za sobą imigracja z Ukrainy, czego wyraz dają okazjonalnie w wypowiedziach medialnych. Według Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Polska w przeciągu kolejnych 20 lat potrzebuje 5 dodatkowych milionów pracowników, by utrzymać dotychczasowy poziom wzrostu gospodarczego.
Jednak w obawie przed radykalną częścią swojego elektoratu Prawo i Sprawiedliwość nie przesadza z entuzjazmem w stosunku do Ukrainy czy ukraińskich pracowników. W siłę rośnie również antyukraińska frakcja na łonie partii. Sytuacja przypomina nieco tę na Węgrzech, gdzie rządzący prawicowo-populistyczny Fidesz zmuszony był przejąć radykalne postulaty skrajnie prawicowej partii Jobbik, by uniknąć wzmacniania się opozycji po prawej stronie.
Prawo i Sprawiedliwość nie tyle więc wzbudza antyukraińskie sentymenty, ile przyzwala na ich podżeganie. Głośne incydenty w rodzaju ksenofobicznych aktów napaści nie doczekują się potępienia ze strony członków partii rządzącej. A te, jak alarmuje Rzecznik Praw Obywatelskich, zdarzają się coraz częściej, choć stosunek Polaków do Ukraińców i tak jest dużo lepszy niż np. do Arabów.
– Czuję się raczej akceptowana, mam polskich przyjaciół, choć na wszelki wypadek staram się nie rozmawiać po ukraińsku w miejscach publicznych – mówi Anna, geografka ze Lwowa. – Najbardziej denerwuje mnie, kiedy ktoś wchodzi na tematy polityczne i zaczyna mi tłumaczyć, co Ukraina powinna zrobić, żeby stać się krajem demokratycznym jak Polska. Obserwując, co się teraz dzieje w Polsce, szczerze mówiąc, nie wiem, czy chciałabym dla Ukrainy takiej demokracji.
– Polska wyższość wobec Ukraińców ma podłoże historyczne, co nie jest wyjątkowe na tle europejskim – komentuje wypowiedź Anny Marek Wojnar, historyk i ekspert w zakresie stosunków polsko-ukraińskich. – Z jednej strony wypływ na to miały czynniki ekonomiczne; ludność ukraińska dominowała na wsi, miasta, gdzie kształtowały się warstwy wyższe, były zdominowane przez Polaków i Żydów (na Ukrainie wschodniej przez Żydów i Rosjan). Dopiero za tym następował kontekst kulturowy: postrzeganie Ukraińców albo jak część narodu polskiego, albo jak prymitywną dzicz: Kozaków, Hajdamaków, „rezunów”.
Milion uchodźców z Ukrainy
W polskiej debacie publicznej pojawia się również klasyczny dla krajów imigracyjnych argument „zabierania miejsc pracy”. Ostatnio w jednej z fabryk motoryzacyjnych na wschodzie Polski strajkujący pracownicy usłyszeli, że zostaną zwolnieni, a na ich miejsce dyrekcja przyjmie Ukraińców. Choć bezrobocie w Polsce utrzymuje się obecnie na rekordowo niskim poziomie (ok. 8%), można spodziewać się, że wśród pracowników niewykwalifikowanych rosnąć będzie poczucie rywalizacji z migrantami. Nacjonalistyczni politycy i dziennikarze chętnie wykorzystają tę frustrację, podlewając je ksenofobicznym sosem i wykorzystując antyukraińskie sentymenty.
– Trudno się ludziom dziwić – ocenia ukraiński socjolog mieszkający w Warszawie, który woli zachować anonimowość. – Gdybym pracował za psie pieniądze w jedynej fabryce w okolicy i usłyszał coś takiego od pracodawcy, a wieczorami w telewizji oglądał filmy o Wołyniu, być może mnie również frustracja popchnęłaby do nienawiści.
czytaj także
Ukraińców w Polsce irytują też powtarzane na arenie międzynarodowej przez przedstawicieli polskiego rządu słowa o „milionie uchodźców z Ukrainy”. Premier Beata Szydło, a ostatnio również Jarosław Kaczyński przekonują kraje UE, że nie mogą przyjąć uchodźców z Bliskiego Wschodu, ponieważ obciążeni są już uciekinierami z Ukrainy.
– Czujemy się, mówiąc kolokwialnie, jakby ktoś sobie nami wycierał dupę – komentuje cytowany już socjolog. – W Polsce od Majdanu status uchodźcy otrzymało 20 Ukraińców, z czego 18 z odwołania. Choć wielu Ukraińców przyjechało do Polski pośrednio lub bezpośrednio z powodu wojny, otrzymanie ochrony międzynarodowej jest dla nich prawie niemożliwe. Ukraińcy nie korzystają z polskiego systemu opieki społecznej, przyczyniają się do rozwoju gospodarczego i płacą w Polsce podatki. Jeśli polski rząd nie da Ukraińcom jasnego sygnału, że są tutaj mile widziani i bezpieczni, Ukraińcy stąd wyjadą, kiedy tylko Niemcy otworzą dla nich rynek pracy. A Polacy zostaną sami w swojej „Europie”.
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie openDemocracy