Neoliberalizm głęboko przeorał relacje społeczne, sferę intymnych relacji, emocje i kulturę, wywołując w ludziach głęboki lęk, poczucie osamotnienia i niepewności. Antygenderyści odpowiadają na te zbiorowe emocje, definiując wroga i obiecując, że jeśli się go pozbędziemy, odbudujemy świat, w którym więzi międzyludzkie są ważniejsze niż zysk – pisze Elżbieta Korolczuk.
Jeszcze kilka lat temu opowieści o tym, jak „ideologia gender” niszczy dzieci, rodziny, polski naród, a nawet całą cywilizację chrześcijańską wydawały się emanacją polskiego konserwatyzmu lub taktyką Kościoła, który chce odwrócić uwagę od odniesień o księżach-pedofilach i hierarchii chroniącej przestępców seksualnych. Dziś wiemy, że to choroba globalna: niczym koronawirus swobodnie wędruje do kolejnych krajów, przenosi się z kontynentu na kontynent. Choć termin „ideologia gender” powstał w Watykanie, dziś żyje własnym życiem i służy wojnie politycznej.
My tu zrobimy porządek
Pod rządami PiS wojna kulturowa trwa w najlepsze. Próby zaostrzenia prawa antyaborcyjnego, zwalczanie edukacji seksualnej i antydyskryminacyjnej w szkołach i samorządach, ustanawianie kolejnych stref „wolnych od LGBT” to tylko kilka przykładów na to, jak prawica upolitycznia sferę seksualności i reprodukcji. Kulisy tej wojny i jej międzynarodowy wymiar opisuje raport Kontrrewolucja kulturowo-religijna wydany właśnie przez Wielką Koalicję za Równością i Wyborem.
Autorki analizują w nim obszary i metody działania ultrakonserwatywnych organizacji, jak też język i ideologię, które propagują. Z raportu wyłania się niepokojący obraz świata, w którym religia jest ściśle sprzęgnięta z polityką, a język praw człowieka oraz samo prawo traktuje się czysto instrumentalnie, jako oręż w walce z kobietami, osobami niepłodnymi czy społecznością LGBT. Autorki pokazują, że mamy do czynienia z kontrrewolucją, bowiem organizacjom stojącym za „wojną z gender” przyświecają dalekosiężne cele: chcą odwrócić proces emancypacji kobiet i mniejszości, wrócić do patriarchalnych modeli rodziny, usankcjonować prawo Kościoła do decydowaniu o naszym życiu.
Przedstawiciele antygenderowych organizacji twierdzą, że „gender” to ideologia, a nie nauka, i nieustannie oskarżają feministki i „genderystów” o to, że finansuje ich Soros, Gates i „liberalne elity”.
Nowy parlament i powrót „starych wojen kulturowych”? Oby nie
czytaj także
Raport pokazuje, że oskarżenia te należy traktować jak zasłonę dymną, bowiem organizacje te mają niejasne źródła finansowania za granicą, mało transparentne metody działania i skłonność do traktowania przepisów prawa i wiedzy naukowej nad wyraz wybiórczo. Raport Koalicji potwierdza, że choć polscy ultrakonserwatyści pozują na patriotów, przedstawicieli „ludu” i obrońców lokalnej tradycji, są w istocie częścią globalnego ruchu, z którego czerpią zarówno ideologiczne inspiracje, jak i wsparcie finansowe. Gęsta sieć powiązań personalnych i instytucjonalnych łączy przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich, organizacje pozarządowe, prawicowych polityków i media, a ideologiczna spójność nakłada się często na geopolityczne interesy mocarstw, w tym Rosji i USA.
W ostatnich miesiącach do polskiej opinii publicznej dociera coraz więcej informacji o tym, co tak naprawdę robią przeciwnicy „ideologii gender”, z kim są powiązani na arenie międzynarodowej i skąd mają pieniądze.
czytaj także
W tym samym momencie co raport Koalicji, do rąk czytelników trafia też książka Klementyny Suchanow To jest wojna, poświęcona międzynarodowym powiązaniom Ordo Iuris i rosyjskim wątkom antygenderowej paniki. Jest szansa, że będziemy mieli w końcu w Polsce szeroką debatę o tym, kto i dlaczego promuje antygenderową panikę, kto ją finansuje i jakie przekłamania zawierają komunikaty przekazywane przez organizacje powołujące się na prawo, etykę i moralność. Badania nad ruchem antygender trwają już od blisko dekady i od kilku lat dostępne były publikacje wskazujące głównych aktorów tej „wojny” (z instytucji religijnych, politycznych i społeczeństwa obywatelskiego), analizujące język, jakim się posługują, i cele polityczne ultrakonserwatystów w Europie, oraz w Polsce. Do tej pory jednak wiedza ta przesączała się do publicznej debaty powoli i z oporami: antygender traktowano jako zjawisko, które stanowi margines polityki, a nie jej centrum. Miejmy nadzieję, że to się właśnie zmienia.
czytaj także
Jednocześnie wiedza o tym, co się dzieje, czego chcą ultrakonserwatyści i jakimi środkami próbują doprowadzić do kontrrewolucji, nie wystarczy. Musimy jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego tak wielu ludzi gotowych jest uwierzyć w potwora „gender” i wpierać organizacje twierdzące, że utworzenie „strefy wolnej od LGBT” uchroni dzieci przed pedofilią, a rodzinę przed rozpadem.
Rozgrywanie lęków
Aby zrozumieć źródła sukcesów ultrakonserwatystów oraz prawicowych populistów, należy wziąć pod uwagę skutki, jakie przyniósł neoliberalizm, a konkretnie związany z nim kryzys społeczno-kulturowy. Nie chodzi o to, że ludzie zbiednieli, a biedni są bardziej konserwatywni. Uproszczeniem wydaje się też założenie, że prawica przekierowała gniew związany z ekonomią (np. pogorszeniem się warunków pracy czy kryzysem opieki) na kwestie kulturowe (aborcję czy prawa gejów). Neoliberalizm to nie tylko dyktatura rynku i wyzysk, to przede wszystkim ideologiczny reżim, w którym – jak pisała Wendy Brown – każda sfera życia podlega ekonomizacji, ludzie są definiowani głównie w odniesieniu do swojej roli konsumenta, a wszystkie instytucje społeczne są zarządzane zgodnie z logiką maksymalizacji zysku.
czytaj także
Tak rozumiany neoliberalizm głęboko przeorał relacje społeczne, sferę intymnych relacji, emocje i kulturę, wywołując w ludziach nie tyle wściekłość i gniew na „wyzyskiwaczy”, ile głęboki lęk, poczucie osamotnienia i niepewności. Antygenderyści odpowiadają na te zbiorowe emocje, twierdząc, że tradycyjna rodzina i moralność są najlepszym lekarstwem na kulturę indywidualizmu, społeczną alienację i zanik więzi społecznych. Jak pokazujemy z Agnieszką Graff w tekście Ebola from Brussels, prawica oferuje krytykę pewnych elementów neoliberalnego reżimu, jednocześnie wskazując, że prawdziwym wrogiem są feminizm i „ideologia LGBT”, a emancypacja to w istocie emanacja kolonialnych marzeń globalnych elit. Gender ma być tytułową Ebolą, czyli zagrożeniem dla całego narodu, która przychodzi z Brukseli, bowiem jej źródłem są liberalne elity. Antygenderyści przekonują, że jeśli pozbędziemy się tej groźnej choroby, możliwe będzie odbudowanie świata stabilnego, bezpiecznego, świata, w którym więzi międzyludzkie są ważniejsze niż zysk, a rodzina daje trwałe oparcie.
Innymi słowy, nie wszystkie osoby podążające za syrenim śpiewem przeciwników „gender” są mizoginami czy homofobami, tak jak nie wszyscy wyborcy Trumpa są rasistami. Ważniejsze bywa przekonanie, że w niepewnym, rozpadającym się świecie można się jednak odnaleźć, że są wartości trwałe i niezmienne: rodzina, Kościół, naród.
Dobre życie
Taka narracja jest możliwa dlatego, że ultraprawica pozycjonuje się dziś jako prorodzinna: nie tylko broni „tradycyjnych wartości”, ale i promuje szczodre polityki społeczne. Ordo Iuris chce być think tankiem proponującym rozwiązania w obszarze opieki nad dziećmi, urlopów rodzicielskich i tzw. polityki prorodzinnej, chwaląc 500+ i emerytury dla wielodzietnych kobiet. Taka strategia daje organizacjom ultrakonserwatywnym legitymację w sferze politycznej i sprawia, że łatwiej jest mobilizować rodziców. To właśnie rodzice piszą listy do szkół, protestując przeciwko edukacji równościowej, naciskają na samorządy, by „chroniły rodzinę”, i zasilają szeregi demonstrantów idących pod hasłem „Dzieci są rodziców od początku świata, seksedukator persona non grata”.
Przemiany demograficzne: mniejsza liczba małżeństw i rodzących się dzieci, większa liczba rozwodów, starzenie się społeczeństwa, są realne i wymagają zarówno nowych wyobrażeń o tym, na czym polega dobre życie, co oznacza szczęście i jak do niego dążyć, jak i rozwiązań politycznych. Podczas gdy lewica właściwie nie używa słowa rodzina, skupiając się głównie na prawach jednostki, prawica skutecznie odwołuje się do naszych lęków i nadziei, obiecując, że rozwiązaniem jest powrót do „tradycji”, ale ze wsparciem ze strony państwa.
czytaj także
Raporty, analizy i badania pozwalają nam lepiej zrozumieć strategie ultrakonserwatywnych organizacji, pokazać manipulacje i przekłamania zawarte w promowanej przez nie narracji. Wskazują, że potrzebny jest nowy język i nowe rozwiązani polityczne, które łączyć będą indywidualne prawa z budowaniem wspólnoty. Potrzebujemy nie tyle dobrej broni, ile jasnej latarni. Potrzebna jest nam opowieść o wspólnocie, w której chcemy żyć; opowieść, która odpowie na lęki i nakarmi potrzebę bezpieczeństwa. Taką narrację budują dziś ruchy kobiece, których uczestniczki mówią o solidarności, opiece, czułości i odwadze. Jak pisała Rebecca Solnit: „Nadzieja tkwi w założeniu, że nie sposób przewidzieć, co się stanie w przyszłości, i że w tej szczelinie niepewności powstaje przestrzeń do działania”.