Dzień Wolności Podatkowej: święto apostołów gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej

To absurd, że środowiska wzywające do ograniczenia domeny publicznej i aktywności państwa nazywają się „wolnościowcami”.
Sławomir Mentzen. Fot. Adrian Grycuk/Wikimedia Commons, ed. KP

Wolność, jakiej pragną tak zwani „wolnościowcy”, to wolność do analfabetyzmu, życia w slumsach, umierania na łatwo uleczalne choroby i picia wody z kałuży. Wszyscy inni wolą płacić podatki, bo wiedzą, że rozwinięta domena publiczna im także zapewnia swobodę wyboru życiowych dróg.

Każdy pojmuje wolność inaczej. Można ją rozumieć szeroko, czyli jako ogólną możliwość podejmowania autonomicznych decyzji, na które w minimalnym stopniu wpływa jakikolwiek przymus i które nie wiążą się z ryzykiem społecznego ostracyzmu. Wiele osób zawęża jednak kwestię wolności do poszczególnych spraw. Walczą więc o swobodę seksualną, płciową, tożsamościową, religijną czy o legalny dostęp do używek.

Skupienie na konkretach stwarza znacznie większą szansę doprowadzenia do realnej zmiany. Łatwiej jest zalegalizować palenie marihuany nad Wisłą niż przeobrazić Polskę w Holandię. W takim ujęciu często nie dostrzega się jednak kontekstu i lekceważy inne czynniki, jakie mogą ograniczać osobistą autonomię. Bo Niderlandy odróżnia od Polski nie tylko podejście do substancji psychoaktywnych.

Konfiarz, Ślązak, dwa bratanki

Wiele grup społecznych walczy zatem o rozmaite, istotne dla nich swobody. Mimo tej różnorodności określenie „wolnościowcy” zostało jednak przejęte przez specyficzne i dosyć wąskie środowisko, według którego wolność sprowadza się wyłącznie do braku przymusu ze strony państwa i jego instytucji. To aktywne i rozdyskutowane towarzystwo potrafi godzinami debatować na temat jakichś szczegółowych przepisów, o których przytłaczająca większość społeczeństwa nawet nie słyszała.

Konfederacja – dzieci kukurydzy III RP

Jako student bywałem na spotkaniach katowickiego Kolibra, podczas których panowie (byli to niemal wyłącznie mężczyźni) przedstawiali na wyścigi przeróżne argumenty dowodzące, że w Polsce panuje socjalizm. Było to na początku drugiej dekady XXI wieku, więc w czasach umów-zleceń i pięciozłotowych stawek godzinowych, ale akurat te kwestie nie zaprzątały głów śląskim wolnościowcom. Ważniejsze było istnienie drugiej stawki PIT, chociaż nie płacił jej żaden z dyskutantów, a większość nie znała nawet nikogo, kto byłby nią objęty.

Ten specyficzny ferment ideowy przyciągał ludzi z różnych opcji politycznych. Byli tam zarówno polscy patrioci, według których czasy I RP i gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej były synonimem porządku idealnego, jak również śląscy aktywiści przekonani, że Polacy to okupanci. Tych drugich było chyba nawet więcej.

Śląscy konserwatywni liberałowie potrafili godzinami opowiadać o teorii wolności, nosząc amerykańską flagę Konfederacji z czasów wojny secesyjnej na koszulkach lub klamrach od pasków. Nielogiczne? Ależ skąd! Konfederaci walczyli przecież z ekspansją unionistów, których celem było umocnienie państwa federalnego. Przy okazji sami zniewalali czarnych, traktując ich jak przedmioty użytkowe, ale w opinii katowickich wolnościowców nie stanowiło to problemu. Wręcz przeciwnie: przecież ówczesne niewolnictwo można interpretować jako przejaw korzystania z własności prywatnej, nieograniczonej płacą minimalną czy kodeksem pracy.

Pora na świat bez podatków! (ale tylko dla korwinistów)

Chociaż wśród śląskich wolnościowców pojawiali się zarówno zagorzali przeciwnicy Polski, jak i polscy patrioci, nie natknąłem się na żaden konflikt na tym polu. Rodowici Ślązacy pod rękę z „polskimi okupantami” zgodnie planowali przeobrażenie naszego województwa w raj podatkowy. Kwestia autonomii Śląska była tak naprawdę środkiem do osiągnięcia wyższego celu, jakim było odtworzenie w regionie XIX-wiecznej Alabamy. Polscy kon-liberałowie z Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej chętnie przystaliby na uznanie języka śląskiego, jeśli byłoby to ceną za legalizację wolności do wyzysku. Rodowici Ślązacy wygłaszali rytualne kwestie na temat swojej tożsamości, ale w praktyce chętnie by ją przehandlowali za likwidację PIT.

Oczywiście wśród Ślązaków jest mnóstwo osób, dla których idee Kolibra są zupełnie obce. Przywołuję tamte wspomnienia nie w celu zdyskredytowania środowiska śląskich autonomistów, chociaż zdecydowanie mi z nimi nie po drodze, lecz dla zobrazowania specyficznej atmosfery ideowej, jaka panuje wśród tak zwanych wolnościowców. Są oni tak zafiksowani na kwestii przymusu państwowego, że potrafią machnąć ręką na wszelkie pozostałe różnice ideowe. Teoretycznie śląski aktywista i polski turbopatriota powinni być zagorzałymi przeciwnikami, ale w praktyce istnieje płaszczyzna, na której obaj podadzą sobie rękę i przynajmniej na pewien czas zapomną o swoich przeciwstawnych tożsamościach.

To środowisko może się różnić w większości spraw, ale łączy je jedno kluczowe przekonanie: rolę państwa należy ograniczyć do minimum. Taka postawa ideowa w rzeczywistości nie jest liberalna, tylko paleokonserwatywna. Każdy dba o swoją jaskinię i może w niej robić, co tylko mu się zachce. Paleokonserwatyzm jest tą płaszczyzną, która łączy narodowców Bosaka z libertarianami Mentzena. Wbrew obiegowej opinii Konfederacja nie jest ugrupowaniem niespójnym. Ona jest całkiem spójna, tylko że na wyższym poziomie – tam gdzie nacjonalizm spokojnie może się dogadać z libertarianizmem.

Według tej koncepcji należy powrócić do czasów, gdy spory rozwiązywano na podstawie czystego bilansu sił i wpływów, a uprzywilejowane jednostki mogły swobodnie decydować o losie osób znajdujących się niżej w hierarchii. To powstanie aktywnego i rozwiniętego państwa zatrzymało społeczny darwinizm, więc nic dziwnego, że to ono stało się głównym wrogiem „wolnościowców”.

Irlandia, Luksemburg, Cypr, Polska

Właśnie w tym fermencie ideowym powstała koncepcja Dnia Wolności Podatkowej (DWP), czyli umownej daty, od której przestajemy spłacać daniny publicznoprawne i zaczynamy zarabiać „na siebie”. W Polsce upowszechniło ją Centrum im. Adama Smitha. Co roku jest ona komentowana, jakby była efektem głębokiej analizy sztabu ekspertów i opierała się na szeregu wskaźników i danych.

W rzeczywistości Dzień Wolności Podatkowej określany jest na podstawie jednego, prostego działania matematycznego. Poziom łącznych wydatków publicznych w relacji do PKB mnoży się przez liczbę dni w roku, a wynik wskazuje konkretny dzień w kolejności chronologicznej.

Dzień wolności pracowniczej

Nie ma tu żadnego analizowania efektów redystrybucyjnych, wpływu wydatków budżetowych na realny poziom dochodów czy równość szans. To po prostu łopatologiczne porównanie ogólnej kwoty rozchodów do wielkości gospodarki i przeliczenie tego przez liczbę dni w roku.

Jak wypadamy pod tym względem? Według tegorocznego opracowania Polskiego Instytutu Ekonomicznego w 2023 roku nadwiślański Dzień Wolności Podatkowej przypada na 11 czerwca. Zaledwie w 9 państwach Europy to liberalne święto przypada wcześniej. Wśród tych krajów znajdziemy głównie raje podatkowe i niewielkie gospodarki wolnorynkowe, uzupełnione państwami biedniejszymi nawet od nas. W Irlandii Dzień Wolności Podatkowej przypada już 1 kwietnia, czyli w prima aprilis. Dobrze oddaje to specyfikę ekonomiczną Zielonej Wyspy, która jest przez wielu ekonomistów pomijana w analizach. Tamtejsze PKB jest sztucznie napompowane zyskami globalnych korporacji w takim stopniu, że trudno wyciągać na jego podstawie jakiekolwiek wnioski.

W następnej Szwajcarii na obchody DWP trzeba poczekać półtora miesiąca. W połowie maja dzień ten przypada także w Litwie, a pod koniec tego miesiąca w Rumunii i Bułgarii. W Estonii, Luksemburgu, Cyprze i Łotwie DWP wypada w pierwszej dekadzie czerwca. Następnie jest już Polska, a dwa dni za nią Malta. Jesteśmy jedynym dużym krajem UE, w którym Dzień Wolności Podatkowej przypada w pierwszej połowie roku. W Hiszpanii, Włoszech i Niemczech libertarianie mogą świętować dopiero w lipcu, a we Francji 4 sierpnia. Inaczej mówiąc, nasza łączna skala opodatkowania przypomina bardziej kilkumilionowe raje podatkowe niż liczące dziesiątki milionów mieszkańców uprzemysłowione państwa UE.

Skąd się bierze wolność

Koncepcja Dnia Wolności Podatkowej jest zmanipulowana na wielu poziomach. Już sama metodologia jest wątpliwa. Dlaczego bierze się pod uwagę wydatki publiczne, a nie dochody? Przecież to właśnie wpływy budżetowe określają wysokość danin publicznoprawnych. Wydatki są często nieco wyższe, a tę lukę finansuje się z długu publicznego, a nie z podatków i opłat. Według danych Eurostatu w zeszłym roku łączne dochody sektora finansów publicznych w Polsce wyniosły 40 proc. PKB. Dzień Wolności Podatkowej powinien więc przypaść na 146 dzień roku, tj. 26 maja. To ósme miejsce od końca w UE.

To jednak szczegół, istotniejsza jest sama idea. Coroczne obchodzenie Dnia Wolności Podatkowej, nawet tylko symboliczne, upowszechnia przekonanie, że podatki to jakiś nieuzasadniony ciężar, więc najlepiej byłoby, gdyby były jak najniższe. W rzeczywistości niskie podatki charakteryzują państwa na niskim poziomie rozwoju. Wśród państw OECD najniższe dochody podatkowe w relacji do PKB mają w kolejności od końca: Meksyk, Kolumbia, Chile, Turcja i Kostaryka. Każdy z tych krajów jest słabiej rozwinięty od Polski. Dla porównania pierwsza piątka to od góry: Dania, Francja, Austria, Włochy i Finlandia. Każdy może sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie wolałby mieszkać.

Daniny publicznoprawne pobierane są nie w celu dręczenia obywateli, lecz finansowania domeny publicznej. Jej jakość określa poziom rozwoju kraju i wydatnie wpływa na standard życia obywateli. Jakość krajowego systemu ochrony zdrowia przekłada się na długość życia. Skuteczny wymiar sprawiedliwości sprzyja wzrostowi gospodarczemu, gdyż przedsiębiorcy nie muszą obawiać się ściągających haracze gangsterów. Takiego komfortu nie mają chociażby Meksykanie, szczególnie ci zamieszkujący regiony graniczące z USA.

Rozwinięta sieć wodociągów i kanalizacji jest motorem rozwoju mieszkalnictwa – podobnie jak transport publiczny. Trudno przecenić też sprawną edukację publiczną, dzięki której lokalna gospodarka przesuwa się w górę w globalnym łańcuchu produkcji, tworząc coraz bardziej zaawansowane i zyskowne produkty. Wysokie, lecz progresywne, podatki sprzyjają mobilności społecznej i ułatwiają awans klasowy utalentowanym jednostkom.

Każdy obszar domeny publicznej wpływa na możliwości rozwojowe kraju, poszerzając tym samym wolność obywateli i obywatelek. Płacimy podatki i składki właśnie po to, żeby poszerzyć zakres wolności osobistej. Dzięki rozwiniętej domenie publicznej mieszkańcy mogą realizować swoje ambicje i marzenia, a czynniki strukturalne w mniejszym stopniu ograniczają ich szanse. W krajach z niskimi podatkami szanse życiowe są określane już w momencie urodzenia, a przyjście na świat w rodzinie nieuprzywilejowanej automatycznie zawęża dostępne opcje. W takich państwach zamożne i wpływowe rodziny bez większych problemów utrwalają swoją przewagę, jednak ich członkowie należą do mniejszości. Statystyczny obywatel Meksyku lub Kolumbii nie rodzi się jako miejski patrycjusz z Mexico City czy Bogoty, lecz jako kolejne dziecko niezamożnej rodziny z Sinaloi lub Medellin.

To absurd, że środowiska ideowe wzywające do ograniczenia domeny publicznej i mniejszej aktywności państwa nazywane są „wolnościowcami”. Proponowany przez nie system zapewni wolność tylko dla garstki uprzywilejowanych. Większość obywateli zostanie wepchnięta w objęcia systemu, w którym liczą się wyłącznie siła i wpływy, a prawa obywatelskie to nic nieznaczące zapisy w ustawach. Życie w takich warunkach nie jest w żaden sposób lepsze od realiów autorytarnego reżimu.

Przymus nie musi mieć charakteru państwowego lub instytucjonalnego. W krajach ubogich wolność ograniczana jest nie przez rząd, lecz archaiczne normy społeczne, przestępczość, nierówności płciowe, brak dostępu do edukacji i ochrony zdrowia czy przez spetryfikowaną hierarchię klasową. Egzystencja w takich warunkach jest nawet gorsza od życia w despotii, gdyż nie ma nikogo, kogo można by obalić, by upragnioną wolność odzyskać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij