Wina za kryzys parlamentarny i za wywołanie wątpliwości co do legalności budżetu leży po stronie PiS. Ale już odpowiedzialność za nie do końca poważny odbiór tego, co się wydarzyło, w znacznym stopniu ponosi opozycja parlamentarna.
Przemysław Witkowski: Śledzisz sondaże? Nie ma w Razem z ich powodu frustracji? Dużo pracy w terenie, a słupki ani drgną.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Po półtora roku od utworzenia partii i na dwa lata przed wyborami przywiązywanie szczególnej wagi do sondaży byłoby nierozsądne. Ale oczywiście nie ignorujemy ich zupełnie i cieszymy się, widząc takie, w których dostajemy po 5 czy 7 procent. Dla nas jest oczywiste, że jeśli tworzy się nową organizację, to rozpoczyna się „długi marsz”, w którym pierwszym krokiem jest „przedstawienie się”.
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy udało nam się pokazać, że wraz z powstaniem Razem na polskiej scenie politycznej pojawiła się partia zupełnie innego rodzaju – utworzona oddolnie, w zdecydowanej większości przez osoby wcześniej niezaangażowane w partyjną politykę, ale mające na przykład doświadczenie w działalności w organizacjach i ruchach społecznych, w związkach zawodowych czy spółdzielniach. Partia niemająca jednego przywódcy, zarządzana kolegialnie przez demokratycznie wybrane władze. Partia, która zamiast uczestniczyć w medialnym wyścigu, rozwija swoje struktury w miastach i powiatach w całej Polsce i podejmuje realne działania w obronie konkretnych praw.
Mam jednak wrażenie, że strategia kolektywnego kierownictwa zupełnie się w Polsce nie sprawdza. Spójrzmy na aktualną scenę polityczną: wyborcy preferują partie z wyraźnymi liderami. Nawet dla Razem ta strategia się sprawdziła. Kiedy po debacie wyborczej Adrian Zandberg stał się bardziej rozpoznawalny, sondaże Razem skoczyły. Może czas na ewaluację. Może to projekt ideologicznie słuszny, ale zupełnie nieskuteczny?
To nie do końca tak. Rzeczywiście po debacie, w której Adrian świetnie wypadł, poparcie dla Razem wzrosło. Ale myślę, że stało się tak zarówno ze względu na zaprezentowane przez Adriana kompetencje, jak i dlatego, że po raz pierwszy dostaliśmy wtedy okazję do szerokiego przedstawienia naszego stanowiska. To była tak naprawdę pierwsza poważna medialnie szansa, żeby Polacy dowiedzieli się, że partia Razem istnieje i co ma do powiedzenia. Wcześniej media raczej nas ignorowały. W ciągu jednego miesiąca aktywnie prowadzonej kampanii wyborczej Razem zostało pokazane w mediach publicznych dokładnie przez 8 sekund. Dlatego nie sądzę, że ten znaczny wzrost poparcia po debacie to sygnał, że wyborcy cenią partie, które mają „wodza” – to raczej dowód na to, że kiedy zdobywamy przestrzeń do zaprezentowania swojego programu i poglądów, udaje nam się zyskać dla nich poparcie.
Co do kolegialnego zarządzania partią, to po ponad roku działania widzimy, że to działa. Wspólne podejmowanie decyzji sprawia, że są one lepsze i mądrzejsze. Mamy we władzach osoby, które są nie tylko rozpoznawalne przez media i kojarzone z określonymi tematami, ale przede wszystkim autentyczne i wiarygodne w tym, co mówią i co robią. Dzięki współdecydowaniu podejmowane przez nas działania są przemyślane i rozsądne. Dlatego nie grozi nam to, co w ostatnich tygodniach, przy okazji kryzysu parlamentarnego, na zmianę przydarza się Petru i Schetynie – kiedy pozbawieni charyzmy, za to posiadający rozbuchane ego samozwańczy przywódcy opozycji zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nikt z nas nie przyszedł do polityki po to, żeby bawić się w oderwanego od nastrojów społecznych i nikogo niereprezentującego wodza. I dlatego nasz pomysł na partię i zarządzanie nią jest nie tylko demokratyczny, ale też na dłuższą metę ma po prostu większe szanse na trwały sukces.
Nikt z nas nie przyszedł do polityki po to, żeby bawić się w oderwanego od nastrojów społecznych i nikogo niereprezentującego wodza.
Petru się ośmiesza, Kijowski zarabia na KOD-zie, PO to królowie niekonsekwencji, sondaże Nowoczesnej i Platformy skaczą góra-dół, góra-dół, a mimo to obie partie w sondażach osiągają minimum 15%. A przecież aktualna sytuacja byłaby idealna dla pojawienia się innej siły, która zaproponowałaby racjonalne i odmienne od liberałów i PiS-u rozwiązania dla Polski. Dlaczego więc sondaże Razem ciągle stoją w miejscu?
Jeżeli już musimy omawiać sondaże, to dla mnie zdecydowanie bardziej istotne są badania opinii Polek i Polaków o bieżących wydarzeniach w polityce, na przykład to, co Polacy sądzą o ostatnim kryzysie parlamentarnym. I to jest smutna, ale też pouczająca diagnoza. Bo po tym wszystkim, co działo się w polskim parlamencie od połowy grudnia, w sytuacji zdecydowanego przekroczenia standardów demokratycznych przez rządzącą partię, po słusznym, ale niestety niepoważnym proteście opozycji parlamentarnej, która – być może znudzona nieefektywnością swojego sprzeciwu – zamieniła go w festiwal piosenki aktorskiej, większość Polaków nie uważa tego, co się wydarzyło, za istotne. I to jest ważna informacja, która pokazuje, że po raz kolejny zawiódł nie tylko obóz rządzący, ale zawiodła także parlamentarna opozycja. Bo o ile wina za kryzys parlamentarny i za wywołanie wątpliwości co do legalności budżetu leży po stronie PiS, to już odpowiedzialność za nie do końca poważny odbiór tego, co się wydarzyło, w znacznym stopniu ponosi opozycja parlamentarna.
czytaj także
Doszło do bardzo głębokiego kryzysu, sytuacji, kiedy nie wiadomo, czy ustawa budżetowa jest w ogóle legalna. Z niepewnością, czy wydatki budżetowe w 2017 roku są prawnie umocowane, będziemy najprawdopodobniej musieli mierzyć się cały rok, do kolejnej ustawy budżetowej. Szkoda, że liberalna opozycja postanowiła wykorzystać tę niebezpieczną sytuację jedynie jako okazję do przepychanki we własnej piaskownicy, do kłótni o to, kto będzie prawdziwym „rycerzem” polskiej demokracji. To szkodzi sprawie.
Myślę, że takie badania opinii, jak to dotyczące kryzysu parlamentarnego, są zdecydowanie ważniejsze i powinny interesować polityków bardziej niż tropienie, czy po wycieczce na Maderę Ryszardowi Petru spadło poparcie, a Schetynie wzrosło. Na to, jak będzie rozkładało się poparcie dla ugrupowań politycznych w okolicach wyborów, dzisiejsze sondaże nie mają większego wpływu.
Wyborcy lubią przyznawać premię poparcia za jednoczenie się. Planujecie jakieś spotkania, współpracę z innymi siłami na lewicy?
Od dawna współpracujemy z ruchami miejskimi, inicjatywami kobiecymi, ze stowarzyszeniami, z niektórymi ugrupowaniami politycznymi, ze związkami zawodowymi. Organizowaliśmy demonstracje np. z Inicjatywą Polską czy z Zielonymi, wspólnie ze Związkiem Związkiem Nauczycielstwa Polskiego przygotowujemy obywatelską inicjatywę referendalną w sprawie szkodliwych zmian w oświacie, wspieramy także nauczycieli w przygotowaniach do strajku generalnego w szkołach. Sojusze budujemy w działaniu. Najcenniejszą współpracą jest dla nas ta przy konkretnych sprawach i wydarzeniach. Taka współpraca jest trwalsza, pozwala się wzajemnie sprawdzić, przetestować wiarygodność i szczerość politycznych deklaracji. Spodziewamy się, że to zaowocuje także przy wyborach, i to już samorządowych.
Co z Ruchem Sprawiedliwości Społecznej Ikonowicza? Są z nim jakieś rozmowy? Będą? To środowisko dość silnie obecne wśród wyborców, których poparcia poszukujecie, wśród lokatorów czy szeroko pojętej klasy ludowej.
Wśród członków i członkiń Razem jest sporo osób wywodzących się z ruchów lokatorskich, dla których temat reprywatyzacji jest priorytetowy. Organizacje lokatorskie, tak jak ruchy miejskie, w wielu samorządach są dla nas naturalnym partnerem. Jednak na deklaracje o wspólnym starcie w wyborach jest jeszcze za wcześnie. Od początku działalności współpracujemy z wieloma podmiotami, wbrew mało wyszukanej śpiewce o Razem-osobno. Kiedy wymaga tego sprawa, nie wahamy się stanąć na jednej demonstracji z naszymi politycznymi oponentami. Przy okazji protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej nie było dla nas problemem pojawienie się na jednej scenie z posłankami Nowoczesnej, na demonstracjach przeciwko reformie edukacji nie przeszkadzała nam obecność PSL. Nie jesteśmy zabarykadowani na swoich pozycjach. W odróżnieniu od większości ugrupowań opozycyjnych, stać nas także na pochwałę pod adresem PiS, jeśli wprowadzają słuszne z naszej perspektywy rozwiązania. Tak jest na przykład z programem 500+, który, choć ma szereg wad, jest naszym zdaniem krokiem w dobrą stronę.
Nie jesteśmy zabarykadowani na swoich pozycjach.
Wasza postawa bywa postrzegana jako połączenie pryncypialności z arogancją – chcecie z nami pracować, to proszę, ale na naszych warunkach, a najlepiej jeszcze wstąpcie do naszej partii. Rozumiem, że jako nowy podmiot dbacie o ugruntowanie swojego istnienia, ale efektem jest bardzo niski potencjał koalicyjny.
To nie tak. Owszem, zawsze, kiedy tylko jest ku temu okazja, szczerze zachęcamy osoby, które myślą podobnie, którym bliskie są nasze wartości i postulaty, do dołączania do Razem. Ale prowadzimy też działania, w których przekonujemy do zaangażowania politycznego w ogóle, niekoniecznie u nas. Przy okazji zainicjowanego przez nas czarnego protestu rozpoczęliśmy na przykład kampanię „Kobiety do polityki”, w ramach której organizujemy spotkania i debaty dla dziewczyn i kobiet w całej Polsce. Staramy się przekonać kobiety, że polityka to fajna i potrzebna forma społecznego zaangażowania i narzędzie, za pomocą którego zyskuje się realny wpływ na własne życie – na warunki pracy, dostęp do opieki zdrowotnej czy edukacji.
W wyborach startowaliśmy z hasłem „Inna polityka jest możliwa” – działając na co dzień pokazujemy, że to prawda, że na polityków i polityczki można liczyć. Kiedy pod Opolem protestują mieszkańcy siłowo wcielanego do miasta Dobrzenia, to wiedzą, że nagłośnimy ich protest w mediach, ale też widzą, że protestujemy razem z nimi.
„Każda z głodujących osób straciła już między 5 a 6 kilogramów”
czytaj także
Kiedy dowiadujemy się o ochroniarzach pracujących na śmieciowych warunkach, za głodowe stawki, członkowie Razem robią wszystko, żeby do nich dotrzeć, porozmawiać, pomóc im się zorganizować i zawalczyć o swoje prawa. Dzięki temu, że na co dzień uczestniczymy w takich, czasami małych i lokalnych, ale szalenie ważnych działaniach, wiemy, że nigdy nie będziemy musieli nikogo przekonywać deklaracjami na wielkich i drogich bilbordach, że będziemy „blisko ludzi” – bo ci ludzie już teraz widzą, że jesteśmy z nimi.
Dobrze, ale kiedy dostaniecie się do parlamentu, to choć życzę wam samodzielnej większości, jednak jest dużo bardziej prawdopodobne, że będziecie musieli zawrzeć z kimś koalicję. Obawiam się, że jeśli nie jesteście w stanie dogadać się z często liberalnym i konserwatywnym, ale jednak nominalnie lewicowym SLD, to z innymi będzie jeszcze gorzej i wasz potencjał koalicyjny równa się zero.
Nie widzę powodu, żeby to, jakie słówko partia ma w nazwie, miało przesłaniać to, co naprawdę robi i w czyim interesie działa. Jeśli koniecznie chciałbyś rozmawiać o SLD, to musiałaby to być rozmowa o obniżaniu podatków dla najbogatszych, polskich żołnierzach w Iraku i przyzwoleniu na tortury i łamanie praw człowieka. Z całą pewnością nie byłaby to rozmowa o lewicy.
OK, zostawmy SLD, ale jak nie oni, to z kim moglibyście zbudować rządzącą koalicję?
Budowanie koalicji wymaga jasnych, uczciwych deklaracji w kwestiach fundamentalnych. A to jest to, czego większość partii politycznego establishmentu unika jak ognia. Kiedy trwał czarny protest, przy okazji którego rozgorzała debata o aborcji, Razem było bodaj jedynym ugrupowaniem, które nie lawirowało, nie szukało naprędce jakichś wykrętów. Jasno i jednoznacznie przedstawiliśmy nasze postulaty w kwestii przerywania ciąży – jesteśmy za złagodzeniem obecnego, restrykcyjnego prawa. To jest uczciwe i wiarygodne postawienie sprawy. I to nas różni od innych ugrupowań, które wolą uciekać w niedomówienia, strategie „za, a nawet przeciw” i językowe przekłamania o kompromisach.
Ja dobrze wiem, co was różni, ale moje pytanie brzmi, co was z nimi łączy? Co może łączyć? Co może być podstawą jakiejś przyszłej koalicji?
Jesteśmy w stanie rozmawiać, spierać się i dyskutować o każdej sferze polityki. Ale do takiej debaty muszą istnieć warunki. Weźmy przykład reformy edukacji. Od początku jasno mówimy, że jesteśmy jej przeciwni i że w naszej ocenie forsowane przez MEN zmiany zaszkodzą uczniom i nauczycielom. Ale to nie znaczy, że – gdyby tylko były do tego warunki, to znaczy gdyby reforma nie była pospiesznie przepychana kolanem – nie bylibyśmy skłonni rozmawiać o innej strukturze szkolnictwa czy zmianach w podstawach programowych. W każdym temacie istnieją wartości i zasady, które są dla nas zasadnicze i nienegocjowalne, ale o konkretnych rozwiązaniach jesteśmy gotowi rozmawiać. W przypadku edukacji zależy nam na tym, aby była egalitarna, równościowa, żeby system był spójny, nie generował ani nie odtwarzał nierówności społecznych, ekonomicznych czy terytorialnych. Ale wiemy, że to można zrobić na kilka sposobów, wykorzystując różne narzędzia polityki oświatowej. I chętnie podyskutujemy o tym, które z nich byłoby najlepsze.
Niestety, przy tak dramatycznym przesunięciu polskiego dyskursu politycznego na prawo dla większości wyborców jesteście kimś w rodzaju lewicowego Marka Jurka. Zero kompromisu, pryncypialna obrona wartości, nawet kosztem szansy na ich implementację. Jednak nawet on uznał za stosowne wejść w szerszy blok wyborczy, niezależnie od tego, jak bardzo sam personalnie pogardza cynizmem Kaczyńskiego.
To nietrafione porównanie. Podstawowa różnica między prawą a lewą stroną polskiej sceny politycznej polega na tym, że na prawicy jest tak ciasno, że szpilki nie włożysz. I Marek Jurek gdzieś tam się próbuje upychać, czasem zajmując miejsce na prawo od PiS, czasem podejmując próby jakiegoś entryzmu. Po prawej stronie po prostu jest ciasno – są tam konserwatywni liberałowie, narodowi konserwatyści i, niestety, nacjonaliści. Po lewej zaś do niedawna świeciło pustkami i tę pustkę chce zapełnić Razem. Po to powstało. Nazywanie nas skrajnością jest zupełnie nietrafione. To, co proponujemy, to zarówno społeczny, jak i demokratyczny standard w wielu krajach europejskich. Jesteśmy ugrupowaniem opowiadającym się za socjalną demokracją, społeczną lewicą, której przez lata brakowało na polskiej scenie politycznej. Oczywiście to prawda, że ta scena jest radykalnie przesunięta na prawo. Dlatego taki Marek Jurek się na niej w ogóle mieści.
Z osób w waszym kierownictwie chyba nikt nie ma czterdziestki. Nie boicie się opinii wiecznej młodzieżówki?
„Młodzi” jesteśmy przede wszystkim stażem w polityce partyjnej. Nie ma u nas zawodowych polityków, którzy przy każdych kolejnych wyborach w rubrykę „zawód” wpisują „poseł”, „parlamentarzysta”. Są ludzie pracujący w różnych zawodach, którzy doświadczenie w działalności publicznej zdobywali w ruchach i organizacjach społecznych. Kiedy pojawiło się Razem, postanowili się zaangażować, bo mieli dosyć głosowania na tzw. mniejsze zło albo nieuczestniczenia w wyborach. To prawda, że często są to osoby przed czterdziestką, choć jest u nas też sporo starszych działaczek i działaczy.
Polscy trzydziestolatkowie to często osoby boleśnie doświadczające skutków alienacji polityków. To osoby pracujące na w niepewnych warunkach, na śmieciowych umowach, z kredytem na czterdzieści lat, których przed założeniem rodziny powstrzymuje brak żłobków, brak możliwości skorzystania z urlopów rodzicielskich albo niskie i niepewne zarobki. Takie osoby wciąż nie mają swojej reprezentacji w parlamencie. Razem powstało także po to, żeby to zmienić.
Ale przekonanie, że jesteśmy wyłącznie partią trzydziestoparoletnich prekariuszy i prekariuszek, to mylna diagnoza. Oczywiście w pierwszych miesiącach po zarejestrowaniu partii Razem rozwijało się najsilniej w dużych miastach, w środowisku stosunkowo młodych ludzi. Ale po ponad roku działalności, zorganizowaniu dziesiątek, jeśli nie setek spotkań otwartych, utworzeniu okręgów i kół w mniejszych miastach, nawiązaniu współpracy ze związkami zawodowymi i organizacjami społecznymi, nasza „baza społeczna” jest zdecydowanie bardziej zróżnicowana. Tego nie dało się osiągnąć szybciej, przejść tej drogi na skróty. Oczywiście można rozpisać biznesplan na partię polityczną, jak zrobił to Ryszard Petru. Tylko to krótkowzroczna perspektywa. Powstaje wydmuszka, bez żadnego ideowego i społecznego zakorzenienia. Taki projekt może dość szybko się wypalić. My chcemy zbudować trwałą strukturę społeczno-polityczną. Na lata, nie na jeden sezon.
Można rozpisać biznesplan na partię polityczną, jak zrobił to Ryszard Petru. Tylko to krótkowzroczna perspektywa.
A kwestia utraty subwencji bardzo wam zaszkodziła w kontekście tych waszych wieloletnich planów?
Przede wszystkim klamka jeszcze nie zapadła. Zaskarżyliśmy decyzję Państwowej Komisji Wyborczej do Sądu Najwyższego, który zdecydował się skierować ją do zbadania przez Trybunał Konstytucyjny. Zdecydowaliśmy się na skargę, bo uważamy, że absurdem jest tak surowe karanie za jeden, niewielki, a przede wszystkim szybko naprawiony błąd fiskalny. Kara, która miałaby nas spotkać za wykonanie (i zwrócenie) błędnego przelewu na kwotę 10 tys. złotych, byłaby tysiąckrotnością tej kwoty. To tak, jak gdyby podatnik wypełniający PIT pomylił się, wypełniając rozliczenie, i za tę pomyłkę zostałaby mu odebrana pensja na trzy lata. Karę tę uważamy za zupełnie nieproporcjonalną i mamy nadzieję, że sąd ostatecznie podzieli naszą opinię. Ale niezależnie od tego Razem funkcjonuje przede wszystkim w oparciu o pracę społeczną członków i członkiń. Zatrudnionych w partii jest zaledwie dziesięć osób, których płace są w pełni jawne, równe i nie przekraczają średniej krajowej.
czytaj także
Ta wasza młodość zdaje mi się jednak dość istotna. Wychowani w III RP, wszyscy zakładacie, że ta partia działa w normalnym demokratycznym kraju, w którym procedury liberalnej demokracji istnieją stabilnie od lat i będą istnieć, a coraz bardziej można mieć wrażenie, że w Polsce przesuwamy się do rejestrów węgierskich, a z czasem może i poziomu demokracji w Turcji.
Wyraźnie dostrzegamy nasilające się zagrożenie dla instytucji i procedur demokratycznych. Kiedy zaczął się kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego, jako pierwsi organizowaliśmy demonstracje przeciwko zamachowi na jego suwerenność. Obrona standardów demokratycznych nie przeszkadza nam jednak uczciwie mówić, że nie były one wypełniane także za poprzednich rządów, choć PiS rzeczywiście wyniósł niszczenie prawa i instytucji na zupełnie nowy poziom. Ale broniąc procedur demokratycznych, warto pamiętać, że one same nie zagwarantują realnej demokracji. Ramy prawne państwa mają sens o tyle, o ile są faktycznie wypełniane. Jeśli w konstytucji jest zapisane prawo do dachu nad głową, to państwo musi ten dach nad głową zapewniać. Jeśli mówimy o dostępie do bezpłatnej edukacji, to musi być to edukacja dostępna naprawdę i dla wszystkich. Procedury, ramy i spisane reguły są tylko pierwszym krokiem. Za nimi iść musi realna polityka społeczna, mieszkaniowa, oświatowa i gospodarcza.
Pełna zgoda, ale ewidentnie zakładacie, że zawsze będą istnieć demokratyczne ramy państwa, które w Polsce i nie tylko w niej są powoli zwijane. I koniec końców, możecie wielce zdziwieni skończyć jak towarzysze z tureckiej lewicowej Ludowej Partii Demokratycznej. W więzieniu.
Nie zakładamy, że będą istnieć zawsze, i gdy widzimy, że są zagrożone, sprzeciwiamy się działaniom to zagrożenie stwarzającym. Ale nie wykorzystujemy tego zagrożenia do podgrzewania nastrojów społecznych dla własnych, politycznych celów. Nie dążymy do eskalacji języka. Oczywiście, kiedy naruszane jest prawo czy standardy demokracji parlamentarnej, trzeba alarmować i działać. Zresztą przynajmniej na tak samo natychmiastową reakcję zasługują przypadki naruszania praw pracowniczych i obywatelskich. Ale reagując, dostosowujemy sposób i język do sytuacji, bo kiedy my protestujemy, to chodzi nam o sprawę, a nie o zbicie szybkiego politycznego kapitału.
Rezygnacja z eskalowania to kwestia odpowiedzialności i myślenia w perspektywie dalszej, niż najbliższy tydzień i nowy sondaż poparcia. Bo jeśli przy pierwszych – oczywiście oburzających i groźnych – próbach nadwątlenia zasad będziemy krzyczeć, że demokracja się skończyła, jeśli będziemy ogłaszać nastanie dyktatury i totalitaryzmu, to za chwilę – za miesiąc, za rok, kiedy naprawdę odebrane zostaną nam nasze prawa, kiedy naprawdę grozić nam będzie utrata wszelkich mechanizmów demokratycznych, zabraknie języka, za pomocą którego będzie można to opisać, nagłośnić, skrytykować czy się oburzyć. Trzeba dobierać środki krytyki i sprzeciwu adekwatne do tego, co się dzieje, bo inaczej kończy się to znudzeniem albo groteską.
Czarny protest i masowe demonstracje uliczne były adekwatne do zagrożenia, jakim było zaostrzenie ustawy aborcyjnej. Czy piosenki Joanny Muchy na sali sejmowej były adekwatne do sytuacji? Moim zdaniem nie. Nie dlatego, że stało się coś nieważnego. Przeciwnie, sytuacja była i wciąż jest bardzo trudna i niebezpieczna, zarówno dla standardów demokratycznych, jak i realnych możliwości finansowego funkcjonowania państwa. Ale czy piosenka o puczu w jakikolwiek sposób zmniejszyła to zagrożenie? Moim zdaniem raczej ułatwiła jego zbagatelizowanie.
Trzeba dobierać środki krytyki i sprzeciwu adekwatne do tego, co się dzieje, bo inaczej kończy się to znudzeniem albo groteską.
Mam wrażenie, że nie tylko wy, ale cała opozycja to organizacje reaktywne. Następuje jakieś działanie PiS i opozycja reaguje na nie krytycznie, a to protestem, a to kontrpropozycją. Ciągle jednak jest to reakcja na działanie rządzącej partii. Może już czas na kongres społeczny zwołany pod patronatem Razem? A może też warto zacząć ostro działać medialnie? Czemu nie konwencja na Torwarze?
Tego rodzaju impreza być może miałaby szanse na wzbudzenie zainteresowania wśród mediów. To jednak kwestia priorytetów. Kiedy mówimy, że trzeba budować platformę porozumienia po lewej stronie, to naszym zdaniem najlepszą drogą jest oddolna działalność w konkretnych sprawach. Wspólne zbieranie podpisów pod projektami uchwał o finansowanie in vitro przez samorządy, akcje w obronie zwalnianych pielęgniarek, wyzyskiwanych pracowników sklepów czy zamykanej szkoły, wsparcie dla prowadzących protest głodowy mieszkańców Dobrzenia, spotkania z przedstawicielami związków zawodowych – takie działania pozwalają budować sieć współpracy i mają realne znaczenie. Nie są wyłącznie spektaklem na użytek mediów.
Kiedy 19 listopada odbywał się w Warszawie tak zwany kongres lewicy, organizowany przez SLD, w tym samym czasie trwała manifestacja Związku Nauczycielstwa Polskiego. Dla nas było oczywiste, gdzie tego dnia chcemy być i po co do stolicy przyjadą ludzie z Razem z całej Polski. Z protestującymi nauczycielami i rodzicami przeszliśmy wtedy w kilkudziesięciotysięcznym marszu przez ulice Warszawy. Lewica kongresowa to nie my. Jeśli mielibyśmy wybierać, czy mieszkańcy małego miasteczka mają nas zobaczyć na ekranie telewizora, czy u siebie w miejscowości, w gminnym ośrodku kultury albo na pikiecie pod zakładem pracy, to wybralibyśmy to drugie. Zdając sobie sprawę, że media lubią kongresy, konwencje i zjazdy, mimo wszystko nie wybieramy łatwiejszej drogi. Bo chcemy robić to, co ma prawdziwe, nie tylko medialne znaczenie.
***
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (1984) – działaczka społeczna i polityczka, członkini Zarządu Krajowego Partii Razem.