Kraj

Dymek: Łeb świński, narodowy

Wyrachowana islamofobia inteligenta jest gorsza niż islamofobia kibolska.

Napisałem wczoraj tekst. O tym, jak Ewa Kopacz i politycy PO w Warszawie, Brukseli i Strasburgu zupełnie bezsensownie zawiązują sojusz z Viktorem Orbanem, ostentacyjnie demonstrując „narodową suwerenność” wobec europejskiego planu przyjęcia uchodźców. Krytykowałem w nim nowo odkrytą sympatię premier Kopacz do Budapesztu – którym PO przecież przez ostatnie lata nas straszyła – i jej nagły dystans do Berlina. Podśmiewałem się z tego, jak tani jest w rzeczywistości liberalizm PO, skoro dla bliżej nieokreślonych przedwyborczych zysków politycy tej partii są w stanie iść ręka w rękę z Orbanem – człowiekiem-definicją demokracji nieliberalnej. Wreszcie, wytykałem w moim tekście krótką pamięć Jackowi Saryuszowi-Wolskiemu, który nagle odkrył „wspólny interes” grupy wyszechradzkiej, a także zwyczajową przesadę Adama Szejnfelda, który jeszcze tego lata straszył „Budapesztem i Atenami” zbliżającym się do Polski wraz z PiS-em. Wbrew prognozom europosła Budapeszt już zawitał do Warszawy – argumentowałem – bo zaprosiła go z uśmiechem Ewa Kopacz. Po co to komu? – pytałem. Jakie korzyści z tej beznadziejnej obstrukcji chcą uzyskać politycy PO? Ile jeszcze chcą w Europie poświęcić dla minimalnego – jeśli w ogóle – pożytku wyborczego?

Napisałem to wszystko, a potem w redakcji tekst wyrzuciliśmy. Albo inaczej: wyrzucił go nam Jarosław Kaczyński.

To, że rząd kluczy w sprawie przyjęcia uchodźców, z bólem rodzi jakiekolwiek konkrety i jest bardziej skory do „solidarności z Węgrami” (cytat ze spotkania grupy wyszechradzkiej w Pradze) niż z najbliższymi partnerami w Europie – to wciąż fakt. Ale nie będę straszył Ewą Kopacz jako Orbanem-bis w momencie, w którym Kaczyński, po długim milczeniu, zrobił comeback jako Orban 2.0. Z tą samą co Węgier energią wyczarowując kolejne komunały, półprawdy i bzdury obliczone na spijanie wyborczej śmietanki z rasistowskiej furii, którą sprowokowała pseudodebata o uchodźcach w Europie.

Kaczyński przekroczył pewną granicę – między konsekwentnym i upartym kulturowym konserwatyzmem, z którego go znamy, a zwyczajnym szczuciem na słabszych i podbijaniem rasistowskiego bębenka, w rytmie podrzuconym przez brunatnych nacjonalistów obnoszących ucięty świński łeb po Alejach Jerozolimskich.

Więcej, Kaczyński nie poprzestał na zwyczajnie demagogicznych i rutynowych antyimigracyjnych argumentach, które tuzinami podrzuca prawicowa prasa. Postanowił dla sprawy (jakiej sprawy? Kolejnego podpalonego mieszkania polsko-arabskiego małżeństwa? Większych zadym na 11 listopada? Wkurwienia swojego już wystarczająco wkurwionego elektoratu?) wykorzystać zwyczajne kłamstwa. Kłamie sugerując, że Szwecja wyrzeka się narodowej flagi, „bo jest na niej krzyż”, że u skandynawów miejscami panuje już szariat, i we Francji też, a we Włoszech dla odmiany z kościołów imigranci zrobili sobie kible.

Jarosław Kaczyński kłamie, ale to, że robi to cynicznie, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Bo i dlaczego miałoby być? Nawet jeśli nie jest ksenofobem, to pomysł instrumentalnego zaprzęgnięcia ksenofobii (wobec bezbronnych, będę to podkreślał w nieskończoność) nie czyni go w żaden sposób czystszym.

Przeciwnie, islamofobia racjonalnego inteligenta jest chyba jeszcze gorsza niż ta kibolska – bo za tą drugą może i stoi jakieś autentyczne poczucie lęku i informacyjna próżnia, którą wypełniają stereotypy i mity. Za poręczną islamofobią i pogardą dla uchodźców Kaczyńskiego jest tylko pogoń za wyborcami.

Tym gorzej, że lider opozycji po islamofobię sięgnął. Jest wystarczająco wiele powodów, by mieć zarzuty do rządu – prezes PiS mógł wybrać dowolny z nich i (słusznie) grillować do woli Kopacz, Schetynę i Trzaskowskiego. Nie zrobił tego, wybrał przeciwnika nieskończenie słabszego – uchodźców, imigrantów, ludzi poszukujących w Europie azylu. Kiedyś Kaczyński był politykiem, który nie podałby ręki narodowcom krzyczącym na ulicach Warszawy „zrobimy z wami to, co Hitler z Żydami”. Dziś pisze pod nich swoje przemówienia i pod nich dyktuje politykę swoim akolitom.

Dlatego, choć bardzo irytuje mnie chwilowy romans Kopacz z Orbanem, to wciąż widzę różnicę. Bo Kopacz z Orbanem tylko się zbliżyli, Kaczyński z Orbanem zlali się w jedno.

 

**Dziennik Opinii nr 260/2015 (1044)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij