Kraj

Gardias: Cenzurowanie partnerów społecznych nie wygra z epidemią koronawirusa

Działaczki Forum Związków Zawodowych. Fot. Jakub Szafrański

„Dziś nie ma już wątpliwości co do tego, że trzeba radykalnie przebudować system, a związki zawodowe muszą zająć w nim odpowiednie miejsce. Epidemia koronawirusa ukazała nam bardzo wiele deficytów i słabości, które świadczą o tym, że w dobie kryzysu potrzebujemy silnego państwa” – mówi Dorota Gardias, przewodnicząca Forum Związków Zawodowych.

Paulina Januszewska: Związki zawodowe zdążyły już zgodnie oprotestować przyjętą tarczę antykryzysową. Wiadomo, że rząd skutecznego planu walki z pandemią i kryzysem nie ma, służba zdrowia pada, gospodarka też, ludzie masowo tracą pracę. Jedynie sensowne pytanie na teraz to: co dalej?

Dorota Gardias: Ja pytam, kiedy pojawi się kolejna odsłona tarczy. Jakich obszarów życia publicznego będą dotykać poprawki do przyjętej ustawy lub nowe rozporządzenia? W jaki sposób rząd zamierza monitorować efekty wprowadzenia tarczy? Jaki ma być w tym wszystkim udział partnerów społecznych? To są ważne pytania, które jako FZZ kierujemy do premiera Morawieckiego.

Grodzicki: Gospodarka jest w śpiączce, z obecną kroplówką pacjent nie przeżyje

Obecne propozycje rządowe są nie do przyjęcia – nie tylko przez nas, związkowców, ale przede wszystkim przez obywateli. Specustawa nie chroni wystarczająco ani pracowników, ani przedsiębiorców, ale prezydent ją podpisał i w dodatku przyłożył swój długopis do upartyjnienia Rady Dialogu Społecznego.

Pomysł, by dać premierowi możliwość dowolnego odwoływania członków tej instytucji jest – wbrew wielu opiniom – krzywdą wyrządzoną całemu społeczeństwu, a nie poszczególnym związkowcom. Jednocześnie wiemy, że Andrzej Duda zamierza zgłosić te przepisy do Trybunału Konstytucyjnego, ale to nie stanowi dla nas jeszcze żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Pojawiają się jednak głosy, że RDS tak naprawdę nie działa, więc dyskusja o zmianach to „wiele hałasu o nic”.

Oczywiście można mieć wiele zastrzeżeń co do tego, jak RDS funkcjonowała przez lata. Ale trzeba też zauważyć, jakie kompromisy wypracowała w kwestiach dotyczących m.in. wieku emerytalnego, stawki godzinowej czy płacy minimalnej. Wszystko to odbywało się w wielkim i nie zawsze w pełni satysfakcjonującym dla nas konsensusie, ale przynajmniej było jakkolwiek konsultowane ze stronami społecznymi.

Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka

Wprawdzie zdarzało się, że kiedy udało nam się coś osiągnąć, rząd publicznie przypisywał zasługi sobie, a nie pozostałym członkom RDS, jednak w takich sytuacjach, jak na przykład strajk nauczycieli, okazywało się, że Rada jest organem niezbędnym do prowadzenia rozmów z rządem i stania na straży interesów pracowniczych.

Uważam więc, że przepisy forsowane w tarczy są niebezpieczne, bo jest to nic innego, jak próba zamknięcia ust partnerom społecznym i działanie niedemokratyczne, na które nie może być zgody, zwłaszcza w momencie, gdy trwa kryzys. Upartyjnianie Rady czy cenzurowanie jej przedstawicieli nie pozwoli rządowi wygrać z koronawirusem i skutkami spowolnienia gospodarczego. Czy chcemy w to wierzyć czy nie – bez RDS ludzie i ich prawa pozostaną bez jakiejkolwiek opieki i reprezentacji. W takiej sytuacji są już ci, którzy nie należą do związków zawodowych.

To znaczy?

Ludzie angażujący się w ruchy związkowe dziś mogą spać nieco spokojniej niż ci, którzy powierzyli swoje życie niewidzialnej ręce wolnego rynku, a teraz masowo tracą zatrudnienie i źródło dochodu. My jako FZZ uważamy, że państwo powinno wszystkich traktować jednakowo i w proponowanych poprawkach do tarczy postulowaliśmy wypłatę każdemu obywatelowi i obywatelce 3 tys. zł wsparcia miesięcznie na czas pandemii, ale tak się – póki co – nie stało.

Teraz okazuje się, że w miejscach pracy, w których działa zakładowa lub międzyzakładowa organizacja związkowa, można osiągnąć znacznie więcej w zakresie zabezpieczania etatów i wynagrodzeń niż tam, gdzie związków nie ma i bezceremonialnie zwalnia się pracowników z dnia na dzień albo drastycznie tnie pensje. Polskie prawo nie chroni dostatecznie pracownika, ale jednocześnie nie pozwala pracodawcy lekceważyć stanowiska związkowców.

Oczywiście to nie oznacza, że pozycja tych ostatnich jest w Polsce szczególnie silna. Wręcz przeciwnie – poziom uzwiązkowienia jest niski między innymi dlatego, że latami nas opluwano i ignorowano. Kiedy dawno temu mówiliśmy o szanowaniu praw pracowniczych i konieczności stworzenia wysokiej jakości usług publicznych, wszyscy pukali się w czoło, uważając, że są to niepotrzebne lub niemożliwe do zrealizowania postulaty.

Teraz to się może zmienić?

Dziś nie ma już wątpliwości, że trzeba radykalnie przebudować system, a związki zawodowe – już nie tak hejtowane i oceniane krzywdzącymi stereotypami – muszą zająć w nim odpowiednie miejsce. Epidemia koronawirusa ukazała nam bardzo wiele deficytów i słabości, które świadczą o tym, że w dobie kryzysu potrzebujemy silnego państwa, a nie państwa-minimalnego stróża, silnego systemu ochrony zdrowia i silnych związków zawodowych.

Polki i Polacy powoli wyciągają z tego lekcje, co wnioskuję choćby po ilości telefonów, które w ostatnich tygodniach odbieram od kolejnych grup zawodowych, pytających, jak dołączyć do FZZ. Już dzisiaj związki zawodowe powinny więc dyskutować o tym, jak na nowo definiować wyzwania związane z polityką aktywizacji, a także analizować rynek pracy, który już nigdy nie będzie taki sam jak przed pandemią.

Tarcza prokryzysowa w 5 punktach

Zauważmy również, że teraz, kiedy weszliśmy w pierwszą fazę kryzysu, większość społeczeństwa domaga się jak najwyższego udziału państwa, jeśli chodzi o ratowanie nie tylko etatów, ale także firm, które latami odżegnywały się od ingerencji państwa w swoje interesy. W tych kwestiach w końcu zaczynamy mówić jednym głosem. Choć jest to niestety głos, na który rząd pozostaje głuchy.

Z czego to wynika? Cynicznej politycznej kalkulacji, braku wyobraźni, chaosu i nieumiejętności zarządzania kryzysem?

Z wszystkiego po trochu, choć wydaje mi się, że cynizm i żądza władzy mają tutaj największy udział. Dodałabym też ignorancję, krótkowzroczność i brak wyobraźni w zarządzaniu usługami publicznymi, w szczególności ochroną zdrowia, od stanu której tak naprawdę zależy, czy pokonamy koronawirusa.

Ale nie jest to coś, co nie było do przewidzenia. Po tylu latach działalności związkowej mogę to skomentować chyba w tylko jeden, wcale niebędący wyrazem buty, sposób: „A nie mówiłam?”. Kiedy w 2007 roku okupowałam kancelarię premiera z moimi koleżankami pielęgniarkami, strona rządowa – ta sama, co dziś – mówiła nam, że nie ma pieniędzy na ochronę zdrowia ani na podwyżki dla personelu. Twierdzono, że medycy sobie jakoś poradzą, że w tej chwili są ważniejsze wydatki, że w przyszłości będzie lepiej.

Pielęgniarki nie są siostrami na służbie

Potem, kiedy PiS przejął władzę po PO i PSL-u, wydawało się, że te lepsze czasy nadeszły, bo miała powstać Narodowa Ochrona Zdrowia. To był zresztą jeden z głównych punktów kampanii wyborczej PiS-u i podejrzewam, że również jeden z głównych powodów, dla których ludzie na nich głosowali. Dziś wiemy, że rząd ze swojej obietnicy się nie wywiązał i zamiast sprawnego systemu opieki medycznej mamy decentralizację. Niestety decentralizacja jest luksusem i działa w luksusowych czasach. A te się właśnie skończyły.

Nacjonalizacja czy centralizacja wciąż funkcjonują jak hasła wytrychy, na które reaguje się oskarżeniami o powrót do PRL-u i koniec wolnej gospodarki.

Prawda jest taka, że w wielu kwestiach to komuna mogłaby się wiele nauczyć od odżegnującego się od niej PiS-u. W kwestiach ekonomiczno-gospodarczych z kolei obecny rząd niewiele się różni od zwolenników liberalnego porządku, których również nie darzy polityczną sympatią.

Doszliśmy jednak do momentu, w którym trzeba odważnie powiedzieć, że wolny rynek nie działa. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć do czego doprowadził on dzisiaj fryzjera, kosmetyczkę, pracownika gastronomii czy hotelarstwa. Obecna dyskusja nie powinna dotyczyć ewentualnego powrotu do przeszłości i boksowania się ze spuścizną PRL-u.

A czego?

Tego, jak ma wyglądać nasza przyszłość, która jest dziś zagrożona pod każdym względem – nikt nie gwarantuje nam bezpieczeństwa, ochrony zdrowia, życia, zarobków. Nie możemy sobie dalej mydlić oczu twierdzeniem, że centralizacja to zamach na wolność, lecz szansa na wyjście z kryzysu, która wraz z uczciwością jakiejkolwiek strony rządowej mogłaby wesprzeć Polki i Polaków w sytuacji nad wyraz kryzysowej oraz przywrócić wiarę w instytucje państwowe, które przez lata nas zawodziły.

Mam jednak wrażenie, że rząd nawet nie próbuje oszacować strat, jakie przyniesie epidemia i działa nieadekwatnymi do skali problemu metodami. Premier Morawiecki w opowieściach o tarczy antykryzysowej, która powinna się nazywać raczej: „ratuj się, kto może”, mówi głównie o bankach. Gdzie są w tym ludzie? Gdzie choćby wzmianka o przewidywanej skali bezrobocia? Rząd tego nie wie czy nie chce wiedzieć?

Nie trzeba być przecież ekspertem, żeby zdawać sobie sprawę, że bezrobocie gwałtownie wzrośnie, gospodarka spowolni, a wskaźnik nierówności osiągnie niespotykany do tej pory poziom. Myślę nawet, że Unia Europejska przejdzie największy kryzys polityczny w swojej historii. Aby temu zapobiec, potrzebny jest nowy paradygmat gospodarczy, nowe, odważne spojrzenie na relacje rynkowe, rolę kapitału i instytucji finansowych. Nadrzędna zmiana powinna jednak polegać także na przekształceniu języka debaty publicznej.

Silni muszą pomagać słabszym – również w strefie euro

Nie potrafimy się porozumieć w obliczu kryzysu?

Obawiam się, że będzie to trudne. W obecnej debacie wyłoniły się co najmniej trzy, cztery grupy. Każda z nich posługuje się inną narracją, wynikającą z zupełnie innych paradygmatów. I nie chodzi tu o normalne, zdrowe dla demokracji różnice pomiędzy na przykład Leszkiem Balcerowiczem a Lewicą. Te różnice są dzisiaj znacznie głębsze i sięgają kwestii głębokich, bardzo poważnych zmian ustrojowych. I to nas powinno martwić. Niby mówimy jednym językiem, śpiewamy ten sam hymn, nasze dzieci i wnuki chodzą do tych samych szkół, a mimo to marzymy o zupełnie różnych ojczyznach.

To może być dla nas zgubne, bo w pewnym momencie okaże się, że po raz pierwszy od 100 lat nie potrafimy się zjednoczyć w obliczu zagrożenia. Oczywiście na polu codzienności widzimy ludzi, którzy robią sobie nawzajem zakupy czy szyją dobrowolnie maseczki, ale jednocześnie podziały polityczne i ideologiczne w podejściu do tego, co nas czeka, są coraz głębsze. A przecież można powiedzieć, że w tej kwestii doktoryzowaliśmy się na ocenę celującą, odmieniliśmy przez wszystkie przypadki hasła solidarnościowe, wszystko zostało powiedziane.

Niestety dziś stanęliśmy w miejscu. I owszem, musimy się zatrzymać, pomyśleć, co dalej, bo nie da się działać na tych samych obrotach, co jeszcze miesiąc temu. Niektórzy próbują to robić, ale jesteśmy w zupełnie innym miejscu i czasie. Dawne systemy nie działają. Znaleźliśmy się w zupełnie nowym wymiarze, a bajka, którą dla wielu był czas przed pandemią, być może bezpowrotnie się skończyła. Jedyne, co z nami zostało, to nienawiść i zastanawianie się, komu by tu jeszcze przyłożyć.

Leder: Rzeczpospolita Europejska. Teraz albo nigdy

Dlatego dziś – choćby w kontekście tarczy antykryzysowej – nie ma dyskusji o państwie i obywatelach ani dla państwa i obywateli. Rząd myśli o wyborach, a nie o ludziach, i cynicznie kombinuje, jak zdobyć większą władzę. Zupełnie jak w doktrynie szoku, o której pisała Naomi Klein – świat się wali, ludzie umierają, rodziny przeżywają tragedie, a zamiast pomocy idzie na nich taran partyjny. Po pandemii na pewno zmienią się polityczne priorytety, ale nie wiem, kto będzie je dyktował.

Nie brzmi to zbyt pokrzepiająco.

Bo kalkulacja polityczna rządu nie jest pokrzepiająca i przeraża mnie jako przewodniczącą FZZ, przedstawicielkę RDS i jako obywatelkę. Przeraża mnie, że decydenci nie biorą pod uwagę, że z recesji trzeba jakoś wyjść. Rząd, który mówił, że jest prozwiązkowy – choć ja nigdy nie miałam wątpliwości, jaki jest naprawdę – nie dba o tych ludzi, tylko o wybory.

Dzisiaj są już dramaty w domach. Ludzie mieli płacone pod stołem, mieli umowy cywilno-prawne, był już prekariat. Ale ten co teraz nastąpi – uderzy w nas ze zwielokrotnioną siłą, bo dzisiaj salon fryzjerski, gabinet kosmetyczny, restauracja czy biuro podróży toną w długach i padają, ich pracownicy lądują na bezrobociu i nie sądzę, by po pandemii mogli z łatwością wyjść na prostą. Ale nie uważam, że wszystko jest już przesądzone. Musimy sobie wzajemnie pomóc w tej transformacji – bo ona w jakiejś formie na pewno nadejdzie – i mieć oparcie w państwie.

Twierdzono, że medycy sobie jakoś poradzą, że w tej chwili są ważniejsze wydatki.

Jako FZZ jesteśmy – mimo tych wszystkich niepotrzebnych uderzeń wymierzonych w związki zawodowe i pracowników – gotowi do współpracy z rządem. Będziemy dalej domagać się o wniesienie poprawek do tarczy antykryzysowej – nie tylko dokładnie badamy jakość przygotowanych przepisów, ale na ich podstawie już tworzymy materiały pomocowe. W szczególności chcemy wesprzeć postulaty grup pomiętych w specustawie.

Czyli jakich?

Samozatrudnionych, bezrobotnych, pracujących na śmieciówkach i tych, którzy walczą z koronawirusem na tzw. na pierwszej linii frontu. Nie zgadzamy się na to, by osoby, które np. straciły pracę, miały żyć tylko z zasiłku. Jeśli ktoś dostanie niecałe 800 zł miesięcznie, to kupi za to co najwyżej leki i jedzenie. Nie będzie płacił za prąd, wywóz śmieci czy wodę. W związku z tym po drodze pada nam szereg usług, traci na tym gospodarka, państwo.

Postulowaliśmy również o to, by zasiłek przypadał rodzicom dzieci do 12 r.ż., a nie tylko do ósmego. Proponowaliśmy równą dla wszystkich kwotę wsparcia, czyli postojowego od państwa bez względu na rodzaj wykonywanej pracy i umowy, a także umorzenie ZUS-u na pół roku. Mówiliśmy też o tym, by rząd dał gwarancję niezwalniania pracowników. A przede wszystkim domagaliśmy się tego, by rząd wpompował ogromne pieniądze w ochronę zdrowia i ludzi, którzy walczą na pierwszej linii konfrontacji z koronawirusem. To się przecież zwróci w postaci podatków i zmniejszy recesję.

Bodnar: Mimo nieprzygotowania systemowego, widzimy fale heroizmu lekarzy, pielęgniarek i ratowników

Mówiliśmy o pielęgniarkach, laborantach, pracownikach medycznych, diagnostach rentgenowskich, służbach mundurowych. Ale przecież na tej linii stoją też ciepłownicy, pracownicy poczty, sektora energetycznego, wodociągów, sklepów, aptek. Tych zawodów jest mnóstwo, ale dla nich nie przygotowano żadnych rozwiązań. Ani finansowych ani związanych z bezpieczeństwem, bo środków ochrony indywidualnej – nawet zwykłych maseczek – brakuje w szpitalach, więc można się domyślić, na co są skazane kasjerki czy pocztowcy. Uważam jednak, że poszczególne zawody mogą się wspierać międzysektorowo.

Jak to zrobić?

Jedynym sensownym wyjściem jest ogłoszenie stanu klęski żywiołowej. Potrzebne są proste, odważne kroki. Dzięki temu przykładowo minister zdrowia zwiększy swoje kompetencje i zacznie wydawać rozporządzenia, które zdecydowałyby o uregulowaniu pracy szpitali. Nam się obecnie wyłoniły dwa systemy. W jednym mamy 19 szpitali zakaźnych, których jest zdecydowanie za mało, a w drugim – całą resztę, która jest niedofinansowana. To nie funkcjonuje normalnie i wiemy, że będzie gorzej.

Gdyby wprowadzono centralizację albo wspomniany stan wyjątkowy, minister zdrowia miałby wreszcie coś do powiedzenia i mógłby na przykład nakazać pielęgniarkom czy lekarzom, by pracowali w jednej placówce i nie stwarzali przez to ryzyka roznoszenia choroby. Mógłby również zadbać o to, by personel medyczny na czas pandemii miał zapewniony nocleg w hotelach, które dzięki pracy na rzecz zawodów medycznych uruchomiłyby swoje usługi i nie musiałyby zawieszać działalności, przestać zarabiać. Dziś organem założycielskim szpitala nie jest minister zdrowia, więc on może jedynie o pewne działania apelować.

Bendyk: Koronawirus obnażył słabości nowoczesnych państw. Oddajemy więc wolność Lewiatanowi

Kolejna sprawa to pensje i regulacja czasu pracy. Nie może być tak, że pielęgniarka ma pracować 12–15 godzin na oddziale zakaźnym. W innych krajach UE już zaproponowano trzyzmianowość – po 6 h – bo w kombinezonie, goglach i przyłbicy nie da się wytrzymać dłużej. Ale potrzebne są też pieniądze na środki ochrony indywidualnej. Wszystkiego brakuje, a tymczasem na granicach stoją kontenery z zaopatrzeniem i czekają.

Na co?

Bo dostawców wstrzymują skomplikowane procedury. Mało tego, wewnątrz kraju zgłasza się mnóstwo podmiotów gotowych wspierać zawody medyczne, ale większość z nich napotyka biurokratyczne bariery. Dajmy tym ludziom pracę. Uprośćmy zamówienia publiczne. Pozwólmy pracować psychologom, którzy są zmuszeni zostać w domach i nie przyjmują pacjentów. Zatrudnijmy ich w szpitalach.

Apeluję o to, bo pomoc psychologiczna na oddziałach zakaźnych jest w tej chwili na wagę złota. Potrzebują jej zarówno pacjenci, którzy często nie mogą odnaleźć się w nowej, trudnej sytuacji, są zdenerwowani, przerażeni, przez to niekiedy nawet agresywni, ale także personel medyczny pracujący pod ogromną presją. To wszystko, o czym mówię, nie jest jakimś skomplikowanym wyzwaniem dla rządu. Przeciwnie – każda złotówka wpompowana w system ochrony zdrowia zwróci się w dwójnasób do budżetu i sprawi, że pandemia i recesja nie uderzą w nas z pełną siłą. Ale trzeba otworzyć oczy, by to zauważyć. Rząd – póki co – ma na nich wyborcze klapki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij