Czy ten pozornie groteskowy wjazd pociągu ze zdrajcą narodu zbawcą narodu Donaldem Tuskiem w środku może okazać się przełomowym wydarzeniem politycznym?
W środowe przedpołudnie Donald Tusk przyjechał pociągiem do Warszawy. Naprawdę trudno nam uwierzyć, że wjazd pociągu na stację mógł stać się aż takim wydarzeniem. Chyba, że potraktujemy je politycznie. Ale po kolei.
Mimo, że przy wsparciu Unii Europejskiej czas przejazdu z Gdańska do Warszawy udało się w ostatnich latach znacznie skrócić, w niecierpliwym oczekiwaniu na wjazd pociągu na stację media miały dużo czasu, by zająć się relacjonowaniem tego wydarzenia.
Według doniesień Tusk jechał więc w przedziale drugiej klasy i zabawiał współpasażerów rozmowami o Lidze Mistrzów.
Na warszawskim dworcu czekał już na niego rozgrzany i wspaniale pluralistyczny tłum: KOD-owcy, euroentuzjaści, sympatycy i bałwochwalcy Tuska, a także Kluby Gazety Polskiej, smoleńscy rewanżyści i zwolennicy „dobrej zmiany”, wyzywający polskiego szefa Rady Europejskiej od, co najmniej, zdrajców. Aż cud, że nie doszło do tragedii.
Wyglądało, jakby nad tym tłumem nikt nie panował. Byliśmy świadkami powitania polityka budzącego emocje, takiego, którego wyczekuje się albo z kwiatami, albo z życzeniami udanego pobytu w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wyglądało to jak chaos, jak wybuchowy miks „kodziarzy” i „obrońców krzyża”. Średnia wieku na peronie też „kodziarsko-smoleńska”.
Tymczasem przed monitorami laptopów siedziała liberalna młodzież i mieszczanie patrzący na mnożące się livestreamy z peronu z coraz bardziej zrezygnowanym niedowierzaniem i oblewający się przy tym rumieńcem wstydu.
Dwie Polski na jednym peronie centralnego dworca stolicy!
Mobilizacja i napięcie czekających na Tuska ludzi pokazały na pewno wielki sens emocjonalny i symboliczny jego powrotu. Na żywo mogliśmy oglądać relacje medialne z peronu warszawskiego dworca, gdzie na zmianę krzyczano, że Tusk to złodziej i pójdzie siedzieć, a także że Tusk jest super i przyjedzie tu wygrać wybory.
Jednak prawdziwie interesujące komentarze, jakie pojawiały się pod relacjami – oprócz przewidywalnych słów poparcia dla Tuska („Brawo Donald!”) oraz jeszcze bardziej przewidywalnej, niewybrednej nieżyczliwości („Wyp…”) – to te z wypowiedziami ludzi przerażonych tym, co widzą. Zawstydzonych, że taki cyrk odbywa się na peronie. Co sobie Zachód pomyśli, jak to zobaczy?
Dla szefa Rady Europejskiej ten podział estetyczny i emocjonalny to znak, że czeka na niego w Polsce elektorat, który bardziej niż czegokolwiek chciałby, żeby polityk ze światowym doświadczeniem, gadający po angielsku, w dobrze skrojonym garniturze i po koleżeńsku konwersujący o Lidze Mistrzów został ich prezydentem.
Dlatego z jednej strony można się śmiać, że media tak roztrząsają przyjazd Tuskzuga (przypomina to relacje medialne o tym, że „piłkarze zjedli śniadanie”), ale z drugiej można myśleć o tym politycznie: obserwujemy właśnie nieformalny początek kampanii prezydenckiej Donalda Tuska.
W niedawnym wywiadzie, który Sławek Sierakowski przeprowadził z Grzegorzem Schetyną, przewodniczący PO mówi wprost, że poprze kandydaturę Tuska na prezydenta: „Chcę człowieka, który pokaże, że prezydentura ma sens” – dodawał.
Schetyna do Sierakowskiego: Celem PO jest odsunięcie PiS od władzy
czytaj także
Czy naprawdę Tusk jest ostatnią nadzieją tego zwariowanego kraju? Czy Platforma Obywatelska ma jakąkolwiek polityczną propozycję dla Polek i Polaków? „Możemy sobie wymyślać fantastyczne wizje, lecz w kwestiach programowych prawie wszystko już było. Żeby wygrać wybory, partia musi być dobrze zorganizowana, z poczuciem zespołowości i z liderem, który jest niekwestionowanym szefem” – nie pozostawia we wspomnianym wyżej wywiadzie wątpliwości Schetyna.
Schetyna być może wie, jak budować partyjne struktury, ale ostatnią rzeczą, jaką kiedykolwiek w kimkolwiek obudzi, będzie polityczna euforia związana z jego kandydaturą. Szef PO potrzebuje więc polityka, który jest zdolny taką ekscytację wywołać, za którym ludzie w najlepszym razie będą szaleć z miłości i z dumy, a w najgorszym nie będą już dłużej musieli cierpieć tych najtrudniejszych z liberalnych emocji: obciachu, wstydu i zdziwienia.
Dziś polityczną ekscytację na Dworcu Centralnym w Warszawie wywołał właśnie Donald Tusk. Przy tej niepoważnej na pierwszy rzut oka okazji nie zapominajmy więc o przesłaniu Schetyny: Programy-programami, ale wyborów nie wygrywa się programami. W polityce ważne są emocje. Kto w ogóle czyta dziś programy?