Jeśli rzeczywiście jesteśmy tym, co jemy, to osoby opierające swoją dietę na produkowanych w Polsce roślinnych zamiennikach nabiału składają się głównie z tłuszczów nasyconych i cukru i mają niedobory niektórych ważnych składników odżywczych.
Duża część rodzimych produktów roślinnych, mających być lepszą wersją nabiału z krowiego mleka, ma mizerny i niekompletny skład. W przeciwieństwie do wielu zagranicznych, które widzimy na naszych półkach.
Żeby było jasne: wegańskie jogurty, mleka i sery dziś już bywają naprawdę pyszne. Niektórym trudno się oprzeć, poza tym są coraz powszechniej dostępne. No i każdy taki produkt, nawet jeśli zestaw jego składników wygląda jak koszmar senny dietetyka, jest pod ważnymi względami lepszy od krowich wersji. Powody są oczywiste – etyczne i środowiskowe.
Roślinne, smaczne i zdrowe
No ale człowiek nie je tylko po to, żeby smakowało i żeby dać wyraz troski o innych. Jedzenie ma odżywiać, taka jest jego podstawowa funkcja. Każde? Nie. W końcu ortoreksja, a więc obsesyjna dbałość o spożywanie jedynie żywności służącej zdrowiu, jest od lat wpisana na listę żywieniowych zaburzeń psychicznych. Jedzenie ma wiele funkcji. Czasem ważne jest w nim coś innego niż aminokwasy, wolne rodniki i indeks glikemiczny.
Jednak od roślinnego nabiału można wymagać wartości odżywczych, bo nieźle nadaje się on do roli żywności funkcjonalnej. Właśnie dlatego, że ze względu na wygodę ludzie często i chętnie sięgają po podobne produkty i byłoby dobrze, gdyby sięgali jeszcze częściej i chętniej.
Nie jest łatwo zdefiniować żywność funkcjonalną, ale sama nazwa podpowiada tu najważniejsze – oczekuje się od niej, że będzie spełniała określone funkcje, konkretnie: prozdrowotne.
W raporcie Functional Food in the European Union czytamy, że ma zawierać składniki sprzyjające „zdrowiu, dobremu samopoczuciu lub zapobieganiu chorobom”. Może to być żywność naturalnie bogata w takie składniki lub nimi wzbogacana. Efekt jej spożywania w „normalnych ilościach” powinien wykraczać poza standardowe oddziaływanie pożywienia na organizm. Żywnością funkcjonalną nie będzie więc na przykład egzotyczny owoc, jeśli prozdrowotny efekt miałby się wiązać z koniecznością zjedzenia codziennie beczki jego pulpy.
Zostawmy na boku mętną część unijnej definicji, która mówi, że wspomniane efekty powinny być „dowiedzione” (w oryginale naprawdę jest cudzysłów), a przynajmniej spodziewane i przedstawione konsumentom. Tak czy siak, na pewno istnieje taka żywność. I na pewno, skoro jej funkcjonalność jest traktowana jak towar, pojawia się w jej kontekście pole do nadużyć.
Roślinne mleka, jogurty i sery bez wątpienia jednak mogłyby pomagać w zapobieganiu dobrze udokumentowanym niedoborom niektórych składników. Wzbogacanie – niektórzy wolą mówić: fortyfikowanie – wapniem i co najmniej witaminami B12 i D powinno być w ich przypadku standardem. Niestety, polscy producenci tych smakowitości chyba mają niedostatek ambicji tworzenia wyłącznie pełnowartościowych produktów.
Jeśli produkty żywnościowe składają się głównie z niezbyt korzystnych dla zdrowia tłuszczy nasyconych i cukru, a w dodatku są niskobiałkowe, aż się prosi, żeby je wzbogacić, unikając łatki junk food. Byłby to mądry ruch biznesowy, bo niezależnie od tego, jak bardzo są smaczne i pięknie opakowane, wciąż sporo osób omija je właśnie z powodu kiepskiego składu.
Byłby to także przykład zmierzania w kierunku realizacji strategii społecznej odpowiedzialności biznesu, zgodnie z którą „przedsiębiorstwa w swoich działaniach dobrowolnie uwzględniają interesy społeczne, aspekty środowiskowe czy relacje z różnymi grupami interesariuszy”. Inna rzecz, że gdy produkty wegańskie stanowią nikły odsetek i wyjątek od „standardowej” produkcji krzywdzącej zwierzęta i pogłębiającej kryzys klimatyczny, jak jest w przypadku tradycyjnych mleczarni tworzących roślinne linie produktów, nie jest łatwo odwoływać się do tego pojęcia.
Weganie, jecie za mało wapnia
– Z europejskich badań wegan wiemy, że spożycie wapnia jest w tej grupie wciąż niskie – mówi Iwona Kibil, dietetyczka i autorka książki Wege. Dieta roślinna w praktyce. – Wzbogacane produkty roślinne, po które sięga się jako zamienniki tradycyjnego nabiału, mogą być doskonałym źródłem wapnia w diecie, bo jego biodostępność w tym przypadku jest wysoka, dochodzi do 30 procent – dodaje.
czytaj także
No właśnie, w dodatku na świecie roślinne mleka i jogurty są fortyfikowane w takim stopniu, żeby ilość wapnia była zbliżona do znajdującego się w produktach z mleka krowiego. Ma to sens, skoro chcemy mówić o zamiennikach.
Ktoś mógłby powiedzieć, że weganie nie potrzebują produktów wzbogacanych wapniem. Wystarczy, że będą jedli przysłowiowy jarmuż i brokuły, popijając wysokozmineralizowaną wodą. Oczywiście, że jest możliwość zaspokojenia dziennego zapotrzebowania na wapń w podobny sposób. Trzeba tylko odróżnić dwie rzeczy: możliwość i prawdopodobieństwo, że ktoś z równym entuzjazmem będzie to robił przez cały rok. Szczególnie jeśli jest dzieckiem. – Łatwiej jest bilansować zdrowe jadłospisy, jeśli mamy pod ręką na przykład roślinny jogurt z wapniem i nie musimy polegać wyłącznie na nieprzetworzonej żywności – rozwiewa wątpliwości Kibil.
Z witaminą B12 sprawa wygląda nieco inaczej. Weganie i weganki bezdyskusyjnie powinni ją suplementować, nie ma bowiem ona dobrych źródeł roślinnych. W Polsce jest duży wybór odpowiednich tabletek, ich stosowanie rozwiązuje problem. Jednak dla wszystkich, którzy z jakichś powodów nie biorą ich regularnie, żywność funkcjonalna mogłaby stanowić pomoc. – Roślinne produkty nabiałowe zazwyczaj mają dodatek B12 o dobrej przyswajalności – potwierdza Kibil. Zastrzega jednak: – Dawka w nich zawarta nie powinna być jedynym źródłem, bo nie wystarczy ona, aby pokryć dzienne zapotrzebowanie u wegan.
Warto dodać, że niedobór witaminy B12 bywa problemem nie tylko u osób unikających produktów zwierzęcych. To zresztą dodatkowy powód do wzbogacania roślinnej żywności, przecież sięgają po nią wszyscy. – Byłaby czymś korzystnym choćby w przypadku osób starszych, które słabiej wchłaniają witaminę B12 – mówi Kibil, dodając, że skorzystałyby z niej również kobiety w ciąży i karmiące, a także osoby z chorobami jelit i przyjmujące leki blokujące przyswajalność B12.
A co z witaminą D? Jej niedobór dotyczy całej populacji.
– Wszyscy powinni ją suplementować niezależnie od diety, przynajmniej jesienią i zimą, kiedy nie wychodzimy na słońce i nasze organizmy nie mają możliwości jej produkować – mówi stanowczo dietetyczka. Znów więc żywność funkcjonalna ma do odegrania dużą rolę. Nie jest zresztą przypadkiem, że od dawna choćby margaryny są wzbogacane witaminą D3. Niestety w Polsce standardowo wykorzystuje się tę pochodzenia zwierzęcego. – W przypadku produktów wegańskich byłoby najlepiej, gdyby dodatek stanowiła witamina D3 produkowana z porostów – podpowiada Kibil. Znów: chodzi o przyswajalność. – Ta forma witaminy wchłania się lepiej niż D2, którą wzbogaca się wiele zagranicznych wegańskich produktów – wyjaśnia. Trzeba zresztą dodać, że w ostatnich latach preparaty z witaminą D3 z porostów bardzo się upowszechniły i są dostępne również na naszym rynku.
Ulepszenie receptur produktów, aby uwzględniały również zdrowotne potrzeby konsumentów i konsumentek, z pewnością jest dla firm wyzwaniem. Wymaga zmian technologicznych i wiąże się z dodatkowymi kosztami. Jednak już dziś niektórzy polscy producenci wegańskiego nabiału udowadniają, że stworzenie funkcjonalnych produktów żywnościowych bez kompromisów co do smaku jest możliwe. Następnym razem, sięgając po takie produkty, warto przeczytać etykietę i dokonać dobrego wyboru.