Grypa ptaków dziesiątkuje kury i indyki na fermach przemysłowych. Wirus rozprzestrzenia się błyskawicznie m.in. ze względu na nadmierną koncentrację gigantycznych kurników i nagle trzeba zagrzebać miliony martwych ptaków. Nie dziwi zatem, że protestują mieszkańcy, którym cmentarzysko chciano urządzić nieopodal domów. A to tylko kolejny problem, jaki po zagrożeniach dla środowiska, ludzi i samych zwierząt wyprodukowały megafermy.
Od stycznia wykryto w Polsce 272 przypadki grypy ptaków u drobiu. To prawie pięć razy więcej niż przez cały ubiegły rok. Grypa ptaków to niezwykle zaraźliwa choroba wirusowa drobiu, która powoduje nawet stuprocentową śmiertelność, zwłaszcza wśród kur i indyków. Potocznie określa się ją jako ptasią grypę, jednakże tego terminu używa się w sytuacji, kiedy wirusem zakazi się człowiek, ale o tym scenariuszu później.
Jak podaje Główny Lekarz Weterynarii w ostatnim komunikacie o stwierdzonych zakażeniach, najmniejsze dotknięte chorobą gospodarstwo przydomowe liczyło zaledwie 30 kur. Jednak większość ognisk wirusa wykrywa się w ogromnych komercyjnych hodowlach, w których stada liczą tysiące osobników. Na liście wykrytych ostatnio przypadków widnieją m.in. gospodarstwa, w których utrzymywano 60 tys. kaczek, 73 tys. indyków czy 170 tys. kur. Rekord to pół miliona kur w jednym gospodarstwie. Potwierdzenie grypy ptaków w gospodarstwie oznacza konieczność uśmiercenia i utylizacji całego stada. Z powodu choroby w tym roku uśmiercono już prawie 8 mln sztuk drobiu.
Potrzebna ustawa antyodorowa
To i tak niewielkie liczby w porównaniu z całkowitą produkcją drobiu w Polsce. Jak informuje stowarzyszenie Otwarte Klatki, liczba ubijanych u nas kur przekracza miliard rocznie. Z takim wynikiem Polska jest unijnym liderem w produkcji drobiu.
Choroba najbardziej dziesiątkuje ptactwo na północnym Mazowszu. W powiatach mławskim i żuromińskim powstało w ostatnich latach zagłębie produkcji nie tylko drobiu, ale też trzody chlewnej i bydła. W gigantycznych kurnikach działających w samym powiecie żuromińskim hoduje się, według różnych źródeł, między 75 a 100 mln sztuk ptactwa. To właśnie tam obecnie wykrywa się najwięcej ognisk grypy ptaków, przez co tylko w tym jednym powiecie zagazowano w tym roku ponad 4 mln kur. Problem dotyczy też sąsiedniego powiatu mławskiego, gdzie w wyniku uboju doszło do protestów. Jak donoszą lokalne i branżowe media, mieszkańcy i radni jednej z tamtejszych gmin protestowali przeciwko utworzeniu grzebowiska dla milionów martwych ptaków w trzyhektarowym wyrobisku po kopalni żwiru. Miejsce, które zaproponował miejscowy przedsiębiorca, znajduje się w kilkusetmetrowej odległości od domostw, mieszkańcy obawiają się także o bezpieczeństwo ujęć wody. A do utylizacji są nie tylko tysiące ton padliny, ale także miliony jaj, z których miały wykluć się kolejne kury i indyki do drobiarskiej produkcji.
czytaj także
To tylko część problemów, z którymi zmagają się mieszkańcy miejscowości, gdzie działają megafermy z dziesiątkami tysięcy kur na stanie.
– Skarżą się na dotkliwy odór oraz plagi gryzoni i insektów. Jest to tym bardziej uciążliwe, że wiele ferm powstało blisko domów. Przez takie sąsiedztwo na wartości tracą działki – tłumaczy Dominika Sokołowska, aktywistka z Greenpeace Polska. Stratni są też drobniejsi rolnicy, bo wobec osiągów fermiarskich potentatów ich produkcja przestaje być konkurencyjna. Dlatego przemysłowa produkcja zwierzęca powoduje zanik mniejszych gospodarstw rolnych. Wokół ferm tracą też rację bytu rozwijanie agroturystyki czy ekologicznych form gospodarzenia. Ciągle brakuje też tzw. ustawy odorowej, która wyznaczyłaby bezpieczną odległość kurników od domów. Obecnie prawo nie zabrania ich budowy nawet kilkadziesiąt metrów od zamieszkanego domu.
Fermy niosą też szereg zagrożeń dla środowiska. Jedną z konsekwencji niebywałej koncentracji kurników są takie same ilości odchodów, które trzeba zagospodarować. A te, poza dokuczliwym zapachem, są źródłem trującego amoniaku, który przedostaje się do gleby.
Za gęsto z tymi kurnikami
Komisja Europejska na swojej stronie internetowej ostrzega, że w przyszłości może pojawić się taka mutacja wirusa grypy ptaków, która będzie przenosiła się z człowieka na człowieka. A to niosłoby ze sobą ryzyko kolejnej pandemii. Grypa ptaków to wiele podtypów wirusa, które czasami przenoszą się na człowieka, a obecnie w Polsce panuje jej wysoce zjadliwy podtyp H5N8. W grudniu w Rosji wykryto pierwszy przypadek zakażenia człowieka tym szczepem. Potwierdzono też, że wirus nie przenosi się między ludźmi.
– To są sporadyczne przypadki, do których doszło w warunkach intensywnego kontaktu człowieka z zarażonymi ptakami. Przez swoją charakterystykę wirus grypy ptaków nie ewoluuje w tę stronę, by zdobyć nowego gospodarza: człowieka – mówi prof. Piotr Szeleszczuk z Zakładu Chorób Ptaków Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie.
Profesor uspokaja też, że ze względu na właściwości wirusa grypy ptaków jest dalece nieprawdopodobne, żeby zdobył on zdolność przenoszenia się między ludźmi. Profesor zaznacza jednocześnie, że skala zakażeń grypą ptaków oraz ryzyko wystąpienia kolejnych jest m.in. wynikiem zagęszczenia ferm drobiarskich i utrzymywania w nich dużych ilości drobiu.
– Obiekty te powinny być oddalone od siebie przynajmniej o trzy kilometry, a nie zawsze tak się dzieje. Do tego dochodzi nieuwaga pracowników. O ile pierwsze przypadki na danym terenie pochodzą od dzikiego ptactwa, to dalej wirusa roznosi zazwyczaj człowiek – tłumaczy profesor. Jak to się dzieje? – Na wielu fermach nie przestrzega się bezwzględnie zasad bioasekuracji, które minimalizują ryzyko przenoszenia wirusa. A ten może wędrować z człowiekiem na odzieży czy obuwiu. Ze względu na małe odległości między kurnikami przy takim braku ostrożności łatwo o nowe zakażenia – tłumaczy profesor.
W kontekście pandemii koronawirusa rosną obawy o pojawienie się kolejnych odzwierzęcych chorób, które mogłyby jednak zagrozić ludzkości. Uwaga skupia się na przemysłowych fermach, chlewach i oborach.
Jemy więcej mięsa, handlujemy żywymi zwierzętami, a to zwiększa ryzyko epidemii
czytaj także
– Większość chorób, z jakimi się zmagamy, pochodzi od zwierząt. Wynika to z tego, że wykorzystujemy i zabijamy je dla własnej korzyści. Od ponad roku żyjemy w systemie ogromnych obostrzeń i nie potrafimy wyciągnąć z tego wniosków – mówi Sylwia Spurek, członkini Parlamentu Europejskiego z ramienia Zielonych – Wolnego Sojuszu Europejskiego. Według eurodeputowanej wnioski oznaczają konieczność przemodelowania systemów żywienia, które będą polegały na odchodzeniu od masowego chowu zwierząt, bo to zminimalizuje ryzyko wybuchu kolejnych pandemii. A docelowo na likwidacji hodowli.
Jedno i drugie podyktowane jest nie tylko względami epidemiologicznymi. – Bo przemysł hodowlany nie tylko zabija miliardy zwierząt, ale także niszczy środowisko i przyspiesza zmiany klimatyczne – tłumaczy Spurek. I argumentuje, że należy skończyć z dotowaniem sektora środkami publicznymi: czy to unijnymi, czy krajowymi. Według eurodeputowanej fundusze powinny trafić na promocję żywności pochodzenia roślinnego. Tu przypomina też o swojej propozycji „piątki dla branży roślinnej”. Wśród postulatów znalazły się m.in. zakaz reklamowania produktów mięsa i produktów odzwierzęcych, zeroprocentowa stawka podatku VAT na ich zamienniki oraz powołanie funduszu promocji weganizmu. – Bez totalnej zmiany naszego modelu żywienia nie będzie możliwe zapobieganie kolejnym pandemiom i niszczeniu planety. Do tego państwo powinno wspierać to, co etyczne, a produkcja mięsa do takich nie należy – tłumaczy Spurek.
Partia mięsa ponad podziałami
Tymczasem przedsiębiorców prowadzących masowy chów zwierząt wspiera sama Unia Europejska. Każdego roku do właścicieli ferm płyną miliony z unijnych dopłat bezpośrednich oraz funduszy pomocowych przyznawanych w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. A to oznacza pomoc publiczną dla przedsiębiorców, którzy maksymalizują zyski kosztem lokalnych społeczności, środowiska i dobrostanu zwierząt. Obecny model unijnych subsydiów faworyzuje masową produkcję i sprawia, że coraz mniej opłaca się prowadzić mniejsze gospodarstwa. Unia nie różnicuje też gospodarzy, którzy dbają o to, by zwierzęta miały zapewnione minimum warunków do zaspokajania swoich potrzeb, jak np. przestrzeń, oraz tych, którzy bogacą się na błyskawicznej produkcji kur stłoczonych w olbrzymich kurnikach bez dostępu do światła słonecznego.
czytaj także
Unia Europejska pracuje teraz nad nową wizją Wspólnej Polityki Rolnej. Dominika Sokołowska zaznacza, że to najlepszy moment, żeby reformować system oparty na intensyfikacji produkcji i maksymalizacji zysków oraz żeby promować rozwiązania przyjazne zdrowiu, środowisku i rolnikom z małymi i średnimi gospodarstwami. – Są też rozwijane strategie wzmacniające różnorodność biologiczną w miejsce monokultur czy wspieranie rolnictwa ekologicznego. Ale żeby to się stało na wielką skalę, potrzebna jest wola polityczna. Jej brak jest największym hamulcowym, bo to rządzący poprzez brak zdecydowanych działań ponoszą odpowiedzialność za ten koszmar, który obserwujemy obecnie w powiecie żuromińskim i wielu innych miejscach w kraju – mówi Sokołowska.
czytaj także
Sylwia Spurek stawia taką diagnozę politycznego pobłażania wobec gigantycznych ferm: – Mam takie poczucie, że zarówno w Unii, jak i w państwach członkowskich funkcjonuje ponadpartyjna partia mięsa, Meat Party. Stoi ona na straży obecnego modelu rolnictwa i nie patrzy na katastrofę klimatyczną czy źródła pandemii. Nie mówiąc o ciągłym doprowadzaniu do cierpienia miliardów zwierząt tylko dlatego, że ktoś chce zjeść kotleta – mówi eurodeputowana. Jednocześnie ubolewa nad tym, że większość jej kolegów i koleżanek z Parlamentu Europejskiego jest przekonana o słuszności obecnych rozwiązań opartych na produkcji mięsa, mleka i jaj na ogromnych fermach i ignoruje problemy z nimi związane. – A prawa ludzi i zwierząt są ważniejsze niż wzrost gospodarczy. Niestety obecnie szanse na dyskusję i zmiany są nikłe.
**
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.