Kraj

Czemu sprzeciwiają się przeciwnicy aborcji?

Przeciwnicy aborcji porównują ją do Holokaustu. Ale czy ktoś by odmówił, gdyby wystarczyło wziąć pigułkę, aby przerwać Zagładę?

Być może w teorii nie ma potrzeby łączenia sprzeciwu wobec aborcji z antyfeminizmem, potępianiem aktywności płciowej dziewcząt i kobiet bez stałego partnera, obawami o katastrofę demograficzną wśród białych, konserwatywnymi poglądami na małżeństwo i seksualność ani zwykłą mizoginią. Jednak w realnym świecie trudno nie zauważyć takich powiązań. Ruch antyaborcyjny jest nieodłącznie związany z patriarchalną religijnością: Kościołem katolickim, ewangelikalnym i fundamentalistycznym protestantyzmem, mormonizmem. To od nich pochodzą siła, finansowanie, wpływy polityczne i oddolne poparcie dla ruchu. W miarę postępującego łączenia z polityczną prawicą ruch przyczynił się do przesunięcia daleko na prawo całego dyskursu politycznego w kwestiach związanych z seksem, prawami kobiet, ubóstwem, służbą zdrowia i zadaniami państwa. Ruch sprawia wrażenie, że ma jeden cel – chrońmy nienarodzonych! – ale wystarczy przyjrzeć się bliżej, aby zauważyć, że chodzi nie tylko o to (…).

Antykoncepcja a edukacja seksualna

Przeciwnicy aborcji z upodobaniem porównują ją do Holokaustu – ale czy ktoś by odmówił, gdyby wystarczyło wziąć pigułkę, aby przerwać Zagładę? Według Instytutu Guttmachera w 2010 roku finansowane ze środków publicznych usługi planowania rodziny zapobiegły 2,2 miliona niechcianych ciąż, z których 760 tysięcy skończyłoby się aborcją (do tej liczby trzeba doliczyć niezliczone ciąże, którym zapobiegła antykoncepcja opłacona prywatnie przez kobiety lub w ramach ubezpieczenia). To częstsze stosowanie skuteczniejszej antykoncepcji, a nie ograniczenia w dostępie do aborcji, doprowadziło do trzynastoprocentowego spadku liczby zabiegów w latach 2008–2011. Nowoczesna antykoncepcja jest bardzo skuteczna – dwie trzecie kobiet, które używają jej regularnie, odpowiada za jedynie pięć procent przeprowadzanych aborcji. Mimo to ani jedna z najważniejszych organizacji antyaborcyjnych nie działa na rzecz zwiększenia dostępności środków antykoncepcyjnych, nie mówiąc już o edukowaniu młodzieży, jak z nich korzystać (…).

Trudno znaleźć eksperta od spraw zdrowia publicznego, który zaprzeczałby, że najskuteczniejszym sposobem zmniejszenia liczby aborcji jest niezawodna antykoncepcja, ale twardogłowi przeciwnicy aborcji znajdują swoje sposoby, aby zakwestionować tę oczywistość. Twierdzą oni, że pigułka i antykoncepcja awaryjna mają działanie poronne – że są to „środki dzieciobójcze”, „zabójcze tabletki”, które zapobiegają zagnieżdżaniu się zapłodnionych komórek jajowych. Nie przemawiają do nich niezliczone badania, wykazujące, że środki te działają w inny sposób (jeśli przy obliczeniach wzięlibyśmy pod uwagę te zastrzeżenia przeciwników aborcji, liczba zabiegów okazałaby się praktycznie nieskończona – miliony kobiet biorących pigułkę mogą w ten sposób „przerywać ciążę” co miesiąc). Przeciwnicy aborcji twierdzą, że antykoncepcja jest nieskuteczna (to znaczy, że jednak nie zabija dzieci?), ale także, że kluczowym problemem jest „mentalność antykoncepcyjna”, czyli współcześnie obowiązująca norma uprawnia seksu dla przyjemności i poczucia bliskości, bez obaw związanych z ciążą. (…)

To prawda, że ludzie uprawiają seks, chociaż nie chcą mieć dziecka. To nic nowego. Nawet gdy poród często kończył się śmiercią, gdy ogromne liczby niezamężnych kobiet i ubogich par porzucały noworodki na niemal pewną śmierć w przytułkach dla sierot, syfilis był chorobą nieuleczalną, a zajście w ciążę przed ślubem mogło oznaczać wyrzucenie z domu na bruk albo zmuszenie do niechcianego zamążpójścia, i tak uprawiano seks – w małżeństwie i poza nim. Skoro więc nie zanosi się na to, by ludzie przestali uprawiać seks albo zapragnęli mieć po dziesięcioro dzieci, jedynym sposobem zmniejszenia liczby aborcji jest zalanie kraju środkami antykoncepcyjnymi. Ale to oznaczałoby pogodzenie się z faktem, że współczesne zmiany w stylu życia są nieodwracalne. (…)

Jeśli liderzy ruchu antyaborcyjnego są przeciwni wyłącznie aborcji, czemu tak chętnie rozszerzają jej definicję, obejmując nią najskuteczniejsze i najpopularniejsze metody antykoncepcji? Czemu upierają się przy przekonaniu, że pigułki powodują poronienia? Czemu nie chcą zaakceptować najnowszych badań, według których antykoncepcja awaryjna zapobiega owulacji, a nie zagnieżdżeniu zarodka? Chwytają się brzytew, co wskazuje, że faktycznie powodem ich sprzeciwu jest seks bez znacznego ryzyka ciąży i związane z tym zmiany w społeczeństwie. (…)

To samo dotyczy edukacji seksualnej. Przeciwnicy aborcji są za edukacją nastawioną jedynie na wspieranie abstynencji, mimo silnych dowodów, że nie daje ona długoterminowych, pozytywnych efektów. Może trochę opóźnić inicjację seksualną młodszych nastolatków, ale kiedy te dzieciaki już podejmą współżycie, z większym prawdopodobieństwem, niż gdyby nie zetknęły się z taką edukacją, nie będą używać prezerwatyw ani innych metod antykoncepcji. Współczynnik ciąż wśród teksańskich nastolatek jest trzecim najwyższym w kraju, ale w 2011 roku gubernator Rick Perry, bezkompromisowy przeciwnik aborcji, zapobiegł skierowaniu przez Departament Zdrowia wielomilionowej pomocy federalnej na antykoncepcję połączoną z edukacją abstynencyjną w ramach programu zapobiegania takim ciążom. W 2013 roku Teksas wydał jednak 1,2 miliona dolarów ze środków federalnych na przygotowanie strony internetowej promującej abstynencję przedmałżeńską (tak, rząd federalny wciąż finansuje edukację seksualną nastawioną wyłącznie na abstynencję, mimo wyrażenia przez prezydenta Obamę sprzeciwu wobec edukacji seksualnej, która pomija informacje o antykoncepcji). Strona ta, nazwana „Our Town 4 Teens”, nie zawiera żadnych wzmianek o antykoncepcji ani zdrowiu reprodukcyjnym. Co więcej, od 1998 roku Teksas wymaga zgody rodzicielskiej od nastolatków, którzy chcą uzyskać środki antykoncepcyjne na receptę w przychodniach finansowanych przez stan (podobny przepis obowiązuje jeszcze tylko w jednym stanie – Utah). Czy więc bardziej wygląda na to, że stan chce zmniejszyć liczbę aborcji spowodowanych niechcianymi ciążami, czy jednak na to, że używa strachu przed ciążą w złudnej nadziei zniechęcenia dziewcząt i kobiet do uprawiania seksu, a jeśli mimo to będą go uprawiać, chce je ukarać koniecznością urodzenia dziecka?

Dla zorganizowanego ruchu sprzeciwiającego się prawu wyboru antykoncepcja i oparta na faktach edukacja seksualna nie rozwiązują problemu aborcji, ale łącznie z nią są przejawem tej samej katastrofy moralnej i społecznej. Marjorie Dannenfelser, szefowa Susan B. Anthony List, ujęła to tak: „Ostatecznie chodzi o to, że utrata łączności między seksem a posiadaniem dzieci prowadzi do problemów”.

Jaki jest najpoważniejszy z tych problemów? Zbyt chętne uprawianie przez kobiety seksu.

Przemoc wobec kobiet

Logicznie biorąc, przeciwnikom aborcji powinno bardzo zależeć na walce z przemocą domową – twierdzą w końcu, że kobiety są nagminnie zmuszane przez mężów, chłopaków i alfonsów do przerywania ciąży, które chciałyby donosić. Ciąża to okres, kiedy kobiety są szczególnie narażone na przemoc ze strony partnera – ale gdzie byli przeciwnicy aborcji zimą na przełomie 2012 i 2013 roku, kiedy republikanie odmówili poparcia dla przedłużenia obowiązywania ustawy o przemocy wobec kobiet, ponieważ nowa wersja miałaby gwarantować ochronę rdzennym Amerykanom, nielegalnym imigrantom oraz lesbijkom, gejom, biseksualistom i osobom transpłciowym? Co więcej, pięciu wpływowych biskupów, szefów komitetu w Konferencji Episkopatu USA, sprzeciwiło się ustawie z powodu występujących w niej sformułowań „orientacja seksualna” i „tożsamość płciowa” oraz braku klauzuli sumienia, dzięki której podmioty udzielające pomocy ofiarom handlu ludźmi w celach seksualnych mogłyby nie oferować im antykoncepcji awaryjnej i usług aborcyjnych.

To prawda, że wielu indywidualnych katolików oraz wiele zakonów i innych organizacji kościelnych robi wiele, aby pomóc bitym kobietom. Zakonnice odwalają kawał dobrej roboty, nawet jeśli Watykan prowadził dochodzenie w sprawie nadmiernej niezależności i „radykalnego feminizmu” Konferencji Wyższych Przełożonych Zgromadzeń Żeńskich – największej organizacji amerykańskich zakonów żeńskich. Jednak przemoc w stosunku do kobiet to zbyt duży problem, aby lokalne organizacje charytatywne były w stanie go rozwiązać. Czemu nie słychać wezwań do budowy niedrogich domów i mieszkań, wsparcia finansowego, tworzenia miejsc pracy albo zapewnienia rozbudowanej sieci schronisk, pozwalających ciężarnym kobietom i młodym matkom uciec przed prześladowcami? Zamiast tego prawa o zabójstwie płodu, wprowadzone w latach 90. XX wieku z inicjatywy przeciwników aborcji, według których miały służyć do ochrony ciężarnych przed przemocą (której sprawcami niemal zawsze są partnerzy-mężczyźni), są niemal zawsze stosowane przeciwko samym kobietom.

W kazaniach katolickich księży i ewangelikalnych pastorów sprzeciw wobec aborcji pojawia się nieustannie – katolicy mają nawet Niedzielę Szacunku dla Życia. Nie ma Niedzieli Szacunku dla Kobiet, chociaż przemoc wobec kobiet – nieodłączna część życia milionów z nich – jest niewątpliwie częstsza niż aborcja, której kobiety poddają się przecież rzadko.

Pamiętajmy zresztą, że Kościół katolicki kwestionuje statystyki, z których wynika, że katoliczki przerywają ciążę równie często, co przedstawicielki innych wyznań. Takie kobiety mają nie być praktykującymi katoliczkami. Ale skoro tak, to czemu właściwie księża uważają, że trzeba wiernych ciągle przestrzegać przed złem aborcji?

Pamiętajmy też, że Kościół katolicki i część ewangelików sprzeciwia się rozwodom. Autor bestsellerów i megapastor Rick Warren, zwolennik podległości żon, twierdzi, że Biblia zezwala na rozwód jedynie w przypadku opuszczenia i niewierności seksualnej. Przemoc domowa się nie liczy (kiedy informacja o poglądach pastora trafiła do mediów po jego zaproszeniu do wygłoszenia mowy na inauguracji prezydenta Obamy w 2008 roku, odpowiednie fragmenty zostały usunięte ze strony internetowej kościoła Warrena). Warren nie jest wyjątkiem. Ogólnie biorąc, konserwatywne i fundamentalistyczne Kościoły zniechęcają kobiety do rozwodów, kiedy mąż stosuje przemoc, a zamiast tego proponują doradztwo ze strony pastora – a ten naciska na kobiety, by pozostały w małżeństwie (być może nie były wystarczająco uległe?), co naraża je na dalszą przemoc. Nic dziwnego, że religijne kobiety częściej pozostają w relacjach przemocowych, a nawet jeśli ostatecznie decydują się opuścić męża, robią to po dłuższym czasie niż kobiety niewierzące. Trudno byłoby utrzymywać, że antyaborcyjni chrześcijanie równie silnie wspierają kobiety, co mężczyzn i zapłodnione komórki jajowe.

Zabójstwa

Logicznie biorąc, jeśli aborcja rzeczywiście oznacza zabójstwo ponad miliona dzieci co roku, nie powinno być żadnych ważniejszych celów niż jej zakazanie. Z pewnego punktu widzenia papież Franciszek niesłusznie skrytykował biskupów za tak zawzięte zajmowanie się aborcją – zadziwiające, że tak niewielu Amerykanów, według których przerwanie ciąży jest morderstwem, robi cokolwiek, aby zmienić obecny stan rzeczy. Wyobraźmy sobie, że co roku z rąk rodziców ginie ponad milion urodzonych dzieci (przyznaję, że trudno wymyślić okoliczności, w jakich miałoby do tego dochodzić). Czy zatrzymanie takiej masakry nie byłoby dla nas ważniejsze przy podejmowaniu decyzji wyborczych od finansowania autostrad, podatku od nieruchomości i tego, czy kandydat zdradzał żonę?

Antyaborcyjni politycy także traktują najróżniejsze kwestie bardziej priorytetowo. W 2010 roku liczni republikanie przeciwni prawu do przerywania ciąży mówili o tworzeniu miejsc pracy, miejsc pracy i jeszcze raz miejsc pracy, a nie o aborcji – cięcia podatków, mające skłonić korporacje do inwestowania w danym stanie, okazały się więc ważniejsze od walki z mordowaniem dzieci. Marilyn Musgrave, obecna wiceprzewodnicząca Susan B. Anthony List do spraw kontaktów z rządem i była członkini Izby Reprezentantów, w 2006 roku, ubiegając się o reelekcję, zwróciła się do tłumu swoich zwolenników: „Biorąc pod uwagę problemy, przed którymi stoimy obecnie, myślę, że nie ma nic ważniejszego od problemu małżeństwa”. Jeśli zakazanie aborcji okazuje się mniej ważne od niedopuszczenia do małżeństw homoseksualnych, to przerywanie ciąży nie może być aż tak straszne. W 2007 roku katoliccy biskupi wydali nawet oświadczenie zezwalające wiernym na popieranie w wyborach polityków będących za prawem do aborcji, o ile poparcie to wynikało z innych, ważnych względów. Ale jakie względy mogłyby być bardziej istotne niż coroczne mordowanie ponad miliona dzieci w majestacie prawa?

Jest to fragment książki Kathy Pollitt Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji

Tłum. Jakub Głuszak

 

Katha Pollitt – poetka, eseistka, felietonistka „The Nation”, autorka książki „Virginity or Death!”. Jest laureatką wielu nagród, między innymi National Book Critics Award za debiutancki zbiór poezji „Antarctic Traveler” oraz dwukrotnie National Magazine Awards za eseje i teksty krytyczne. Mieszka w Nowym Jorku.

***

Aborcja nie jest złem. Nie jest też dobrem w sensie metafizycznym. To dobro publiczne  zabieg medyczny, który musi być legalny i dostępny, dlatego po prostu, że bywa potrzebny. Sęk w tym, że jest potrzebny wyłącznie kobietom, a żyjemy w świecie rządzonym głównie przez mężczyzn. Zakaz aborcji upokarza kobiety, zagraża ich życiu i zdrowiu. Odbiera nam godność, poczucie, że mamy prawo o sobie decydować. Katha Pollitt pisze o aborcji błyskotliwie i z ogniem, a przy tym konkretnie, politycznie i życiowo, przywołując masę faktów i dziesiątki kobiecych opowieści. Pisze wprost jak jest i jak było dawniej, a przy okazji obala całą masę mitów i kłamstw. Co ciekawe, nie omija centralnej tezy przeciwników prawa do aborcji, tej o człowieczeństwie płodu, ale brawurowo rozprawia się z ich argumentacją. Ta książka jest potrzebna w Stanach, gdzie prawo kobiety do wyboru znajduje się pod obstrzałem. W Polsce, gdzie od niemal ćwierć wieku nie mamy go wcale, „PRO” jest jak haust świeżego powietrza. Rewelacyjna książka.

Agnieszka Graff

Pollitt pisze przejrzyście, zwięźle i celnie. Przedstawiając feministyczny, proludzki punkt widzenia na aborcję, odwołuje się do realnego życia, do prawdy. Solidaryzuje się z doświadczeniem własnej matki, pokazując w ten sposób czytelniczkom, jak niewiele dzieli współczesne Amerykanki od ciemnych wieków kryminalizacji aborcji, winy i wstydu kobiet. Pro to rzecz napisana ku przestrodze, przypominająca, że raz zdobyte prawa zawsze mogą zostać nam odebrane. Tak właśnie stało się w Polsce. Każda i każdy, kto chce u nas zabierać głos w debacie o przerywaniu ciąży mówić o prawie, medycynie, macierzyństwie, etyce, polityce i religii  powinien przeczytać tę książkę.

Kazimiera Szczuka

Problem aborcji to mój problem. Czuję się trochę mniej obywatelem, trochę mniej wolny i trochę mniej bezpiecznie, gdy połowie społeczeństwa odmawia się prawa do decydowania o sobie i swoim ciele. 

Sławomir Sierakowski

Odkąd w 1993 roku praktycznie zdelegalizowano w Polsce zabieg przerywania ciąży, słowo „aborcja” coraz częściej wypowiada się z wrogością, choć przecież poddała się jej co czwarta, a może nawet co trzecia Polka. Nawet ci, którzy popierają prawo kobiet do aborcji, często zastrzegają, że „aborcja jest złem”, „bolesną decyzją”, czyniąc z procedury medycznej coś trudnego i przerażającego. Aborcja przestaje być tym samym częścią zwykłego, codziennego życia, czymś całkowicie normalnym i potrzebnym, a staje się sprawą wstydliwą i ukrywaną. A prawo do przerywania ciąży bywa coraz częściej odbierane nawet w tych przypadkach, na które pozwala restrykcyjna polska ustawa.

W swojej książce Katha Pollitt pokazuje, że aborcja jest od zawsze popularnym i zwyczajnym elementem życia kobiet. Elementem, który powinien być akceptowany jako moralne prawo, mające pozytywne społeczne skutki. W Pro Pollitt rozprawia się z pojmowaniem płodu jako osoby ludzkiej na wczesnym etapie, wskazuje na pierwszeństwo życia i zdrowia kobiety, tłumaczy, dlaczego przerwanie ciąży może nieść dobre skutki zarówno dla samych kobiet, jak i ich rodzin i całego społeczeństwa. Już czas – twierdzi Pollitt – byśmy odzyskali prawo do życia kobiet i matek. Nasze wydanie książki zawiera dodatkowy rozdział poświęcony sytuacji w Polsce.

 

 **Dziennik Opinii nr 65/2016 (1215)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij