Większość za liberalizacją? To możliwe.
Sejm odrzucił w czwartek obywatelski projekt ustawy zakazującej aborcji, penalizujący zdecydowaną większość przypadków przerywania ciąży (także, gdy jest ona rezultatem kazirodztwa czy gwałtu albo zagraża zdrowiu kobiety), przewidujący kary więzienia dla pacjentki i lekarza, dopuszczających się „zabicia dziecka poczętego”. Reakcja zwolenników i zwolenniczek projektu była do przewidzenia – pojawiają się oskarżenia o konszachty z diabłem i (co być może nawet gorsze) Tomaszem Lisem oraz Platformą Obywatelską. Co warte odnotowania, z chóru narzekań wyłamują się sami wnioskodawcy i wnioskodawczynie, piszący: „Ordo Iuris w ostatnich dniach stało się przedmiotem zmasowanych ataków i pomówień. Odbieramy to jako dowód skuteczności naszej rzetelnej i wytrwałej argumentacji. Jako skutek nieustających wysiłków wielu naszych ekspertów, skutecznie przekonujących, że Polska powinna podnieść wysoko sztandar prawnej ochrony życia dziecka, że stać nas na to, by Polska dołączyła do szeregu państw realizujących wyrażoną w Deklaracji Praw Dziecka oraz Konwencji o prawach dziecka zasadę właściwej ochrony prawnej, zarówno przed, jak i po urodzeniu”. Ordo Iuris obiecuje obronę procesową działaczom i działaczkom antyaborcyjnym (czyżby zakładali z góry, że w ramach swoich kampanii wejdą w konflikt z prawem?), a także dalsze marsze i manifestacje. Działacze ruchów anti-choice są przyzwyczajeni do odmowy, podobne projekty, spotykające się z odrzuceniem Sejmu i większości społeczeństwa [badania CBOS] składają niemalże co roku. Że nie zaprzestaną – takie ich prawo – nie ma wątpliwości. Urzędowy optymizm Ordo Iuris bierze się także z tego, że organizacja ta w przeszłości korzystała na bliskości z politykami – prezes Ordo Iuris Aleksander Stępkowski był do niedawna wiceministrem w rządzie Beaty Szydło – więc nie mają interesu w inwestowaniu w konflikt z Prawem i Sprawiedliwością. Choć to właśnie PiS projektowi dał nadzieje i własnoręcznie nadziei na wprowadzenie pozbawił – przynajmniej w takim kształcie i przynajmniej na razie. PiS, jak powiedziała jednak wprost posłanka Krystyna Pawłowicz, został „upoważniony przez episkopat do odrzucenia projektu i przedstawienia własnej ustaw”. Ta ma zakazać 98% legalnych aborcji – czyli tych, które przeprowadza się ze względu na wady płodu.
PiS, jak powiedziała jednak wprost posłanka Krystyna Pawłowicz, został „upoważniony przez episkopat do odrzucenia projektu i przedstawienia własnej ustaw”. Ta ma zakazać 98% legalnych aborcji – czyli tych, które przeprowadza się ze względu na wady płodu.
Ciekawsze politycznie (i ważniejsze dla przyszłości mobilizacji obywatelskiej w Polsce) jest to, jak zareagują ci, którzy od początku byli projektowi przeciwni: inicjatywa Ratujmy Kobiety (która przedstawiła projekt liberalizacji), Dziewuchy Dziewuchom i wszystkie uczestniczki i uczestnicy protestów, opozycja w postaci Razem, Nowoczesnej i części PO, a także zapowiadająca zgłoszenie w Parlamencie Europejskim projektu Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej Barbara Nowacka. Głosy, które zdominowały przekaz w mediach społecznościowych, nie ograniczają się tylko do tryumfalnego „wygraliśmy!” i satysfakcji z odrzucenia projektu, nazywanego „barbarzyńskim”. Po tej stronie przebija się przede wszystkim chęć, by „walczyć dalej”. Nie o „kompromis”, ale o poszanowanie praw kobiet, aktywne działania na rzecz udostępnienia im należnych usług medycznych i pozbawionej indoktrynacji, fachowej opieki, najlepiej poprzedzonej edukacją seksualną dla dziewczynek i młodych kobiet i, po prostu, o liberalizację ustawy.
Jest wiele powodów, by sądzić, że ta walka na „kompromisie” się nie skończy. Po pierwsze, badania pokazują, że wbrew słowom opierającej się na pojedynczym sondażu przedstawicielki wnioskodawcy, Joanny Banasiak z Ordo Iuris, wcale nie ma w Polsce większości dla zaostrzenia obowiązującej ustawy. Nowe sondaże – i niezmienne od lat dane CBOS – pokazują, że możliwe jest zaś coś odwrotnego – większa mobilizacja Polaków i Polek za zliberalizowaniem ustawy. Trzeba tylko chcieć.
Im głośniej będzie o skandalicznych przypadkach odmowy opieki medycznej, dostępu do informacji o stanie zdrowia, odsyłania kobiet od szpitala do szpitala czy pozbawiania ich znieczulenia – bo tak lekarzowi każe sumienie, tym łatwiej będzie o poczucie, że dzisiejszy „kompromis” w pełni chroniący sumienia, a w znikomym stopniu zdrowie i godność kobiet-pacjentek, i tak jest nie do utrzymania. Głośne w mediach relacje „ofiar Chazana” dodają impetu, entuzjazm czarnego protestu budzi świadomość dziewczyn i młodych kobiet wcześniej w sprawę pro-choice niezaangażowanych, a konieczność zajęcia wiążącego stanowiska być może, w końcu, obudzi też część tych polityczek i dziennikarek, które – podobnie jak Grzegorz Schetyna – traktowały „kompromis” jako „prawną świętość”.
„To nie kompromis, to kompromitacja, jedna droga: liberalizacja” – krzyczały spontanicznie gromadzący się w środę wieczorem pod Sejmem, w momencie, gdy projekt Ordo Iuris z zaskoczenia zaczęła procedować komisja. Czy ich głos przebił się do większości parlamentarnej? Wątpliwe. Ale powinien był trafić chociaż do opozycji. Głosów za liberalizacją nie brakuje, a udawanie przez część opozycji, że tych głosów nie ma i że – podobnie jak w sprawie Trybunału Konstytucyjnego i przemówień na marszach KOD-u – w gruncie rzeczy chodzi o obronę status quo, budzi tylko irytację. Anna Krawczak z Fundacji Nasz Bocian pisała w szeroko udostępnianym poście na Facebooku: „[P]odczas wszystkich protestów miałyśmy dwa cele wspólne i tylko dwa:
1.Chciałyśmy dać ujście naszemu gniewowi
2.SPRZECIWIAŁYŚMY SIĘ ZAOSTRZENIU USTAWY. Sprzeciw wobec okrutnego prawa nie jest synonimem poparcia prawa obecnego, szanowni absolwenci wyższych uczelni dziennikarskich.
Część z nas – i śmiem twierdzić, że część niemała – wyszła na ulicę, wzięła dzień wolny, namalowała transparent, po raz pierwszy wzięła udział w manifestacji – ponieważ my nie chcemy żadnego kłamliwego kompromisu, chcemy wyboru. Ta część kobiet i mężczyzn, o których piszę, CHCE LIBERALIZACJI PRAWA.
Wybór to jest taka sytuacja, która uznaje kobietę za dorosłą i pełnoprawną obywatelkę, która ma kwalifikacje, aby zdecydować o własnym życiu, własnym ciele i własnym zdrowiu, ponieważ to ona ponosi konsekwencje swoich decyzji. To właśnie jest wybór.”
W tej sprawie awangardą zmian są kobiety i dziewczyny na ulicach, opozycja parlamentarna może co najwyżej pójść za nimi. I politycznie rozsądne byłoby, aby to zrobiła. Trzymanie się „kompromisu” jest o tyle szkodliwe politycznie, że wobec radykalnego pomysłu Ordo Iuris, to właśnie PiS planuje dziś ustawić się w centrum i proponować własny „kompromis”.
Opozycja powinna się temu sprzeciwić – nie tylko mówiąc „ani kroku dalej”, ale proponując własny projekt, albo, co w tym momencie najłatwiejsze – oprzeć się na już istniejącym, obywatelskim, zaproponowanym przez komitet Ratujmy Kobiety.
Zebrał on blisko 250 tysięcy podpisów, w sytuacji kiedy podobno strona liberalna i lewicowa nie ma zdolności do mobilizacji. Opozycja, która nie wie czego chce, przegrywa. Agata Czarnacka słusznie zauważa na blogu na stronach „Polityki”, że „Czarny Protest i Strajk Kobiet pokazały, że polityczną samoświadomość mają w Polsce nie tylko dawni opozycjoniści, optujący za utrzymaniem postsolidarnościowego konsensu, ale także młodzi. Kobiety i mężczyźni w całej Polsce wyszli na ulice (lub zajęli się dziećmi i domem, by ich partnerki mogły zastrajkować) w poszukiwaniu jakiejś trzeciej opcji.
Ci młodzi są zmęczeni z jednej strony niewydolną Polską pozostawioną przez PO, a z drugiej – «dobrą zmianą», której scenariusz wydaje się zakładać kompletną przebudowę państwa. […] Pomysł całkowitego zakazu aborcji przerwał stupor, w jaki zazwyczaj uzbrajamy się u ciotek na imieninach («tak, tak, wujek już taki jest, musi sobie pogadać»). Czegokolwiek PiS nie zrobi na dalszych etapach procedowania projektu, wcale nie będzie mu łatwo na powrót «ululać» raz przebudzonego społeczeństwa”.
Bo nie wygląda na to, aby energia rozbudzona przez rządzącą większość dała się szybko wygasić. Nie powinna też ona liczyć, że społeczeństwo przestanie – szczególnie teraz – patrzeć im na ręce. Dziewuchy i kobiety są realistkami – znają swoje siły i wiedzą, czego chcą. Nie żądają też wcale niemożliwego.
O niezdolności do mobilizacji mówi się zawsze. Wyjście 50 tysięcy ludzi w obronie Trybunału Konstytucyjnego było podobno niemożliwe. Strajk 100 tysięcy kobiet w Polsce i za granicą był podobno niemożliwy. Większość dla liberalizacji prawa aborcyjnego w Polsce jest podobno niemożliwa.
Podobno niemożliwe staje się możliwe coraz częściej.
Czytaj także:
Maciej Gdula, Dzień gniewu i godności
Agnieszka Wiśniewska, Polska wypowiedziała wojnę kobietom
Dominika Wróblewska, Jesteśmy dużo silniejsze, niż kiedykolwiek myślałyśmy
Zobacz:
Fotorelacja z demonstracji Żarty się skończyły
Fotorelacja z wydarzeń Strajku Kobiet w Warszawie
**Dziennik Opinii nr 279/2016 (1479)