Miasto

Jesteśmy dużo silniejsze, niż kiedykolwiek myślałyśmy

Skoro chcą nam zabrać resztki godności, skoro ten zły sen już nam się śni, to budźmy się z niego razem.

Poniedziałek. Stoję na Placu Defilad, zerkam na ten dziwny symbol Warszawy, z którym nie do końca się utożsamiam, i wiem, że on patrzy na mnie z góry. Jak ci wszyscy mężczyźni w Sejmie głosujący za ustawą antyaborcyjną, jak siedmiu panów w programie Rymanowskiego rozmawiających o kobietach i ciąży. Nie jestem stąd, nigdy nie byłam. Czasami tworzy to we mnie żywe konflikty, a czasami wydaje mi się, że ta Warszawa jest jednak moja. Siedzę wtedy w szklanej bańce, ja i moi znajomi. Rozmawiamy o polityce, aborcji, homofobii,Tefałen,Tefałpe, Erdece. Podsumowujemy aktualne wydarzenia, wchodząc sobie w zdanie. Od dłuższego czasu wychodzi na jedno: jesteśmy w dupie.

Dzisiaj jednak wszystko jest zupełnie inaczej. O 10.25 rozpoczynam podróż tramwajem numer 7 przez Warszawę, dookoła mnie czarno wszędzie – „kobiety, dziewuchy, dziewczyny, baby, nestorki i damule – po prostu wszystkie wkurzone osoby, które nie chcą, aby ktokolwiek za nie decydował”. To cytat z wezwania Piskuliny Gender opublikowanego na Facebooku, ale tego dnia doskonale opisuje otaczającą mnie solidarność. 10.50. Myślę sobie: nic z tego nie będzie, to się nie może udać, ludzie się wstydzą, nie lubią być w centrum uwagi. Nikt nie przyjdzie. O 11.05 żywy łańcuch ludzi rozciąga się przez cały Plac Defilad, od Teatru Studio po Teatr Dramatyczny. Pośrodku babcia i wnuczka w chustkach na głowach, jak za dawnych lat. Trzymają się za ręce. Trwa audiohappening Piskuliny Gender, która w ramach wydarzeń towarzyszących Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet wezwała pod Pałac Kultury i Nauki wszystkich tych, którzy nie godzą się na patriarchalny porządek. Szydełko, drut, śrubokręt do aborcji – to tytuł wywiadu Anny Dziewit-Meller z jej babcią, ginekolożką. Z głośników słychać głos starszej pani, to właśnie fragment tej poruszającej rozmowy, czytany przez babcię inicjatorki happeningu. Odbija się od ścian i trafia gdzieś w okolice serca.

Kiedy już cała Warszawa usłyszała, że patriarchat musi skonać, między nami siada Agnieszka Graff, otwiera swoje książki i strona po stronie czyta to, co powtarzała jak mantrę przez wiele lat. Niezależnie od tego, jak dawno te książki się ukazały (Świat bez kobiet ma już 15 lat!), niemal każde zdanie brzmi, jakby zostało napisane wczoraj. Nawet jeśli po części się z nimi nie zgadzamy. Tego dnia wiele osób postanowiło nadrobić zaległości z lektur.

Fot. Marta Modzelewska

14.30. Pod uniwersytetem tłum ludzi i garstka tych, którzy mają śpiewać. To Warszawski Chór Rewolucyjny „Warszawianka”. Myślę sobie: nic z tego nie będzie, to się nie może udać, dookoła jest za głośno. Chór pomrukuje, strojąc się, i nagle zapada cisza. Słychać każde słowo: We are women, we are strong, We are fighting for our lives. Kończą. Miejsce przed bramą UW pustoszeje i cały tłum rusza środkiem Krakowskiego Przedmieścia. Zaczęło się. Jest nas coraz więcej. Mój wzrok nie wyłapuje nikogo znajomego. Nie mogę się zdecydować, czy odczuwam przez to lęk czy ogrom radości.

Jest 15.30. Dochodzę do placu Zamkowego, dochodzę do morza parasoli, bo uporczywy deszcz zmusił Polki do ich wyciągnięcia, dochodzę do kolejki po bilety na Smoleńsk, dochodzę do tej niby garstki bawiących się kobiet. Zabawa czas start. Jestem w bańce. Razem ze mną jest w niej 20, a może i 30 tysięcy osób, wśród nich moje nowe znajome. Pani z kiosku na Pradze, babcia koleżanki, pan, co kiedyś stał za mną w mlecznym. I choć dzielą nas tak elementarne sprawy jak to, czy kobiety powinny mieć wolny wybór zawsze, czy tylko czasami, dziś stoimy tu razem.

Wiem, że nie wszystko było idealne, że ze sceny trochę zaleciało patriarchatem, trochę głupotami, wiem, ja to wszystko przecież wiem… Zaostrzenie nie. Liberalizacja nie. Kompromis z kompromisem? Zobaczymy. Ale w poniedziałek obudziłam się w Warszawie która jest bardziej moja niż dotychczas. W Polsce, która wzbudza we mnie więcej emocji niż tylko strach. To największy patos, jaki kiedykolwiek przeszedł mi przez gardło. Czy można być dumną ze swojego kraju z powodu jednego dnia w swoim życiu? Najwidoczniej tak.

Czy można z ekscytacją taplać się w tym poczuciu siły, solidarności i wspólnoty? Tak. Tego dnia już nikt nigdy nam nie odbierze.

Czy coś się zmieniło? Nie wiem, ale nie mogę się doczekać spotkania ze znajomymi, kiedy z wypiekami na twarzy będziemy sobie opowiadać o tym wszystkim, co nas spotkało tego dnia. Chcę wierzyć, że to dopiero początek, chcę się w tym pławić, cieszyć się tym i nie dać sobie tego odebrać. Bo skoro chcą nam zabrać resztki godności, skoro ten zły sen już nam się śni, to budźmy się z niego razem.

Myślę, że jesteśmy dużo silniejsze niż przyszło nam to kiedykolwiek do głowy.

Czytaj także:
Maciej Gdula, Dzień gniewu i godności
Agnieszka Wiśniewska, Polska wypowiedziała wojnę kobietom

Zobacz:
Fotorelacja z demonstracji Żarty się skończyły
Fotorelacja z wydarzeń Strajku Kobiet w Warszawie

Graff-Frej-Memy

**Dziennik Opinii nr 279/2016 (1479)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dominika Wróblewska
Dominika Wróblewska
Sekretarzyni redakcji, producentka podcastów
Była kuratorka projektów artystycznych w Domu Pracy Twórczej w Wigrach. W Krytyce Politycznej od 2011 roku. Koordynowała działania promocyjne Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat, bazę ekspertki.org i TV KP. Aktualnie sekretarzyni redakcji krytykapolityczna.pl i producentka podcastów.
Zamknij