Cisza wyborcza to odpoczynek dla nas, wyborców. Odpoczynek od jazgotu, kłótni, obietnic, pozwów i klipów. Wyobraźmy sobie, że tak jest na dłużej. Że z mediów nagle znikają politycy, że trzeba ramówki zapełnić czymś innymi, niż te wieczne konferencje, akcje spin doktorów
Jak co wybory znowu to samo. Znowu te same narzekania na ciszę wyborczą, znowu te same suche żarty o cenach warzyw na targu. Jakby dziennikarze wszystkich mediów się zmówili, żeby pokazać nam, jak to, hahaha, mają jedno, wspólne poczucie humoru. I znowu ta sama kampania o likwidacji ciszy wyborczej.
Tymczasem owa anachroniczna, staromodna cisza wyborcza jest niebywałym prezentem tyleż rzadkim, co cennym.
Serce rośnie, gdy patrzy się, jak ciszy wszyscy przestrzegają. Przepis o ciszy wyborczej wcale przecież nie jest jakiś bardzo restrykcyjny, ledwie zakazujący agitacji, a nie rozmów o polityce. Naruszenie ciszy karane zaledwie jak wykroczenie (chyba że dotyczy publikacji sondaży), a przecież wykroczeń Polacy dokonują codziennie bardzo, ale to bardzo wiele. Mimo to wszyscy ciszy przestrzegają i to jest właśnie w niej najpiękniejsze. Bo system prawny, trzeba to powtarzać zwłaszcza dziś, to także, a może przede wszystkim, pewna przyjęta konwencja określonych zachowań. Nie to, co zapisane w ustawach, nie to, co sankcjonowane, ale to, co my, jako wspólnota, za dopuszczalną normę uznajemy. Bez tego system się wali, cisza wyborcza jest jak podróż do mitycznej krainy praworządności, gdzie wszyscy traktują przestrzeganie, niechby i dziwacznych norm, za swój obywatelski obowiązek.
Cisza wyborcza to także kontrast. Bez niej, jak to z każdą różnicą bywa, niemożliwe jest zarysowanie granicy między kampanią a nie-kampanią, a w konsekwencji ich odróżnienie, zdefiniowanie i odczuwanie. To cisza wyborcza swoim piątkowym cięciem daje nam odczuć, czym tak naprawdę jest kampania i pokazuje, że istnieją pewne ramy i zasady, w ramach których pojedynek kampanijny się toczy. W tym sensie całą tę histeryczną magmę stabilizuje, choćby poprzez najbardziej oczywiste ramy czasowe.
Cisza wyborcza to również odpoczynek. Dla samych kandydatów, którzy zawsze przecież tak bardzo rodzinni, wreszcie z tymi ukochanymi członkami rodzin będą mogli spędzić trochę czasu. Nie będzie ganiania po studiach tv, ulicach, nie będzie jednego, wiecznego dosrywania sobie na fejsie i twitterze do późnej nocy. Będzie realne w realu życie.
Przede wszystkim cisza wyborcza to jednak odpoczynek dla nas, wyborców. Odpoczynek od jazgotu, kłótni, obietnic, orania, masakrowania, pozwów i klipów. Odpoczynek i jakże ważna nauczka. Wyobraźmy sobie, że tak jest na dłużej. Że z mediów nagle znikają politycy, że nagle trzeba ramówki zapełnić czymś innymi, niż te wieczne konferencje, akcje spin doktorów, że zamiast ganiać za Sejmem dziennikarze ganiają za obywatelami, ich problemami. Ba, że za wiedzą ganiają. Wyobraźmy sobie, że cisza wyborcza nie jest wyjątkiem. Że wyjątkiem jest kampania wyborcza. Że, owszem do 10% codziennych newsów może dotyczyć polityków, ale całe 90% ma pełnić funkcję informacyjno-edukacyjną. I że sondaże są publikowane na pół roku przed wyborami i koniec. Że nagle w prime timie pojawiają się reportaże zaangażowane, audycje o kulturze, rozrywka będąca czymś innym niż polityczny infotainment. Że rząd i opozycja mają swoje portale i tam ciągle się produkują, a my, odbiorcy, wreszcie odzyskujemy media dla siebie, gdzie możemy opowiadać o smogu, globalnym ociepleniu, szczepionkach, o historii, architekturze, serialach, grach komputerowych, wycieczkach, chorobach, depresjach, szczęściu i tym, co nam naprawdę spędza sen z powiek.
Że to wszystko niemożliwe? Być może. Tym bardziej więc doceńmy ten weekend ciszy, który właśnie otrzymaliśmy. W końcu zdarza nam się tak rzadko, rzadziej nawet niż urodziny.