Właśnie okazało się, że wola „szeregowego posła” Kaczyńskiego zderzyła się ze ścianą. Czy sprawa Banasia to kres osobistych rządów Kaczyńskiego? Komentuje Jakub Majmurek.
Tuż przed wyborami TVN wyemitował materiał, w którym obwieszony ciężką biżuterią dżentelmen wyglądający, jakby właśnie zszedł z planu kolejnego filmu Patryka Vegi „dzwonił do Banasia”. Nikt się chyba wtedy nie spodziewał, że Banasiowy serial będzie trwał tak długo, obfitując w tak liczne zwroty akcji. Po ponad dwóch miesiącach sprawa ciągle znajduje się w centrum uwagi mediów, urastając do rangi najważniejszego problemu politycznego PiS początku drugiej kadencji.
W szachach gracz może wpędzić się w sytuację zwaną z niemiecka Zugzwang – gdy każdy ruch, jaki można wykonać pogarsza ogólną strategiczną sytuację na szachownicy. Taka jest dziś sytuacja PiS z Banasiem. Czego partia nie zrobi, czy Banasia się pozbędzie, czy go zostawi, przyjdzie jej za to zapłacić sporą polityczną cenę. Wygląda na to, że rozgrywając sprawę Banasia Kaczyński tym razem naprawdę się zakiwał.
Jak do tego doszło?
Jak PiS się znalazł w tej sytuacji? Przypomnijmy pokrótce kolejność zdarzeń. Marian Banaś, w latach 70. i 80. działacz opozycji demokratycznej, trafia do NIK na początku lat 90. razem z Lechem Kaczyńskim, prezesem Izby w latach 1992-95. W NIK pracuje do 2005 roku, a potem trafia do ministerstwa finansów i obejmuje kontrolę nad służbą celną. Do resortu wraca w 2015 roku. Wspina się po kolejnych szczeblach kariery: w 2017 roku staje na czele Krajowej Administracji Skarbowej, nowej instytucji skupiającej izby skarbowe, izby kontroli skarbowej, oraz służbę celną. Dwa lata później, w czerwcu 2019 roku, zostaje ministrem finansów.
Z tego stanowiska trafia do NIK pod koniec sierpnia. Gdy wybiera go Sejm, brawo bije cały gabinet Morawieckiego. PiS w swoim programie wyborczym z jesieni pisał: „Dzięki temu [wyborowi Banasia na szefa NIK] mająca istotne znaczenie dla systemu politycznego instytucja kontrolna zyskała nową jakość, a dobór kadr na kluczowe stanowiska w państwie – poza wszelką dyskusją – zyskał nowy standard”. Chyba nikt nie przypuszczał jak szybko te zdania zyskają zupełnie nowy wymiar.
Dzięki wyborowi Banasia na szefa NIK dobór kadr na kluczowe stanowiska w państwie zyskał nowy standard.
Wszystko zmienił reportaż Bertolda Kittela wyemitowany 21 września. Wynikało z niego, że – najpewniej – Banaś wynajmował kamienicę w centrum Krakowa, znacznie poniżej rynkowych cen, osobom powiązanym ze środowiskami przestępczymi, czerpiącymi zyski z nierządu. Najemcy urządzili w Banasiowej nieruchomości „hotel na godziny”. Nieruchomość weszła przy tym w posiadanie szefa NIK w bardzo osobliwych okolicznościach: w zamian za dożywocie miał mu ją przekazać były AK-owiec.
Kolejne dni i tygodnie przynosiły nowe rewelacje w sprawie Banasia: o rzekomym czyszczeniu krakowskiej kamienicy z lokatorów, nieprawidłowościach w oświadczeniach majątkowych, kolejnych nieruchomościach, a wreszcie o mafii VAT-owskiej działającej pod nosem Banasia w Ministerstwie Finansów.
czytaj także
Dowiedzieliśmy się też, że od kwietnia trwa prowadzona przez Centralne Biuro Antykorupcyjne kontrola oświadczeń majątkowych i faktycznego stanu posiadania szefa NIK. Zakończyła się ona dopiero w październiku – ponad miesiąc po tym, gdy zdominowany przez PiS parlament wybrał Banasia na konstytucyjnie gwarantowaną sześcioletnią kadencję.
Banaś dwa dni po emisji reportażu w TVN poszedł na urlop, wrócił jednak z niego kilka dni po wyborach parlamentarnych. O dymisji nie chciał nawet słyszeć, groził dziennikarzom pozwami, wszystkim zarzutom zaprzeczał.
PiS nie było w stanie udzielić politycznej odpowiedzi na wywołany przez sprawę Banasia kryzys. Przekazy dnia były nieprzekonujące i sprzeczne. Póki się dało PiS szedł w zaparte. Stanisław Karczewski, były już marszałek Senatu, zapewniał, że Banaś to „kryształowo uczciwy człowiek”. Inni atakowali TVN albo wyciągali sprawę zarzutów wobec byłego szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego. Jeszcze inni uspokajali nastroje, przekonywali, że trzeba poczekać na wyjaśnienie zarzutów, a jeśli te się potwierdzą, standardy zostaną na pewno zachowane. Jednak kiedy CBA wreszcie sporządziło raport z kontroli, premier nie mógł znaleźć czasu, by zapoznać się z jego streszczeniem.
Majmurek: Oto dlaczego żaden człowiek lewicy nie powinien głosować na PiS
czytaj także
Słowem, obóz rządzący zachowywał się tak, jakby wierzył, że sprawa w końcu się rozpłynie w powietrzu, że przestanie interesować ludzi. W polityce takie cuda zdarzają się jednak niezwykle rzadko.
Wszystko przyspieszyło w ostatnim tygodniu.
W czwartek Banaś spotkał się z Jarosławem Kaczyńskim i Mariuszem Kamińskim. Rzeczniczka partii, Anita Czerwińska, obwieściła, iż prezes i partia oczekują dymisji szefa NIK. W piątek do mediów trafiła jednak informacja, że dymisji nie będzie. Jak później doniósł „Dziennik Gazeta Prawna”, Banaś niemal ją złożył. Wysłał odpowiednie pismo do marszałek Sejmu Elżbiety Witek i już jechał osobiście złożyć rezygnację. Witek jednak odesłała Banasiowi pismo, domagając się wyznaczenia na pełniącego obowiązki prezesa NIK posła PiS Tadeusza Dziuby. Tego było już dla Banasia za wiele; nie wysłał nowej wersji dymisji i zawrócił mającego wieźć go do Sejmu kierowcę. Do mediów wysłał komunikat: zostaję i będę patrzył na ręce władzom.
Tego samego dnia CBA skierowało do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez Mariana Banasia przestępstwa. Konkretnie podejrzewa go o składanie nieprawdziwych oświadczeń majątkowych (ukrywanie składników majątku), oraz o nieudokumentowane źródła dochodu. We wtorek prokuratura w Białymstoku ogłosiła rozpoczęcie śledztwa.
System Kaczyńskiego zderza się ze ścianą
Jeśli PiS miał szansę, by coraz bardziej dla niego kłopotliwą sprawę Banasia zamknąć w miarę szybko i przy niewielkich stratach, to zaprzepaścił ją gdzieś między czwartkiem, a piątkiem. Choć nawet wtedy miałby problem, by przy braku kontroli nad Senatem, umieścić w NIK kogoś bliskiego sobie. Teraz partię czekają tylko najgorsze możliwe scenariusze. Pierwszy, najbardziej prawdopodobny to ten, w którym Banaś zostaje na stanowisku, gra na przeczekanie – prawomocny wyrok w jego sprawie raczej nie zapadnie przed końcem kadencji – i sam naciska na PiS, korzystając ze swoich kompetencji szefa NIK.
czytaj także
Banasia chroni tu konstytucja i reguły państwa prawa. Szefów konstytucyjnych organów w normalnych warunkach nie odwołują przecież szeregowi posłowie. Przeprowadzenie całej procedury zdejmującej Banasia z urzędu – czy to przez postawienie mu zarzutów i proces, czy przez Trybunał Stanu – to dla PiS droga przez mękę. Najłatwiej odwołać Banasia byłoby zmieniając ustawę zasadniczą – ale na to nigdy nie pójdzie opozycja, nie ma żadnego powodu, by pomagać tu PiS. Konstytucji nie zmienia się, by korygować kadrowe wpadki rządzącej partii. Tymczasem każdy dzień trwania Banasia na stanowisku to sygnał, że system władzy, jaki w 2015 roku skonstruował Jarosław Kaczyński, zaczyna się chwiać. Opierał się on bowiem o wyjątkową po 2015 roku, w niczym nieumocowaną prawnie władzę jednego człowieka, „szeregowego posła”, który „bez żadnego trybu” rządzi Polską. Legitymacją tego systemu była jego bezwzględna skuteczność – PiS ciągle pokazywał, że nic nie jest dla niego niemożliwe.
Każdy dzień trwania Banasia na stanowisku to sygnał, że system władzy, jaki w 2015 roku skonstruował Jarosław Kaczyński, zaczyna się chwiać.
Teraz okazało się, że w kluczowej dla partii sprawie wola „szeregowego posła” zderzyła się ze ścianą. Jarosław Kaczyński jest tu zupełnie bezradny – bardziej niż był w rozgrywce z prezydentem o reformy sądów. Banaś trwając na swoim stanowisku wysyła różnym ambitnym graczom w obozie PiS sygnał, że może czas już zapytać, czy żoliborski król nie jest nagi.
System osobistych rządów Kaczyńskiego „bez żadnego trybu” jest patologią. Paradoksem Polski PiS jest fakt, że ta patologia wywraca się na innej – obciążonym bardzo poważnymi zarzutami, stojącym na czele NIK Banasiu. Fakt, że konstytucyjnego porządku broni przed Kaczyńskim ktoś o tak podejrzanych kontaktach, dowodzi w jakim miejscu znalazła się polska polityka.
Jak głęboko sięga królicza nora?
Nawet jeśli PiS uda się Banasia w końcu do dymisji zmusić, to zapłaci za to polityczny rachunek. Dziś, po wszystkim co widzieliśmy w ostatnich tygodniach, nawet wielu wyborców PiS nie kupi narracji, że odejście Banasia to triumf panujących w PiS wysokich standardów. Dominować będą dwie inne hipotezy: że albo PiS czymś Banasia odpowiednio przestraszył albo kupił. Obie mogą się okazać dla PiS politycznie zabójcze.
O tym, że PiS na Banasia na różne sposoby próbuje naciskać, piszą od końca zeszłego tygodnia media. Punktem nacisku ma być syn prezesa NIK. W poniedziałek Onet i Polsat News podały, że państwowy bank Pekao S.A., gdzie syn Banasia zatrudniony był na lukratywnej posadzie, zwolnił go. Bank nie komentuje sprawy. Prokuratura ma się zaś interesować spółkami i fundacjami świeżo bezrobotnego bankowca.
Jeśli w ten sposób PiS wymusi dymisję, ludziom może się to skojarzyć z ekscesami z lat 2005-7: sprawą Blidy, czy tzw. aferą gruntową. Wielu wyborców PiS nie pisało się na taką powtórkę z rozrywki. Z badań wynika, że boją się oni wszechwładzy partii i gdy ta zacznie zbyt śmiało sięgać po możliwości podległego sobie aparatu represji, elektorat może się tego zwyczajnie przestraszyć.
Jeśli z kolei Banaś odejdzie bez takich akcji, ale za chwilę okaże się, że prokuratura umarza śledztwo albo Banaś – nieważne syn czy ojciec – ląduje na przytulnej synekurze, to PiS nawet wielu swoim sympatykom nie wytłumaczy się z ruchu, który słusznie będzie odbierany jako rodzaj politycznej korupcji.
czytaj także
Jak się sprawa nie rozwinie, im dłużej będzie trwała, tym więcej będzie pojawiać się niewygodnych dla PiS pytań. Przede wszystkim o postawę służb w całej aferze. Te przecież przed 2019 rokiem wielokrotnie sprawdzały Banasia, gdy obejmował kolejne wysokie stanowiska, wymagające certyfikatu dostępu do informacji niejawnych.
Czemu nie zauważyły wtedy kompromitujących związków z krakowskim półświatkiem, jakie udało się ustalić dysponującym o wiele mniejszym aparatem śledczym reporterom TVN? W najlepszym wypadku wykazały się skrajną niekompetencją, w którą aż trudno uwierzyć. Obciąża to politycznie Mariusza Kamińskiego na tyle, że powinien stracić stanowisko. W najgorszym − wiedziały o wszystkim tym, co wykazał raport CBA, ale nic z tym nie zrobiły. Dlaczego? Czy ktoś w strukturach służb chronił Banasia i nie przekazał informacji do Kamińskiego i szefów rządu? Czy o wszystkim wiedzieli Szydło i Morawiecki, ale mimo tej wiedzy wsadzili Banasia do NIK? Wszystkie odpowiedzi są dla PIS kompromitujące.
Przysłowiowa królicza nora może tu być bardzo głęboka. Zadaniem opozycji jest ustalić jak bardzo. W sprawie Banasia trzeba domagać się ujawnienia raportu CBA, żądać wyjaśnienia roli służb i nieustannie pytać: co i kiedy o Banasiu wiedzieli Kamiński, Szydło, Morawiecki i Kaczyński.
Mariusz Kamiński szefem MSWiA. Służby specjalne mogą być wykorzystane przeciwko opozycji
czytaj także
Niezależnie od odpowiedzi, cała sprawa ostatecznie ośmiesza dwa kluczowe elementy narracji PiS o samym sobie. Po pierwsze, rozpada się wizerunek partii wolnej od korupcji, której w tej dziedzinie nie można porównywać z resztą sceny politycznej – jak kiedyś powiedział Jarosław Kaczyński. Po drugie, PiS musi się pożegnać z wizerunkiem partii, która jaka by nie była, to przynajmniej skutecznie, rozpalonym żelazem wypala korupcję. Szkoda, że przy okazji PiS kompromituje państwo polskie i NIK – jedną z ostatnich jego instytucji, cieszących się jako takim zaufaniem Polaków.