Rządy PO to lata zmarnowanych szans w służbie zdrowia, Kopacz i Arłukowicz nie byli wyjątkami.
To, że w mediach dominują komentarze w rodzaju „Kopacz była świetnym ministrem zdrowia, więc będzie i świetnym premierem” mówią moim zdaniem więcej o poziomie polskiej debaty publicznej – który jest niski i nie widać szans na jego szybkie podwyższenie – niż o samej Ewie Kopacz. Nie widać w tych tekstach czegoś bardzo ważnego: miary tego, co znaczy być „świetnym ministrem zdrowia”. A istnieją chociażby wskaźniki, na których można się oprzeć, jak długość kolejek czy poziom zadłużenia. Kadencja minister Ewy Kopacz się w tych wskaźnikach nie wyróżniała na plus.
Są raczej powody do niepokoju. Stan zdrowia Polaków wprawdzie się nadal poprawia, ale tempo tych zmian jest w ostatnich latach wolniejsze. Przyhamowały one na tyle, że przestaliśmy nadrabiać dystans dzielący nas od krajów Europy Zachodniej. Rośnie też liczba samobójstw. Rządy PO były okresem, podkreślają to eksperci problematyki zdrowia publicznego, w którym rosły wynagrodzenia w służbie zdrowia, zwłaszcza lekarzy i znacznie zwiększyły się nakłady na ochronę zdrowia. Działo się to jeszcze przed kryzysem. Mimo tego nie poprawiła się dostępność, a wręcz można mówić o jej pogorszeniu, czego ilustracją są rosnące kolejki.
Za czasów PO opieka zdrowotna finansowana przez państwo zaczęła tracić swój prawdziwie publiczny charakter.
Kołem zamachowym wzrostu liczby usług w niektórych zakresach opieki stało się dążenie do zysku, a nie racjonalne zaspokajanie potrzeb zdrowotnych społeczeństwa. Można więc powiedzieć, że były to lata zmarnowanych szans. Postępował za to proces przyspieszonego urynkowienia usług medycznych, gdzieniegdzie nawet wyrosły prywatne fortuny powstałe z „produkcji” nadmiernie finansowanych przez NFZ usług. Komentatorzy polityczni mogą tego nie widzieć, jeśli na co dzień zajmują się bieżącym życiem politycznym, a służbie zdrowia przyglądają tylko od okazji do okazji – ale takie są fakty.
Wyssana z palca jest za to informacja, jakoby Ewa Kopacz była – nie kupując szczepionek – autorką „oklaskiwanego w Brukseli sukcesu”. Że sprzeciwiła się potężnym koncernom farmaceutycznym, oszczędzając miliardy złotych, broniąc interesu Polaków.
Mało kto wie, że w Polsce były wcześniej opracowane plany zakupu szczepionek na wypadek epidemii grypy tylko dla tzw. grup ryzyka (np. chorych na choroby układu oddechowego czy pracowników służby zdrowia), co kosztowałoby 20-30 mln złotych. Rząd nie tyle nie chciał kupić tej ograniczonej ilości szczepionek, ile spóźnił się z zakupem. Późniejsze próby odkupienia jakiejś ilości od innych państw okazały się niemożliwe. W tej sytuacji nie było wyjścia i dlatego zdecydowano przedstawiać to jako odważną polityczną decyzję, gdy faktycznie był to skutek zaniedbania. No i rządowa wersja przebiła się do mediów i towarzyszy Ewie Kopacz. Pomogło szczęście, że epidemia świńskiej nie osiągnęła takich rozmiarów, jakich się obawiano.
Praktyczny skutek tego wielkiego „sukcesu”, jakim było niekupienie szczepionek był jednak taki że co najmniej setki pacjentów z grup ryzyka zmarło na świńską grypę, przebywając w czasie choroby tygodniami na deficytowych łóżkach intensywnej terapii. Faktyczne koszty bezpośrednie i pośrednie okazały się dużo wyższe niż te 20-30 milionów, no i brakowało łóżek intensywnej terapii dla innych chorych. Gdyby epidemia przebrała większe rozmiary, oddziały intensywnej terapii zostałyby zablokowane przez pacjentów z grup ryzyka. Poza tym, w siłę urósł ruch antyszczepionkowy. Bo to dzięki takim publicznym wypowiedziom, jak ta żeby na grypę pić sok z malin, przeciwnicy szczepionek poczuli się mocni.
Rządy PO w dziedzinie opieki zdrowia można też oceniać w perspektywie opublikowanego na początku tygodnia raportu Fundacji Bertelsmana, który mierzy równość w społeczeństwie. W wielu kategoriach Polska rzeczywiście awansowała, ale dostęp do służby zdrowia jest oceniany wyjątkowo źle – to 26. miejsce na 28 krajów UE. Widać wyraźnie i przypominamy sobie o tym po raz kolejny – mechanizmy komercjalizacji usług zdrowotnych, które wprowadzała Platforma, były rozwiązaniem błędnym. Czy w ostatnim roku rządów w tej kadencji można dokonać rewolucyjnej zmiany i odejśc od błędnej polityki? Pewno nie jest to łatwe.
Ale rządzący obecnie Minister Arłukowicz powinien się jednak pożegnać ze stanowiskiem, bo jego dotychczasowe osiągnięcia (nieudolne wprowadzanie ustawy refundacyjnej, brak dialogu społecznego, „produkcja” świadczeń, a nie zaspokajanie potrzeb zdrowotnych – mało się pisze o takich paradoksach jak ten, że w Polsce liczba wizyt u specjalisty na osobę jest wyższa niż w przodującej w Europie Holandii, a kolejki nadal rosną) nie imponują. A Platforma, w sytuacji nowego otwarcia, gdy jednak rzeczywiście ma szanse coś zmienić, powinna pamiętać o jednym.
Nawet jeśli nie da się zrobić rewolucji, to ciepła woda w kranie w końcu wystygnie.
Marek Balicki – poseł na Sejm I, II i VI kadencji, senator V kadencji, minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki, lekarz, były dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie.
Wysłuchał Jakub Dymek