Twój koszyk jest obecnie pusty!
Gejowski AI slop podbija listy przebojów
Nie trzeba umieć śpiewać, grać na ukulele ani pisać tekstów. Wystarczy mieć głupi pomysł i kilka tokenów na start. W kilka sekund powstaje content, który w założeniu ma być „tylko beką”, ale w skali masowej staje się kulturowym chwastem, zagłuszającym autentyczne głosy.
🌈 Generatywne modele produkują „queerowe” piosenki, które nie niosą żadnej tożsamości ani znaczenia, lecz żerują na estetyce i słowach kluczowych, sprowadzając queerowość do karykatury i homofobicznego żartu.
🏋️ Absurdalne, wygenerowane przez AI utwory stają się soundtrackiem do wycisku na siłowni, pozwalając heteromężczyznom igrać z queerową estetyką z ironicznym dystansem, który w praktyce normalizuje uprzedzenia i wzmacnia stereotypy.
Grudzień to czas podsumowań. Wszyscy z ekscytacją scrollujemy swoje „Spotify Wrapped”, ciesząc się, że algorytm uznał nas za starszych niż jesteśmy (lub na odwrót) czy że Taylor Swift znów podziękowała nam za bycie w 0,5 proc. najbardziej zaangażowanych słuchaczy. W cieniu kolorowych kafelków, którymi z własnej woli promujemy platformę, rośnie coś innego. O AI slopie (pomyjach) w 2025 roku czytaliśmy dużo, lecz nigdy dotąd z taką intensywnością nie wdzierał nam się do uszu.
Nic dziwnego: jeszcze niedawno nie dało się wygenerować nieskończonej ilości treści różnego rodzaju z taką łatwością i w takim tempie. Raz, że generatywna sztuczna inteligencja z niezwykłą dokładnością odwzorowuje rzeczywistość, a dwa, że najczęściej wprost żeruje na dorobku prawdziwych artystów. Technologiczni giganci prześcigają się, by dostarczać użytkownikom możliwie jak najlepsze modele, czyli takie, które np. wreszcie nauczą się poprawnie „pisać” na wygenerowanych obrazkach.
Jako konsumenci jesteśmy coraz szczelniej otaczani takimi „dziełami”. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że Facebook z uporem podpowiada mi rolki z filmikami ukazującymi koty, które przeżywają telenowele bardziej ekscytujące, niż jakikolwiek scenariusz Dlaczego ja?. Mogłabym długo pisać o tym, jak normalizowana jest w nich przemoc (w tym seksualna wobec kobiet, w tym przypadku – kocic), ale trafiają się też takie, gdzie np. koci tata idzie na konkurs w puszczaniu bąków.
Refleksja przyszła, gdy moja narzeczona podesłała mi skrina z Reddita, gdzie ktoś wskazał, że zdecydowana większość playlisty „Spotify Viral 50 Poland” to piosenki wygenerowane przez AI. Nie zdziwił mnie sam fakt, że AI slop zaczął gościć na jednej z najbardziej promowanych przez zieloną platformę streamingową playlist w takiej ilości – i to mimo tego, że szwedzki gigant miał ograniczać takie wrzutki. Bardziej intrygujące wydaje się to, że większość tych piosenek jest o… gejach. Osoby queerowe zazwyczaj cieszą się z obecności w mainstreamie – to często znak akceptacji. Ale w tym wypadku jest inaczej.
„Po drodze obrzuciłem kobietę kamieniem” i prawie 2 miliony wyświetleń
Gdy na początku grudnia otwieram wspomnianą playlistę, nie wita mnie nowy hymn parady równości ani nawet niszowy, queerowy indie-pop, który cudem przebił się do mainstreamu. Zamiast tego na pierwszym miejscu dumnie pręży się utwór Antyczny Napaleniec. Kawałek dalej: Nordycki Gej, Don Pedalini i Księżycowa prośba. Większość firmowana jest przez „wytwórnię” o jakże subtelnej nazwie Kutas Records. Brzmi jak gimnazjalny żart? Problem w tym, że to dzieje się tu i teraz, a liczby odtworzeń idą w setki tysięcy, deklasując „prawdziwych” artystów.
Ktoś może odezwać się w obronie takiej „twórczości”. Przecież wiemy, że cringe-pop potrafi emancypować, że to etap przejściowy, a Big Cyc też przecież śpiewał o Makumbie.
Camp bywa „zły”, przerysowany w swoim przekazie. Jednak taka teatralna przeginka z zasady ma w sobie dużo smaku, porusza się w kontekście kulturowym bardzo zaangażowanej społeczności. Kiedy Freddie Mercury w teledysku tańczy z odkurzaczem w różowej sukience czy gdy drag queens bawią się kiczem, robią to, by coś przekazać, mrugnąć okiem do swojej społeczności. Tak, camp ma łamać normy kulturowe, ale z reguły nie zachęca przy tym do przemocy.
Jako osoba queerowa, słuchając tego typu twórczości, zamiast dumy czy choćby rozbawienia czuję falę obezwładniającej żenady. A może nawet stresu mniejszościowego? Bo czemu utwór, w którym podmiot liryczny „po drodze obrzucił kobietę kamieniem” (poza tym jest „pedalskim wojownikiem”, który „gwałci Zeusa”), zyskuje 2 miliony wyświetleń? Może po to właśnie, żeby progresywna intelektualistka wściekała się na lewicowym forum. Jeśli tak, to cel został osiągnięty.
Tymczasem to, co zalewa polskie Spotify, to pomyje w najczystszej postaci. Sztuczna inteligencja generuje słowo „gej” w tekście, bo tak została zapromptowana, ale nie rozumie kontekstu, tożsamości ani historii, która za tym słowem stoi. W efekcie dostajemy twór, który brzmi jak homofobiczny żart wujka na weselu, ale ubrany w nowoczesne, zaskakująco dobrze wyprodukowane brzmienie. To „paskudny pastisz”, który nie ma na celu wyrażenia tożsamości, a jedynie cyniczne pasożytowanie na niej w celu wywołania taniej sensacji.
Skąd się taka „twórczość” wzięła? Odpowiedź jest prosta i przerażająca zarazem: z lenistwa i dostępności. Narzędzia takie jak Suno czy Udio sprawiły, że stworzenie piosenki w dowolnym stylu – od gospel, przez disco polo, aż po „wizard rock” – to kwestia wpisania jednego zdania i kliknięcia „generuj”. Nie trzeba umieć śpiewać, grać na ukulele ani pisać tekstów. Wystarczy mieć głupi pomysł i kilka tokenów na start. W kilka sekund powstaje content, który w założeniu ma być „tylko beką”, ale w skali masowej staje się kulturowym chwastem, zagłuszającym autentyczne głosy.
Bezpieczna strefa „no homo”, czyli flirtowanie z ziomeczkami
Skoro wiemy już, jak to powstaje, pora zadać sobie pytanie: dla kogo jest tworzone? Kto nabija te miliony wyświetleń utworom o „gwałceniu Zeusa”? Czy to społeczność LGBT+ masochistycznie katuje się tym slopowym bełkotem? Wątpię. Wiele wskazuje na to, że głównym konsumentem tego specyficznego, post-cringe’owego nurtu są ci, których o zainteresowanie kulturą queer podejrzewalibyśmy najmniej.
Wystarczy wejść na TikToka czy Instagrama, by zobaczyć, gdzie te utwory lądują najczęściej. Są tłem dla contentu z siłowni. W ubranku „obalania toksycznej męskości” content creatorzy z kamienną twarzą wyciskają setkę na klatę w rytm piosenki o homoseksualnym, niekonsensualnym stosunku z mitologicznym bóstwem.
Dla kultury gym-ratów ten AI slop stał się niespodziewanym wentylem bezpieczeństwa. To swego rodzaju „bezpieczna przestrzeń”, w której heteroseksualni mężczyźni mogą pozwolić sobie na „flirtowanie z ziomeczkami”. Ponieważ muzyka jest tak ewidentnie sztuczna, tak absurdalnie „zła” i wygenerowana przez maszynę, społecznie staje się jakby mniej groźna. To taki ironiczny pancerzyk, który krytykować trudno, wszak wydaje się, że ironicznie walczy z toksyczną męskością.
Mechanizm jest prosty: gdyby puścili Madonnę czy Lady Gagę, mogłoby to zostać odebrane jako naruszenie ich heteronormatywnego wizerunku. Ale Kutas Records? To przecież dla beki. Wszyscy wiedzą, że to paskudny pastisz, a nie wyraz tożsamości. Dzięki temu mogą bawić się estetyką, która normalnie byłaby dla nich tabu, jednocześnie utrzymując bezpieczny dystans. To klasyczne „no homo” w wersji 2.0. Algorytmy karmione naszymi uprzedzeniami i słabej jakości danymi lubią to.
Problem w tym, że ta zabawa nie jest społecznie niewinna. Badania (i zwykła obserwacja internetu) sugerują, że osoby o poglądach konserwatywnych czy prawicowych mogą być częściej wystawione na tego typu treści AI. Tu wchodzimy na grząski grunt normalizacji. Gdy piosenki o gejach stają się tylko „śmiesznym tłem do pakowania”, a słowo „gej” redukowane jest do roli punchline’u w kiepskim żarcie robota, nie następuje żadna emancypacja. Wręcz przeciwnie – utwierdzamy się w przekonaniu, że queerowość to anomalia, błąd systemu. Coś, z czego można się pośmiać między seriami martwego ciągu, byle tylko nie brać tego na poważnie.
To, ale nieironicznie
Jeśli myślicie, że to tylko specyfika polskiego, przaśnego internetu, to jesteście w błędzie. Proces oswajania radykałów przez AI slop działa globalnie. Zerknijmy do Stanów Zjednoczonych. Tam ten sam mechanizm zaczyna stopniowo wchodzić w buty propagandy, choć póki co robi to z gracją słonia w składzie porcelany. Idealnym przykładem jest wygenerowany przez AI utwór We are Charlie Kirk, utrzymany w podniosłym stylu gospel. W zamyśle twórcy (lub twórców) miał to być prawdopodobnie hymn na cześć znanego prawicowego aktywisty, swoisty hołd dla konserwatywnych wartości.
Co wyszło? Dokładnie to samo, co w przypadku Nordyckiego Geja – cringe’owy pop-slop. AI nie odróżnia modlitwy od parodii. Czy to będzie „czczenie” Charliego Kirka, czy „gwałcenie Zeusa” – zestaw tokenów da radę ułożyć treść w jakąś całość, nawet spójną, choć zdecydowanie nieartystyczną. Los pieśni chwalebnej dla Kirka ma jednak w sobie coś niepokojącego. Dopóki nie stał się trendującym dźwiękiem dla memów lewicujących twórców, krążył w prawicowych bańkach niemal zupełnie nieironicznie.
Tu dochodzimy do wątku, o którym pisze Braden Bjella, badacz cyfrowej kultury. Badania sugerują, że osoby o prawicowych poglądach mogą być wystawione na znacznie większą ilość treści generowanych przez AI niż osoby identyfikujące się jako centrowe czy lewicowe. Algorytmy, widząc zaangażowanie (nawet to wynikające z „beki” czy oburzenia), karmią te bańki kolejnymi wytworami algorytmów.
Jeśli przyzwyczaimy nasze uszy do tego, że muzyka brzmi sztucznie, metalicznie i absolutnie bezdusznie, to piosenki takie jak We Are Charlie Kirk przestaną być odbierane jako dziwaczny błąd systemu. Czyż to właśnie nie stało się z Echem danych lat – innym wygenerowanym utworem, znanym szerzej jako „kiedyś ludzie mieli mniej, lecz byli bliżej siebie”? A stąd już krótka droga do świata, w którym granica między satyrą, pastiszem a polityczną agitacją zaciera się całkowicie. W tym ścieku wszystko wygląda i brzmi tak samo – niezależnie od tego, czy promuje homofobię na polskiej siłowni, czy prawicowy aktywizm w USA.
Czy wygeneruję sobie własną wersję tęczowej piosenki, żeby odgruzować mózg z tego dziadostwa? Dziękuję, spasuję. Nawet jeśli One Direction queerbaitowało mnie przez całe moje nastoletnie lata, to przynajmniej dawało fanowską społeczność, której przy AI slopie nie doświadczę.
**
Zuza Karcz – badaczka i edukatorka prawa nowych technologii, znana w sieci także jako @karczulka. Pomaga NGO, instytucjom i firmom odnaleźć się w nowym ekosystemie regulacyjnym, przygotować się na AI Act i działać odpowiedzialnie wobec społeczeństwa. Pokazuje i uczy, że technologia to w zasadzie polityka, a dobre prawo może chronić demokrację, równość i różnorodność. Za swoją działalność została wyróżniona m.in. na liście Forbes Women „22 kobiety, które warto obserwować”, a jej zespoły w organizacjach pozarządowych uhonorowano Nagrodą Karty Różnorodności (Forum Odpowiedzialnego Biznesu) i Koroną Równości (Kampania Przeciw Homofobii).



























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.