Minister zdrowia połączył lekarzy, Lewicę i Konfederatów. Chyba nawet Czarnkowi nie udało się zjednoczyć przeciw sobie tak szerokiego i różnorodnego frontu.
Polityczny weekend upłynął pod znakiem twitta ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Szef MSZ ujawnił w nim, że Piotr Pisula, lekarz ze szpitala w Poznaniu, który dzień wcześniej mówił w TVN o problemach z wystawieniem elektronicznych recept na leki przeciwbólowe i psychotropowe, wystawił na siebie receptę na lek z tej grupy.
Innymi słowy, minister zdrowia, w odpowiedzi na krytykę działania nadzorowanego przez jego resort elektronicznego systemu, sprawdził, jakie leki wypisuje na siebie lekarz i ujawnił te dane. Naruszył w ten sposób prawa lekarza jako pacjenta, a także zaufanie do tego, że wrażliwe dane medyczne na temat leków, które bierzemy, są bezpieczne i nie zostaną użyte przez polityków do uciszania krytykujących ich obywateli.
czytaj także
Niedzielski zjednoczył lekarzy, Lewicę i Konfederatów
Prawnicy wskazują, że minister Niedzielski mógł złamać szereg przepisów. Poczynając od konstytucji, która w art. 47 mówi o ochronie życia prywatnego, a w art. 51 gwarantuje, że władza nie będzie gromadzić i udostępniać innych danych niż te niezbędne w demokratycznym państwie prawa, a kończąc na przepisach o ochronie danych i administracji nimi.
Minister mógł też po prostu złamać kodeks karny, a konkretnie przepisy z art. 231, mówiące o nadużyciu uprawnień przez funkcjonariusza publicznego oraz art. 266 (ujawnienie informacji w związku wykonywaną funkcją).
System ochrony zdrowia, czyli polityczny granat bez zawleczki
czytaj także
Zdumiewające jest też to, co w poniedziałek rano ustaliła kontrola poselska w Ministerstwie Zdrowia, przeprowadzona przez Dariusza Jońskiego i Michała Szczerbę. Niedzielski miał wydać ustne polecenie sprawdzenia lekarza dyrektorowi Departamentu Innowacji w MSZ, a ten odpowiednie dane uzyskał od dyrektora Centrum e-Zdrowia, współpracownika Niedzielskiego z czasów, gdy ten kierował Narodowym Funduszem Zdrowia. Dane, o które poprosił, minister otrzymał posłane WhatsAppem. Tak chyba nie powinny działać procedury w resorcie, urzędnicy naprawdę mają lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie potencjalnie uderzających w niepokornego lekarza informacji na ustne polecenie ministra.
W sprawie Niedzielskiego wpłynęły zawiadomienia do Rzecznika Praw Pacjenta i do prokuratury. Dymisji ministra domaga się cała opozycja, od Marceliny Zawiszy z Razem po Konfederację. Także Naczelna Izba Lekarska uznała, że nie widzi możliwości dalszej współpracy z Niedzielskim. Chyba nawet Czarnkowi nie udało się zjednoczyć przeciw sobie tak szerokiego i tak różnorodnego frontu.
Nawet PiS sprawia wrażenie, jakby rozumiał, że Niedzielski przesadził. Choć jedynkę w Pile, z której miał startować do Sejmu, minister stracił podobno jeszcze przed incydentem z receptą, w wyniku wewnętrznych walk w partii, to praktycznie nie słychać poważnych głosów z Nowogrodzkiej biorących Niedzielskiego w obronę.
MZ i jego szef idą jednak w zaparte. Odpowiadając na powszechną krytykę pod swoim adresem, minister Niedzielski stwierdził, że ujawniając informację o lekarzu, działał w interesie publicznym. Lekarz bowiem „bezprawnie ujawniał nieprawdziwe dane, jakoby nie było możliwości wystawienia recepty na leki z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Te informacje, przekazane w ogólnopolskiej stacji TVN, wprowadzały nieuzasadniony lęk wśród pacjentów, co do braku możliwości otrzymania należnej im recepty”.
Problem w tym, że po pierwsze lekarz wystawił sobie receptę po występie w TVN, gdzie mówił o problemach z systemem, których istnienie potwierdziło wielu innych lekarzy, a po drugie nawet gdyby system działał bez zarzutu, nie usprawiedliwia to niczym ujawnienia wrażliwych danych lekarza.
MZ nie jest wyjątkiem
Oczywiście, MZ nie chodzi o żaden interes publiczny, tylko o interes resortu i jego szefa. Sens oświadczenia Niedzielskiego sprowadza się do jednego: tam, gdzie w grę wchodzi polityczny interes rządzących, tam prawo obywateli do prywatności i ochrony danych przestaje mieć znaczenie.
Niestety, w państwie PiS myśli tak nie tylko Ministerstwo Zdrowia. Podobną logikę obserwowaliśmy już aż dwukrotnie w ostatnich tygodniach.
Gdy media podjęły temat pani Joanny z Krakowa i tego, jak kobieta, która nie złamała prawa i znajdując się pod opieką lekarzy, nie stanowiła żadnego zagrożenia dla własnego zdrowia czy życia, została potraktowana przez policję, ta odpowiedziała, publikując oświadczenie ujawniające wrażliwe dane na temat medycznej historii kobiety i insynuacje mające obniżyć jej wiarygodność w oczach opinii publicznej. Pierwsze oświadczenie co prawda zastąpione kolejnym, mniej wywlekającym na widok publiczny prywatność kobiety, ale chwilę później komendant Szymczyk wyemitował nagranie rozmowy lekarki pani Joanny z telefonem alarmowym 112, gdzie informuje o swoich obawach związanych z pacjentką.
Politycy PiS, na czele ze Zbigniewem Ziobrą, podchwycili pomysł policji, by odwrócić uwagę od skandalicznego potraktowania kobiety, starając się ją przedstawić w oczach opinii publicznej jako osobę niewiarygodną, niezrównoważoną, kierującą się skrajną ideologią. Upubliczniano w tym celu choćby przykłady performerskiej aktywności pani Joanny, tak jakby w państwie PiS samo bycie queerową performerką uzasadniało użycie wobec obywatelki wszelkiej policyjnej przemocy.
Ten sam Ziobro zaangażował się też w ostatnio w obronę Mariki Matuszak, wielkopolskiej działaczki skrajnej prawicy, skazanej na karę więzienia za to, że wspólnie z grupą znajomych zaatakowała i próbowała wyrwać tęczową torbę młodej kobiecie w Poznaniu. Mieliśmy więc do czynienia z działaniem motywowanym homofobią, mającą na celu zastraszyć ludzi demonstrujących poparcie dla społeczności LGBT+ w przestrzeni publicznej.
Ziobro zaatakował w swoim stylu sąd, który jego zdaniem motywowany ideologią wydał zbyt surowy wyrok w sprawie dziewczyny – choć kara nie była wyższa od tej, jakiej domagała się podległa Ziobrze prokuratura. Następnie zwolnił wiceszefową prokuratury w Poznaniu, która nadzorowała sprawę. Na konferencji, gdzie ogłoszono tę decyzję, prokurator Tomasz Szafrański z prokuratury krajowej ujawnił nazwisko ofiary ataku Mariki.
Rząd sam się zawsze wyleczy, więc może gardzić pielęgniarkami
czytaj także
Nie stał za tym żaden interes publicznym, w najlepszym wypadku mamy do czynienia ze skrajną niekompetencją prokuratora, w najgorszym – z zemstą państwa na ofierze przestępstwa dokonanego przez radykalne środowisko, z którego ideologią sympatyzują rządzący. Ujawnienie nazwiska ofiary Mariki bez jej zgody nie tylko narusza jej prawo do prywatności, naraża ją na psychiczny dyskomfort i stres, ale też potencjalnie wystawia na cel hejterskich ataków skrajnej prawicy, a nawet, w najgorszym wypadku, kolejnych aktów fizycznej przemocy z jej strony.
To niszczy zaufanie do państwa i karmi foliarstwo
Wszystkie te wydarzenia układają się w ponurą serię, budują obraz Polski pod rządami PiS jako kraju, w którym obywatel nie może czuć się bezpiecznie wobec władzy. Ta bowiem, gdy obywatel, a zwłaszcza obywatelka, wejdzie z nią w publiczny spór, gotowa jest ujawnić znajdujące się w swoim posiadaniu najbardziej prywatne dane. Po to, by podważyć wiarygodność krytyków rządu, wystawić ich na hejt, publicznie przeczołgać i upokorzyć. Taka relacja na linii obywatele-władza cechuje mniej lub bardziej autorytarne systemy, nie dobrze działające liberalne demokracje.
Przypadek Niedzielskiego jest przy tym najbardziej skandaliczny i potencjalnie długoterminowo destrukcyjny. Tu wrażliwe dane ujawnia sam minister, a nie jak w wypadku pani Joanny policja czy sprawy poznańskiej prokurator – choć odpowiedzialność polityczną za te dwa ostatnie incydenty ponoszą odpowiednio ministrowie Kamiński i Ziobro.
Te trzy kryzysy sprawią, że będziemy w Polsce żyć krócej. Wszyscy
czytaj także
Interwencja Niedzielskiego podważa jednak zaufanie do państwa w kluczowym obszarze ochrony zdrowia. Chwilę po pandemii, która pokazała jakie koszty może przynieść brak zaufania ludzi do państwa, podejmowanych przez nie środków mających chronić zdrowie publiczne, do wiedzy medycznej. Ujawnienie danych pacjenta wzmacnia najbardziej foliarskie narracje, podsycające panikę wobec jakiejkolwiek digitalizacji państwa, zbierania i przetwarzania przez nie danych.
Niedzielski nie musi pytać prezesa o zdrowie – sam sobie sprawdzi. pic.twitter.com/Fg3gSfy9o3
— Tygodnik NIE (@TygodnikNIE) August 7, 2023
Jest zrozumiałe, że ludzie nie chcą by najbardziej prywatne dane na temat ich stanu zdrowia, historii leczenia, leków, jakie biorą, nie były dostępne politykom, a jeszcze bardziej – by stały się publiczną wiedzą. Nie można więc obwiniać ludzi, którzy po wyskoku Niedzielskiego uznają, że e-receptom nie można ufać, że u lekarza tylko papier. Można i należy jednak za to obwiniać ministra, który po to, by wygrać kłótnie na Twitterze, niszczy zaufanie do państwa, wzmacnia szurię i cofa debatę o tym, jak kontrolować i nadzorować obieg danych wrażliwych w państwie.
Mama Ginekolog radzi: miej znajomości, bądź bogata i bezkarna
czytaj także
Nie mówiąc już o tym, że interwencja ministra, jak donoszą media, już wywołała efekt mrożący wśród lekarzy. Teraz każdy kilka razy zastanowi się, zanim publicznie powie, że jakiś wdrażany przez ministerstwo system nie działa. W ten sposób państwo pozbawia się cennej informacji zwrotnej, której brak zawsze prędzej czy później bardzo brutalnie się mści – niestety, nie tylko na rządzących, ale na całym państwie.
**
Aktualizacja [17.20]: Kilka godzin po publikacji tekstu ogłoszono, że premier Morawiecki zdymisjonował Adama Niedzielskiego ze stanowiska ministra zdrowia.
PMM zdymisjonował ministra Niedzielskiego za błąd, który popełnił ujawniając dane wrażliwe. Tusk się wyzłośliwia i w swoim wrednym stylu atakuje. Sam stoi murem za swoimi ministrami którzy mają zarzuty korupcyjne (Nowak, Karpiński, Gawłowski itd). Jaki premier takie standardy🤷♂️
— Joachim Brudziński 🇵🇱 (@jbrudzinski) August 8, 2023