A wy co? Nadal dogmat nieingerencji w mechanizmy rzekomo racjonalnego rynku?
Koniec starego i pierwsze tygodnie nowego roku to czas rytualnego narzekania części komentatorów na płacę minimalną. Podnoszone za jej sprawą wynagrodzenia (to właśnie pierwszego stycznia wchodzą w życie nowe, wyższe stawki) powodują, ich zdaniem, problem wymywania miejsc pracy.
Strasznie to wszystko przewidywalne i zgodne z rodzimą, świecką tradycją. A tymczasem za oceanem badacze George Wehby, Robert Kaestner, Wei Lyu i Dhaval M. Dave opublikowali working paper – roboczą wersję artykułu naukowego – w którym zwracają uwagę na pewną nieoczywistą korzyść wynikającą z podwyższania płacy minimalnej. Otóż ma ono pozytywny wpływ na… zdrowie dzieci osób zatrudnionych na najniższej krajowej.
Badacze ustalili, że wzrost płacy minimalnej o jednego dolara wiąże się z 10 proc. wzrostem prawdopodobieństwa dobrego zdrowia dzieci tych rodziców, którzy zarabiają najmniej. Mało tego, wyższa płaca minimalna sprzyja też niższej absencji chorobowej w szkole, a efekt ten jest widoczny zwłaszcza wśród najmłodszych dzieciaków. To nie wszystko. Wyższa płaca minimalna sprzyja nawet (choć tutaj związek jest już dość słaby) wyższej wadze rodzących się niemowląt.
Istnieje wiele dowodów na to, że dochody gospodarstw domowych są skorelowane z zdrowiem dzieci. Część z nich w swym artykule przedstawili Jason Fletcher i Barbara Wolfe, socjolodzy z University of Wisconsin. Okazuje się, że w Stanach Zjednoczonych najmłodsi z biedniejszych rodzin częściej niż dzieci z rodzin zamożniejszych cierpią na choroby przewlekłe, których pierwsze objawy wystąpiły u nich 5 lat wcześniej. Znaczy to tyle, że bogatsze dzieciaki po prostu szybciej zdrowieją. Związek niskiego statusu społeczno-ekonomicznego z gorszym zdrowiem dzieci występuje też w innych krajach, jednak dla Stanów Zjednoczonych jest silniejszy.
Ale dlaczego właściwie wyższa płaca minimalna pozytywnie wpływa na zdrowie dzieci? Zespół Georga Wehby’ego wyjaśnia to na kilka sposobów. Po pierwsze, wyższe dochody to po prostu więcej pieniędzy, które można przeznaczyć na wyższej jakości dobra, w tym na lepsze jedzenie. To z kolei w oczywisty sposób przekłada się na lepsze zdrowie dziecka. Wyższy dochód to również niższy stres dla wszystkich członków rodziny, a niższy stres to mniej szkodliwych nawyków, takich jak nadużywanie alkoholu czy papierosów. Zwłaszcza ten ostatni bezpośrednio – przez bierne palenie – może pogarszać zdrowie najmłodszych.
No dobrze, powiecie, ale to zjawisko zapewne jest powszechne w całym społeczeństwie – im więcej zarabiamy, tym więcej wydajemy na lepszą dietę, możemy również więcej wydać na usługi medyczne, których – z różnych powodów – nie może nam dostarczyć państwo. I zapewne jest to prawdą, a wręcz banałem. Dlaczego więc mówimy tutaj o roli płacy minimalnej? Ponieważ jest dowiedzione, że podwyższa ona najniższe pensje szybciej niż robi to rynek. A przez to jest pośrednim mechanizmem polepszania zdrowia najmłodszych.
No dobra, ale przecież wzrośnie bezrobocie! – będą argumentować niektórzy. I częściowo będą mieli rację. Rzeczywiście, podwyższenie płacy minimalnej może powodować znikanie niewielkiej części miejsc pracy. Pisałem o tym tutaj:
czytaj także
We współczesnej ekonomii przyjmuje się jednak perspektywę ważącą ewentualne straty i zyski danego rozwiązania. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Również prywatne firmy podejmując np. decyzje inwestycyjne ważą, czy zyski danego rozwiązania przewyższą koszty. Charakterystyczne jest jednak, że kiedy mówi się o restrukturyzacjach firm, których efektem bywa zwolnienie setek, czy wręcz tysięcy osób, komentatorzy ostrzegający przed zgubnym wpływem płacy minimalnej na zatrudnienie zazwyczaj siedzą cicho lub wprost chwalą moc „twórczej destrukcji” przez wolny rynek.
Kiedy Jarosław Kaczyński na jesieni zeszłego roku zapowiedział wzrost płacy minimalnej do 4 tysięcy złotych do 2023 roku, podniosły się głosy, że na Węgrzech podobny ruch zakończył się niemal katastrofą. Tymczasem według badania dr Michała Brzezińskiego owa 50-procentowa podwyżka płacy minimalnej na Węgrzech w 2001 roku spowodowała utratę pracy jednej dziesiątej pracowników zatrudnionych na najniższym wynagrodzeniu. Za to pozostałe 90 procent dostało podwyżkę w wysokości połowy pensji!
Czy tak drastyczna redukcja miejsc pracy była więc uzasadniona? Można dyskutować. Tyle że w naszym przypadku wzrost płacy minimalnej rok do roku nie wynosi 50 proc., a „jedynie” 15 proc. Piszę to w cudzysłowie, ponieważ nawet jak na polskie warunki (w naszym kraju minimalna rośnie rok w rok od kilkudziesięciu lat) to spora podwyżka. Ale nie rekordowa. Przypomnijmy, że 12 lat temu to Platforma Obywatelska podwyższyła minimalną o 20 proc. W roku 2000 z kolei wzrost minimalnej wyniósł 27 proc., co prawda startowano z bardzo niskiego poziomu.
czytaj także
Prof. Anna Krajewska w książce Płaca minimalna przytacza szereg dowodów na to, że wzrost płacy minimalnej w różnych latach albo nie był, albo tylko w minimalnym stopniu wiązał się z wymywaniem miejsc pracy. Wszystko to jednak zależy od kondycji rynku pracy, od lokalnych warunków, od zapotrzebowania na pracę.
Przykładowo, niedawna analiza Congressional Budger Office dla Stanów Zjednoczonych wskazuje, że podniesienie minimalnej stawki godzinowej na poziome federalnym z 7,25 dolarów (która to wartość tkwi w miejscu od ponad dekady) do 12 dolarów spowodowałoby utratę 300 tysięcy miejsc pracy. Ale jednocześnie wydźwignęłaby z biedy 400 tysięcy ludzi, a pensje podniosłoby … 11 milionom osób!
Rosnąca płaca minimalna przekłada się również na wzrost wynagrodzeń wśród osób lepiej zarabiających. Ci bowiem, widząc, że minimalna idzie w górę, zazwyczaj domagają się podwyżki argumentując, że powinni zachować „odpowiedni” dystans do tych, którzy zarabiają najmniej. Ponieważ jednak ciężko jest podwyższyć pensje w całej gospodarce o 15 proc., czyli tyle, ile urosła względem zeszłego roku minimalna, ryzyka z tym związane są niewielkie. A jednocześnie ciągnięcie w górę płacy minimalnej ponad średni wzrost przeciętnego wynagrodzenia spłaszcza zarobki, a więc zmniejsza nierówności.
czytaj także
Te wszystkie konteksty (i jeszcze sporo innych) w rozmowach o płacy minimalnej są istotne. Liberałowie wciąż jednak starają się zamykać oczy na zagadnienia inne niż fetyszyzowany przez nich (i bardzo efemeryczny) wpływ płacy minimalnej na wymywanie miejsc pracy. Raz jeszcze podkreślmy – wpływ bardzo niewielki lub żaden przy bardzo wielu korzyściach płynących z tego rozwiązania.
Można w tej sytuacji postawić pytanie o prawdziwe intencje alarmistycznych diagnoz: czy naprawdę liberalnym komentatorom leży na sercu los ludzi najmniej zarabiających, tych – ich zdaniem – potencjalnych bezrobotnych? A może ważniejszy jest dogmat nieingerencji w mechanizmy rzekomo racjonalnego rynku? Odpowiedź na te pytania zostawiam czytelniczce.